W Departamencie Obecności w warszawskim Muzeum Sztuki Nowoczesnej trwa właśnie rezydencja Sagg Napoli. Włoska performerka w swojej twórczości skupia się na analizie narracji i fantazmatów dotyczących południa Europy.
Korupcja korupcji
Kartografia wyzysku w okolicach Europy jest oparta na przecinających się współrzędnych – Zachód eksploatuje Wschód, Północ wysysa soki z Południa. Jedną z aren tej dominacji jest potężny rynek mody. Na ładunku kapitału symbolicznego, który kupuje się razem z produktem z nadrukowanym oryginalnym znakiem towarowym, wykształcił się równoległy rynek handlu podróbkami. Niektóre domy mody, jak Gucci czy Vetements, w toku kosztownego researchu zrozumiały tę dynamikę i zdecydowały się na fascynujący wizualnie gest korumpowania korupcji. Rok temu Gucci odpaliło stronę nowej kolekcji z logotypem marki z literówką „Guccy”. Dior wybrał się natomiast na bezpłatne zakupy na Wschód i przywiózł do Paryża pełen know-how rumuńskiej produkcji folklorystycznych kostiumów z malutkiego regionu Bihor. Płaszcze trafiły do sklepów w cenie 26 tysięcy funtów za sztukę, a budżet tej operacji nie objął nawet łapówki dla lokalnych autorów. Sprawiedliwość została jednak wymierzona i Rumuni przekierowali tę falę pożądania autentyczności na własne potrzeby, zakładając markę Bihor Couture.
Tego typu zjawiska fascynują też badaczkę estetyki Południa, urodzoną w 1991 roku w Neapolu artystkę Sofię Ginevrę Gianni, znaną pod nom de guerre Sagg Napoli. Jej estetyka też jest trochę jak korupcja środków wyrazu przestępczego establishmentu – złoto, jaskrawe kolory, dużo odkrytej skóry. Sophia jest również antropolożką samej siebie, co widać zarówno w jej występach jak i w wypowiedziach. Jest uczciwa wobec zmieniających się wokół niej kontekstów. Porusza się pomiędzy skrajnościami: jej wesoła, kolorowa ekspresja opowiada o bólu, i tańczy zawsze przed granicą kulturowego przejęcia. Opowiada o kontekście, który zna z rodzinnego Neapolu, ale jest odważna również w kwestionowaniu swojego prawa do tej opowieści.
Przemoc to nie swag
Żeby dobrze zrozumieć Sophię, trzeba trochę opowiedzieć o mieście w którym dorosła, zanim przeniosła się do południowego Londynu. Pierwsza wojna mafii w Neapolu trwała ponad rok i kosztowała życie ponad osiemdziesiąt osób. Korpus Karabinierów podczas aresztowań członków mafii występował w kominiarkach w obawie przed sądem kapturowym. Jednocześnie Ricci Guliano, dyrektor generalny mafii, ma w sercu miasta posesję, na której hoduje konie. Gdy służby porządkowe miasta akurat nie strajkują, dozorca wysuwa im między prętami ogrodzenia butelki luksusowego szampana – kieszonkowe w zamian za posprzątanie po źrebakach brudzących w ogrodzie. Strategia przedsiębiorczości w Neapolu oparta między innymi na mechanizmach z 1945 roku, kiedy mieszkańcy miasta nawiązali ekonomiczną relację ze stacjonującymi w porcie amerykańskimi żołnierzami, jest zarazem antysystemowa, jak i wkomponowana w system. Potężny, a jednocześnie zaskakująco zdywersyfikowany. Struktura mafii nie jest monolityczna. W przeciwieństwie do Cosa Nostry nie tworzy jednego organizmu pasożytującego na mieście, tylko konsorcjum mniejszych podmiotów. Na znanych z filmu „Gomorra” brutalistycznych osiedlach w kształcie żagli każda klatka schodowa jest odrębną organizacją. Dzielnicą najszybciej podbitą przez kartele heroinowe i przemytnicze jest Scampia, narkotykowa forteca z urbanistyką dostosowaną do swobodnego przepływu brudnych pieniędzy przetaczanych przez podziemne przejścia i niedoświetlone ulice. Kryminalnie utalentowani mają swój swag – sportowe samochody, aroganckie dyrektywy, skórzane kurtki, rozpięte na piersi koszule, trzydzieści lat od siebie młodsze kochanki – ale szeregowi zleceniobiorcy mafii mają zmartwienia jak robotnicy sezonowi najniższego szczebla. W biały dzień sprzedają papierosy z przemytu po cenach 45 procent niższych niż w sklepie, po które wypływają na statki czuwające tuż przed wodami terytorialnymi. Bieda jest czynnikiem tak determinującym, że boją się tylko morza, pomimo że co jakiś czas któryś transport znika, a tony papierosów zostają skonfiskowane przez policję.
