Znaleziono 0 artykułów
05.09.2019

„Malowany ptak”: Pornografia przemocy

05.09.2019
Vaclav Marhoul wraz z ekipą (Fot. Xinhua News)

Przeświadczenie, że nie oglądamy na ekranie rzeczywistych wydarzeń, lecz raczej skrajnie subiektywne wspomnienia, których kształt determinuje trauma, to jedyna strategia obronna dla filmu czeskiego reżysera Václava Marhoula, powstałego na podstawie kontrowersyjnej powieści Jerzego Kosińskiego.

Gdy w 1965 roku „Malowany ptak” Jerzego Kosińskiego trafił do księgarń, jedni obwołali go arcydziełem, a u innych wywołał oburzenie. Główny bohater, młody chłopiec, „bezpański” Żyd albo Cygan, samotnie przemierza zdewastowane wojną wioski w niezdefiniowanym bliżej kraju Europy Wschodniej. To przestrzeń, która – doświadczywszy niewyobrażalnych okrucieństw – zatraciła człowieczeństwo. Stała się miejscem zachowań nieludzkich. Bohater tuła się od horroru do horroru. Horrorem bywa też oparty na prozie Kosińskiego film czeskiego reżysera Václava Marhoula, który właśnie zadebiutował na weneckim festiwalu.

Vaclav Marhoul (Fot. Xinhua News)

Kolejne koszmary, które los funduje Chłopcu (przejmująca, głównie milcząca rola Petra Kotlára), pokazane są bardzo drobiazgowo. Choć kamera – technicznie rzecz biorąc – odwraca obiektyw od tego, co najokrutniejsze, to jednak widz ma wrażenie, że widzi za dużo. Kolekcja sadystycznych zachowań pokazanych na ekranie nie zmieściłaby się w sążnistym reporterskim tomie. Molestowanie seksualne przez obie płcie, wykorzystywanie do pogańskich obrządków, zakopywanie w ziemi na żer wyposażonym w ostre dzioby krukom, szczucie psem, ucieczka po polu trupów, slalomem, między kulami nazistów. O zwyczajnym biciu, głodzeniu czy szykanach nawet nie ma co wspominać. O pełnych nienawiści spojrzeniach mijanych ludzi także. Kto czytał książkę Kosińskiego, zna tę listę na pamięć.

Film podzielony jest na rozdziały, każdy rozpoczyna czarna plansza z imieniem bohatera, który na krótki czas przejmuje w swoje ręce Chłopca. W tych epizodach Marhoul zebrał imponującą grupę świetnych aktorów. Stellan Skarsgård, Udo Kier, Harvey Keitel, Lech Dyblik, Julian Sands i inni przemykają przez ekran w kilku-, maksymalnie kilkunastominutowych rólkach. Niektórzy musieli do ról nauczyć się slovianto, czyli uproszczonej formy intersłowiańskiego, brzmiącego jak niezidentyfikowana mieszanka wszystkich języków z regionu. Wymóg ten najczęściej łamie im język. Barry Pepper ma segment niemal w całości milczący. Gdy odzywa się jednym zdaniem, szybko rozumiemy dlaczego. Inni mówią w tempie ślimaczym, sylabizując jak dzieci. Podbija to teatralny efekt całości.

(Fot. materiały prasowe)

Granice tego, co na ekranie wolno pokazać, a czego nie, przesuwane są od dawna. Filmy klasy B, tzw. slashery, mogą pozwolić sobie na najwymyślniejsze nawet defragmentacje ciała. Przed zarzutem obrazoburstwa broni je umowność konwencji – wpisany w nią naddatek. Kino artystyczne tłumaczy okrucieństwo autorską wizją reżysera. Wystarczy wspomnieć filmy Larsa von Triera, a zwłaszcza ostatni „Dom, który zbudował Jack”. Marhoul robi film stylizowany, o czym świadczyć może choćby wybór czarno-białej palety kolorów i ziarnistej taśmy filmowej 35 mm. Z drugiej strony, celuje jednak w realizm. Zależy mu, by emocje towarzyszące kolejnym traumom dotykały widza. – Takie filmy robi się po to, by ludzie przypomnieli sobie o koszmarach z przeszłości. I by nigdy się już nie powtórzyły – mówił z zaangażowaniem podczas rozmowy Julian Sands. Intencja to jedno, efekt – drugie. Tu, niestety, się nie spotykają. „Malowany ptak” często niezamierzenie zbacza w rejony kina B. Niech słowem kluczem pozostanie tu zestawienie dwóch haseł: Udo Kier i oczy wyrwane z oczodołów.

