
Na rynek pracy wkracza właśnie Gen Z, którego postawa często budzi kontrowersje boomersów i pokolenia X. Tymczasem warto uczyć się od młodych, bo to oni mają receptę na toksyczną produktywność dotyczącą tak wielu z nas.
Choć uważani są za roszczeniowych i nielubiących się wysilać, w gruncie rzeczy wiedzą, co jest w życiu istotne. Zetki, znacznie częściej niż poprzednie pokolenia, stawiają na work-life balance i dzięki temu realizują swoje zadania szybko i skutecznie. Jednak w oczach starszych, przyzwyczajonych do innej kultury pracy, uchodzą za… leniwych. Tymczasem warto krytycznie spojrzeć na swój sposób funkcjonowania, który niestety często nie jest oznaką pracowitości, ale toksycznej produktywności. Jak ją rozpoznać?
Ciągłe skupianie się na realizacji zadań i poczucie winy w czasie wypoczynku to sygnał ostrzegawczy
Odnosisz wrażenie, że wciąż robisz za mało i musisz się wykazać? Boisz się, że zawiedziesz, a każda przerwa wydaje ci się stratą czasu? Stałe myślenie o zadaniu i skupiania się na efektach wcale nie jest normą. Realizacja celów może stać się obsesją, która spędza sen z powiek. Narzucanie sobie szybkiego tempa pracy, krótkich deadline’ów czy rezygnacja z wolnych weekendów to typowe symptomy pracoholizmu. Toksyczna produktywność wykracza jednak poza ramy obowiązków zawodowych i rozszerza się na pole życia prywatnego. Wizyty w siłowni, odwiedzanie modnych knajp, wycieczki za miasto – kiedy stają się obowiązkiem, którego niezrealizowanie budzi w nas niepokój, zdecydowanie mamy problem. – Żyjemy w niezdrowo nadproduktywnych czasach – ocenia psychiatra i terapeuta psychoanalityczny Rafał Pniewski. – Różne zajęcia, które chociaż mogłyby należeć do obszaru hobby, stają się obowiązkami. Spiralę nakręca również to, że są to aktywności przedstawiane nam jako bardzo atrakcyjne i sami również przedstawiamy je innym jako atrakcyjne, ogłaszając nasze osiągnięcia w mediach społecznościowych. A to właśnie obszar, w którym generują się oceny i wynikające z nich poczucie własnej wartości, atrakcyjności. Ocena społeczna – która jest tym, co ocena grupy rówieśniczej, rodziców czy nauczycieli – ma potencjał bardzo silnie gratyfikujący i bardzo silnie deprecjonujący. Może powodować poczucie nieadekwatności albo wstydu, uczucia, które jest niezwykle trudno wytrzymywać. A umysł będzie w stanie dużo zrobić, nawet kosztem samoeksploatacji, żeby się na nie nie narazić. Dodatkowo zarządza nami biologia – w uproszczeniu: pożądamy dopaminy, a jej działanie sprawia, że pożądamy jej jeszcze więcej. Ten hormon i neuroprzekaźnik wydziela się pod wpływem zewnętrznych gratyfikacji, którymi stają się m.in. wszystkie sprawy związane z nadmierną produktywnością. Wtedy nawet bycie niewolnikiem obowiązków może być przeżywane jako źródło ogromnej przyjemności.
Niska samoocena często leży u podstaw toksycznej produktywności
To, jak dużo robimy, ma udowodnić zarówno światu, jak i nam samym, że jesteśmy wartościowi. Często nie zauważamy, że przekraczamy granice i zatracamy się w wykonywaniu i narzucaniu sobie zadań. – Do niedawna wysoka produktywność była uznawana społecznie za stan prawidłowy. Dziś patrzymy na to inaczej. Potrzebujemy równowagi, a każde jej zakłócanie będzie oczywiście nieprawidłowością. Dokładnie tak samo można myśleć o nierównowadze w sferze psychiki, jak na przykład o nierównowadze w poziomach elektrolitów albo białek odpowiadających za sprawne funkcjonowanie ciała. Znów, w dużym uproszczeniu, można opisać nasze funkcjonowanie jako wynik współistnienia trzech obszarów psychiki: jeden z nich to różne impulsy i zachcianki, taki obszar naszego jestestwa, który chce przede wszystkim przyjemności, odstręcza go natomiast jakikolwiek wysiłek. Drugi to powinności, zakazy i reguły, którym podlegamy. I wreszcie trzecia część, której zadaniem jest negocjować między dwiema wcześniej wymienionymi i dogadywać się z otaczającym nas światem zewnętrznym, z innymi ludzi. Te trzy części osobowości powinny pozostawać ze sobą w równowadze. Zatem i nadmierna produktywność, i nadmierny hedonizm albo nadmierna zdroworozsądkowość będą stanem nieprawidłowym – mówi ekspert.