Ulice Internetu
Neapol, podobnie jak Dubaj, jest strefą tranzytową. Dwa porty różni wszystko – pieniądze przepychane przez port w Dubaju są bardziej lub mniej pobłażliwie rejestrowane przez banki, podczas gdy w Neapolu króluje gotówka. Podawana z rąk do rąk, ale nigdy nie zagrzewająca miejsca w rozpadających się osiedlach, na których rzesze ludzi z braku wyboru zaakceptowało mafię jak pracodawcę. Nieubłaganego, skąpego i egoistycznego, ale z transparentnym kodeksem typowym dla każdej dyktatury, sprowadzającym się do do logiki posłuszeństwa.
SAGG nie fetyszyzuje tego rodzaju siły. Zorganizowaną przestępczość, romantyzowaną przez kulturę jako męska gra z wewnętrznym etosem solidarności i antysystemowej dumy, rozumie jako pospolitą przemoc i terroryzm ekonomiczny. Szuka nowego języka dla siebie, jednocześnie opowiadając historię tego miejsca. Jeden z wątków jej narracji rozwija się na Instagramie, który, jak sama przyznaje, przeżuwa jak antropolog („Internet to nowa ulica” – oświadcza ze smakiem podczas naszej rozmowy), ale też reżyseruje. Postać z jej fluorescencyjnego Instagrama flirtuje z intensywną ekspresją raperek takich jak Cardi B czy Junglepussy, ale komunikuje treści, które są słabo obecne w mainstreamie – samoobronę przed cywilizacją gwałtu, krytykę kulturowego przejęcia, historie o imigrantach. Jej internetowa obecność jest trochę jak spekulacja na temat nowego pojęcia luksusu, rozumianego jako świat, w którym pożądanie budzi nie uległość i subtelność, ale odpowiedzialna siła, równouprawnienie i hojność.
Witchcraft
Jest w niej taka moc, że jak raz się to zobaczy, trudno nie zerwać z tym, co w naszej kulturze utarło się jako kobiece, przyjemne dla oka i atrakcyjne. Sophia jest skupiona i skromna, ostrożna i odważna. Nie generalizuje i wszystko traktuje jako odrębny przypadek, ale jak sumienny ogrodnik troszczy się o język, który starannie oczyszcza z szowinistycznych naleciałości. W dniu rozpoczęcia rezydencji Sophii w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie rozmawiam chwilę z nią i jej kuratorką, Natalią Sielewicz, szefową Departamentu Obecności. Siadamy jak jaszczurki na ostatniej ciepłej plamce stygnącego warszawskiego słońca i podajemy sobie słowa z ust do ust, co jakiś czas wykrzykując tryumfalne „Dokładnie!”. Rozmowie towarzyszy szczególna kombinacja ekscytacji i ulgi, która pojawia się wtedy, gdy jedna kobieta wyraża precyzyjnie to, co druga czuje. Staram się opanować swój wzrok, który łapczywie wbijam w Sophię, ale jest ciężko, bo nawet w prywatnej sytuacji emanuje charyzmą perfomerki. Bezwiednie śledzę każdą mikrozmianę w jej mimice, w podświadomej potrzebie żeby zobaczyć i zrozumieć wszystko. Rozmawiamy w scenografii z graffiti, które Sophia poprzedniego dnia napisała na zaoranych przez uderzenie prywatnego kapitału gruzach muzeum na Pańskiej („JAK NAZYWA SIĘ HETEROSEKSUALNY MĘŻCZYZNA, KTÓRY NIE WYLIZUJE CI…KI?”).
Rozmowa w efektownym narracyjnym meandrze schodzi na witchcraft.
– Jesteś małą czarownicą – mówi ciepło Natalia Sielewicz, a Sagg na to rozpromienia się i mówi z powagą, która towarzyszy przyjmowaniu największych komplementów:
– Jejku. Dziękuję.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.