Grała dziewczynę Witkacego, córkę Romy Gąsiorowskiej, lesbijkę w katolickiej społeczności. Wiktoria Kruszczyńska nie chce przyjmować jednego rodzaju ról. Nie boi się odrzucać tych, które nie są zgodne z jej wartościami. – Dla mnie ten zawód jest o empatii, o rozumieniu drugiego człowieka – mówi o aktorstwie.
W dzieciństwie lubiła oglądać te same filmy po kilka razy. Do tego stopnia, że dialogi z tych ulubionych klasyków – „Śniadania u Tiffany’ego”, „Rzymskich wakacji”, „Zabawnej buzi” – znała na pamięć. – Potrafiłam przez kilka miesięcy włączać sobie ten sam tytuł, aż nauczyłam się wszystkich dialogów i piosenek – mówi. – Oglądałam sama, bo nikt normalny by tego cytowania na głos nie wytrzymał – śmieje się. Jej idolkami były wtedy Audrey Hepburn i Ann-Margret. Kochała się we Fredzie Astairze.
Ale nie marzyła o przyszłości na planach filmowych. Była rezolutnym dzieckiem, ciągnęło ją w różne strony. Kierunek na aktorstwo obrała, bo zachęciła ją do tego polonistka w podstawówce po tym, jak zobaczyła Wiktorię Kruszczyńską recytującą tekst Podstoliny Hanny Czepiersińskiej z „Zemsty”. – Dużo gadałam na lekcjach, spóźniałam się, miałam uwagi. Dlatego musiałam się przyłożyć. Bardzo się w tę rolę wczułam. Przyszłam w gorsecie, z wypchanym biustem, i po prostu zaczęłam odgrywać tę postać – mówi. – To było wejście w inną rzeczywistość, odlot – dodaje.
Wiktoria Kruszczyńska w teatrze: Pierwsze role na scenie
Za namową nauczycielki zapisała się do kółka teatralnego, gdzie zajmowała się nie tylko graniem. Ciągnęło ją też do pisania, przygotowywała scenografię. – To była dla mnie zabawa. A na dodatek byłam w towarzystwie osób, w których otoczeniu dobrze się czułam, bo mieliśmy podobne zainteresowania. Każdy pełnił jakieś funkcje, ale też wymienialiśmy się zadaniami – wspomina. Z tamtej ekipy tylko ona jest dziś profesjonalną aktorką.
Nie zapowiadało się jednak na to. W liceum wybrała szkołę prawniczą, czego naturalnym następstwem były egzaminy na prawo. Dostała się. Spędziła na tych studiach rok. Zahaczyła się też w redakcji magazynu modowego. – Szukałam siebie. I dziś bardzo się cieszę, że zdobyłam tak różne doświadczenia przed zdawaniem do szkoły aktorskiej – mówi.
Zawód prawniczki wyobrażała sobie inaczej, bardziej filmowo. – Myślałam, że to jest taka kobieta grająca na arenie sądu, a kiedy poszłam na praktyki do kancelarii, przerosła mnie ilość papierkowej roboty – śmieje się. Ze zgłębiania tajników prawa zrezygnowała pod wpływem impulsu. – To trzeba było zrobić szybko i bezboleśnie. Po prostu wyszłam z zajęć, poszłam do dziekanatu i złożyłam rezygnację. Chciałam się przygotować do zdawania do szkoły aktorskiej – wspomina. Pracowała w bibliotece, żeby móc całymi dniami czytać i wybierać teksty na egzaminy. Przedzierała też bilety w Teatrze Dramatycznym, bo dzięki temu mogła chodzić na spektakle. – Zależało mi, żeby się temu poświęcić – opowiada.
Szkołę Filmową w Łodzi polubiła ze względu na atmosferę i pracujących tam ludzi. Szybko jednak musiała nauczyć się łączyć życie studentki i zadania aktorki pracującej na planach i deskach teatrów. Przełomowe okazało się dla niej spotkanie z reżyserem Oskarem Sadowskim, który szukał aktorów do swojego performance’u „the dogs leap on Actaeon” we wrocławskim Teatrze Polskim w Podziemiu. Wystąpiła i zaimprowizowała, gdy jedna z aktorek nie wyszła na scenę w trakcie spektaklu. – Oskar był bardzo wdzięczny, wyściskał mnie, bo niemal zemdlał, jak pojawiła się tak zwana dziura w sztuce – wspomina. Młody reżyser ją zapamiętał i wkrótce się do niej odezwał. – Czy chciałabyś zrobić zastępstwo w „Narkotykach” na podstawie Witkacego w Teatrze Studio? – usłyszała, gdy do niej zadzwonił.
– Odpowiedziałam, że nie ma w ogóle takiej opcji, żebym tego nie zrobiła. Wtedy Oskar powiedział mi, że to jest większa rola dziewczyny Witkacego, seksworkerki Zosi, która występuje topless na placu Defilad. Dodał, że będę musiała tańczyć i wygłosić feministyczne monologi – wspomina aktorka. Przyjęła to wyzwanie, choć jej grafik był mocno napięty, bo równolegle kręciła trzeci sezon „Belfra”. – Dni spędzałam na planie serialu w Ustce, a wieczorami z hotelu rozmawiałam na FaceTimie z Oskaram o budowaniu postaci Zofii – wspomina. Przyznaje, że istotną częścią jej diety były wtedy napoje energetyczne. Musiała też wyrobić w sobie odporność na zaskoczenia, bo gdy wracała do mieszkania w Łodzi, które dzieliła z kolegami, nieraz okazywało się, że trafia w sam środek imprezy. – Dookoła było pełno ludzi, a na materacu w moim pokoju spał pies. Nie mój! – śmieje się.