Kiedy wypoczynek przestaje być wypoczynkiem
Jeśli sama biegasz co rano na siłownię, a weekendy masz zaplanowane na kilka miesięcy z góry, nie musi to oznaczać, że jesteś toksycznie produktywna. Nie ma nic złego w planowaniu i realizacji swoich celów. A narzucanie sobie samodyscypliny, np. w postaci codziennych treningów czy eliminacji z diety słodyczy lub alkoholu, również nie jest czymś negatywnym. Tu granicę wyznaczają nasza motywacja i samopoczucie. Jeżeli wciąż żyjemy w bardzo szybkim tempie i w gruncie rzeczy marzymy o leniwym dniu w domowym zaciszu, a mimo wszystko po raz kolejny wybieramy wizytę na głośnej wystawie czy weekendowy kurs samodoskonalący, zastanówmy się dlaczego. Kiedy kryją się za tym słowo „powinnam” i lęk przed poczuciem winy, że czegoś nie zrobimy, mamy odpowiedź. – Nadmierna produktywność może być obroną przed nieprzyjemnymi stanami pustki, osamotnienia, depresji. W takich sytuacjach sednem jest to, co jest przyczyną nadproduktywności, a nie ona sama. Osoba z takim problemem może wymagać pomocy psychoterapeutycznej, a nie tylko treningu nowej umiejętności – podkreśla Rafał Pniewski.
Toksyczna produktywność to obciążenie nie tylko dla psychiki
Paradoksalnie, wciąż coś robiąc, bywając, kształcąc się, gubimy po drodze siebie. Próbując udowodnić wszystkim swoją wartość, zagłuszamy własne potrzeby. Dodatkowo żyjemy w ciągłym stresie, że nie uda nam się zrealizować zakładanych celów. Wpadając w pętlę toksycznej produktywności, pogłębiamy też nasze problemy mentalne, ponieważ nie jesteśmy w stanie nigdy poczuć satysfakcji i spełnienia. Z jednej strony, nie znajdujemy już czasu dla przyjaciół, z drugiej czujemy się niewystarczający i celowo izolujemy od znajomych. – Warto uświadomić sobie, jak poważna jest to sprawa. „Gubienie siebie” oznacza, że zamiast się rozwijać, budujemy fałszywą tożsamość. Jeżeli zamiast wzmacniać własną autentyczną osobowość, konstruujemy fasadę, to wiele spraw, przede wszystkim tych natury emocjonalnej i relacyjnej, jest zaniedbanych, a te zaniedbania dają o sobie znać jako objawy somatyczne –ostrzega psychiatra. – Jeżeli umysł nie pracuje prawidłowo i nie jest w stanie radzić sobie z problemami, obciążone zostaje ciało – przypomina. Ciągłe napięcie „odkłada się” w naszych mięśniach – bóle głowy, karku czy pleców to jego pierwsze konsekwencje. Chroniczny niepokój zaburza pracę układu pokarmowego, zakłóca rytm snu, prowadzi do obniżenia odporności, a także w skrajnych przypadkach może przyczyniać się do zaburzeń rytmu serca, nadciśnienia, a nawet cukrzycy.
Jak pozbyć się poczucia winy i znaleźć równowagę
Psychiatra podkreśla, że zacząć należy od… nauki wypoczynku. – Brzmi to może dosyć paradoksalnie, bo rozmawiamy o tym, jak uwolnić się od nadmiernej produktywności, a tu pojawia się kolejne zadanie: nauczyć się odpoczywać, ale inaczej się nie da. W ramach pracy psychoterapeutycznej możemy komuś uwikłanemu w pracoholizm dać możliwość odpoczywania przez polecenie mu odpoczynku jako zadania do wykonania. W ten sposób pewnego rodzaju podstępem wprowadzamy w obszar przywykłego do nieustającej pracy umysłu rodzaj dywersji mającej na celu uzyskanie i utrwalenie pożądanej zmiany – zdradza Rafał Pniewski.
Pierwszym krokiem do wyrwania się ze szponów toksycznej produktywności może być zatem planowanie czasu na regularne przerwy w pracy i… nicnierobienie. Warto wypróbować technikę Pomodoro, stworzoną w latach 80. przez Francesca Cirillo. Polega ona na ustawieniu timera (Cirillo użył kuchennego w kształcie pomidora i stąd nazwa) i odliczaniu 25 minut pracy, po których należy się odpoczynek. Warto też zracjonalizować swoje cele i zapisywać priorytety na kartce. Najważniejsza jest jednak praca nad swoją mentalnością. – Odpowiadając na pytanie o poczucie winy, radziłbym, żeby to, jak traktujemy siebie, porównać do sprawowania opieki rodzicielskiej nad dzieckiem. Jeżeli zastanowimy się, jak traktuje nas wewnętrzny rodzic, i zauważymy, że jedynie zagania nas do pracy i wykonywania kolejnych zadań, to dostrzeżemy, że coś jest nie tak. Może w konsekwencji będziemy mogli powiedzieć „stop!” albo zacząć domagać się tego, żeby wewnętrzny rodzic dawał nam także okresy odpoczynku – mówi Rafał Pniewski. I dodaje: – Pracoholizm czy nadproduktywność mogą być zewnętrznym przejawem bardzo złożonych wewnętrznych procesów, dlatego trzeba liczyć się z tym, że różne techniki, porady mogą być niewystarczające. Są osoby, u których pracoholizm nie różni się od uzależnienia od alkoholu czy narkotyków, a jak wiemy, leczenie takich problemów nie ogranicza się do poklepania po ramieniu i powiedzenia „zmień się”. Jest to o wiele bardziej skomplikowana sprawa.
Rafał Pniewski – lekarz psychiatra, psychoterapeuta psychoanalityczny, autor podcastu „Czy my się znamy?”
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.