Wielu odczytywało „Malowanego ptaka” jako tekst paraautobiograficzny, niemal spowiedź. Chłopiec miał być alter ego Kosińskiego. Jak okazało się po dziennikarskim śledztwie, jednak nie mieli ze sobą zbyt wiele wspólnego, jako że autor wojnę przeżył co prawda w ukryciu, ale w świetnych warunkach, dysponując nawet służącą. – To ważne, by podkreślić, że Kosiński nigdy nie powiedział o „Malowanym ptaku”, że jest autobiograficzny – emocjonalnie tłumaczył mi podczas weneckiego wywiadu Skarsgård. – To media dopowiedziały tę historię. Tak naprawdę do dziś nie wiadomo, czy odczytanie tekstu jako wspomnień naocznego świadka było sprawnym zabiegiem marketingowym, intencjonalnym kłamstwem autora, czy pomyłką mediów.

Na pewno przekonanie, że oglądamy coś osobistego, towarzyszy seansowi „Malowanego…”. To właściwie jedyna strategia odbiorcza, która ten film może uratować – wyobrażenie, że nie oglądamy rzeczywistych wydarzeń, lecz skrajnie subiektywne wspomnienie, chaotycznie rozsypane fragmenty, których kształt determinuje trauma, a nie racjonalny osąd. Tylko to może tłumaczyć konsekwentną hiperbolizację, która zbyt często wykracza poza granicę dobrego smaku. Pierwsza scena, w której Chłopiec ucieka przed bandą chłopaków z sąsiedztwa, kończy się szokująco. Sąsiedzi dopadają go, wyrywają tuloną przezeń fretkę, kopią ją, po czym podpalają. Zbliżenia na płonące ciałko zwierzątka przecinają ciasne ujęcia łzy spływającej po twarzy bohatera. Zszokowany widz nie potrafi się ruszyć w fotelu.

„Fantasmagoryczny horror o Europie Wschodniej sprawił, że pół widowni opuściło salę produkcyjną. Ja nie mogłem oderwać od ekranu oczu!” – zachwyca się recenzent „Guardiana”, Xan Brooks. „Pewnego dnia zostanie nakręcony film o pierwszym pokazie Malowanego ptaka w Sali Darsena. (…) Pojawi się tam mężczyzna, który wyłożył się jak długi na schodach, próbując uciec z sali, i kobieta, która tak panicznie próbowała wyjść, że przysoliła obcemu w nos. (…) To będzie film katastroficzny (…) lub slapstickowa wersja Ptaka… właśnie” – pisze dalej Brytyjczyk. W jego opisie brakuje jednak emocji, która towarzyszyła wielu niewspomnianym w tekście dziennikarzom. To poczucie niespełnienia.

Po scenie z fretką dano widzom tylko chwilę oddechu, bo zaraz pojawił się kolejny akt przemocy, a potem następne. Oburzenie i przerażenie stopniowo zmieniały się w obojętność. Ja też chciałam wyjść z kina, ale nie dlatego, że nie mogłam wytrzymać tego, co na ekranie. Czułam się zwyczajnie znudzona tym stylem opowiadania. Nie potrzebuję takich filmów, by pamiętać i czuć. Mam lepsze. Szwy strategii Marhoula wychodzą na wierzch, a całość osuwa się w groteskę. Upiorna fantasmagoria staje się pornografią przemocy. Malowany ptak? Prędzej farbowany lis.

 

Anna Tatarska
  1. Kultura
  2. Kino i TV
  3. „Malowany ptak”: Pornografia przemocy
Proszę czekać..
Zamknij