Mówi, że rola w „Narkotykach” pozwoliła jej się schować za postacią. – Pokazanie biustu na scenie okazało się dla mnie dużo bardziej komfortowe, niż gdybym miała wrzucić nagie zdjęcie na Instagram albo rozebrać się w czasie sesji zdjęciowej. Będąc w postaci, czuję, że ciało to moje narzędzie pracy, coś, co dzielę z bohaterką, którą gram – opowiada. – Ale ważne też jest dla mnie to, żeby nagość była uzasadniona. U Oskara tak było. Nie wyobrażam sobie wygłaszać feministycznego monologu mojej bohaterki, którego tematem jest wolność i ciało kobiety, w ubraniu – dodaje.
„Nie lubię wrzucania w ramy kogokolwiek i czegokolwiek”
Sadowski nie powiedział jej, że na jeden ze spektakli „Narkotyków” zaprosił dyrektorkę Teatru Studio Natalię Korczakowską. Występ podobał jej się na tyle, że zaproponowała Kruszczyńskiej pracę. U dyrektorki Studia aktorka zagrała w „Polowaniu na osy. Historii na śmierć i życie”. Wcieliła się w Monikę O., licealistkę, która razem z kolegami uczestniczyła w głośnym morderstwie Jolanty Brzozowskiej w latach 90., a potem trafiła za kratki z wyrokiem dożywocia. Wystąpiła też w spektaklu Łukasza Twarkowskiego „The Employees”. Na premierę (19 kwietnia 2024 r.) czeka spektakl „Królowa śniegu” Cezarego Tomaszewskiego łączący baśnie Andersena z „Nakurwiam zen” Marii Peszek.
W pociągach z Łodzi do Warszawy szlifowała teksty postaci, które grała w Teatrze Studio. A w drodze powrotnej przyswajała materiał potrzebny jej na studiach. Kiedy pytam ją, jak udało się jej wytrzymać tak duże ciśnienie, odpowiada, że trzeba dbać o siebie i swoje ciało. I podaje przykład: w hotelach na planie „Belfra” schodziła po zdjęciach relaksować się do hotelowej sauny. W serialu grała córkę Romy Gąsiorowskiej. – Już na castingu, który odbywał się w mieszkaniu reżysera Łukasza Grzegorzka na Mokotowie, czułam się przy niej bardzo komfortowo i jakbym ją bardzo długo znała. Dużo osób mówiło, że jesteśmy podobne do siebie ze sposobu bycia, ale wydaje mi się, że my się upodobniłyśmy, spędzając razem czas – opowiada Wiktoria.
Śmieje się, że ludzie z ekipy nazywali ją kujonką, bo na plan starała się przychodzić przygotowana, kupowała ciuchy dla postaci, zasypywała współpracowników pomysłami i propozycjami. – Łatwo jest być pilnym, kiedy robi się coś, co się kocha. Dla mnie to nie jest praca, ja odpoczywam na planie i w teatrze. Ale i dużo się uczę, bo mogę wejść w buty mojej postaci, poznać jej perspektywę, doświadczyć jej życia – komentuje aktorka. – Dla mnie ten zawód jest o empatii, o rozumieniu drugiego człowieka. A ja to zawsze lubiłam. Potrafię godzinami rozmawiać z moimi przyjaciółmi o ich problemach i im doradzać, zagłębiać się w to, co przeżywają, dokopywać się za fasadę, bo nie znoszę pochopnego oceniania – dodaje.
Z tym jest też związana jej metoda aktorska. – Nie chcę od razu znaleźć swojej bohaterki. Nie może być tak, że przeczytałam kilka zdań i już wiem, kogo gram. To proces. Wiele odpowiedzi przychodzi do mnie z różnych sytuacji. Ważny jest bardzo partner, bo uważam, że każdy człowiek inaczej się zachowuje w zależności od tego, z kim przebywa. Inny jest przy matce, a inny przy chłopaku. Jesteśmy różni w zależności od tego, w jakiej sytuacji jesteśmy w życiu – mówi Kruszczyńska.
Przyznaje, że w wyborze ról chce kierować się różnorodnością. Jej filmografia to podkreśla – grała w dramacie „Wszystkie nasze strachy” (2021), w queerowym serialu „Królowa” (2022), młodzieżowym „Fanfiku” (2023) czy komercyjnej komedii „Masz ci los” (2023). – Bardzo się cieszyłam, że brałam udział w czterech produkcjach LGBTQ+, uważam, że jest to powód do dumy. Cieszy mnie, kiedy mogę wziąć udział w czymś, co jest zaangażowane. We „Wszystkich naszych strachach” bardzo mi się podobało, że to jest film o katolickiej tęczy, a to jest coś nowego. Wzruszyło mnie, jak z aktorką, z którą grałyśmy parę lesbijek, miałyśmy odegrać scenę, w której modlimy się na górze – opowiada.
Mówi, że pracy nie traktuje jako platformy do walki o swoje przekonania, choć zdarzało jej się odrzucić role, które nie były zgodne z jej poglądami. Nie wzięła udziału w produkcji według niej przedstawiającej mniejszości w sposób nieprzychylny. – Po prostu nie lubię wrzucania w ramy kogokolwiek i czegokolwiek. Samej siebie też, dlatego staram się, żeby moje życie zawodowe było różnorodne – podsumowuje.
Zdjęcia: Rafał Milach
Stylizacja: Dominika Lodzińska
Make-up: Klaudia Konarska
Projektantka: Edyta Róża Gierach
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.