Dzieli je estetyka, doświadczenia i tysiące kilometrów, łączy przynależność do nowej generacji reżyserek, które nadają kształt polskiej kinematografii. Rozmawiamy z Sonią Oleniak, Emi Buchwald, Zuzą Banasińską, Bren Cukier i Kamilą Taraburą.
Bren Cukier nakręciła feministyczny klasyk o aborcji
W 2020 roku urodzona w Ameryce Bren Cukier zapragnęła przenieść się do Warszawy. – Coś mnie tam zawsze ciągnęło. Mimo że nie znałam języka, od razu poczułam się tam jak w domu. Zaledwie dzień po jej przylocie kobiety w całej Polsce wyszły na ulice, by domagać się prawa do stanowienia o swoim ciele. Nakręciła o tym film „Czwartek”. To zapis jednego dnia z życia Marii (Marianna Zydek), młodej aktorki, która decyduje się na aborcję farmakologiczną. – Kobiety zatrzymywały mnie na ulicy, żeby podzielić się własnymi historiami, a mężczyźni przyznawali, że nie mieli pojęcia, jak wygląda taka procedura.
Powrót do Stanów zbiegł się z decyzją Sądu Najwyższego o unieważnieniu wyroku Roe vs. Wade. „Czwartek” zyskał drugie życie. Krótki metraż Cukier wciąż pozostaje przejmująco aktualny, zapewnił już sobie miejsce w kanonie feministycznego kina.
W Los Angeles, dokąd się przeprowadziła, zabrała się za pełnometrażowy debiut. Oryginalny pomysł na film trafił jednak do szuflady, gdy latem u jej taty zdiagnozowano Alzheimera. – To będzie jak połączenie „Białego lotosu” i „Aftersun”.
Emi Buchwald bliska jest w kinie metafizyka
Pełnometrażowy debiut Emi Buchwald opowiada o wyzwaniach, którym muszą stawiać czoła młodzi ludzie. W „Nie ma duchów w mieszkaniu na Dobrej” czwórka rodzeństwa próbuje wesprzeć pogrążonego w kryzysie brata. Z biegiem akcji odkrywają jednak, że nie można uratować kogoś, kto nie chce być uratowany, a także, że sami muszą skonfrontować się z własnymi duchami. Buchwald chce robić kino na wzór Alice Rohrwacher – autorskie i ponadczasowe.
Kamila Tarabura za debiutanckie „Rzeczy niezbędne” otrzymała wyróżnienie na festiwalu w Gdyni
Reżyserka nakręciła dobrze przyjęty short „Chodźmy w noc”, stworzyła popularny netfliksowy serial „Absolutni debiutanci”, a także współpracowała z Agnieszką Holland przy obsypanej nagrodami „Zielonej granicy”. – Ostatecznie cieszę się, że tak się stało. Doświadczenia, które zdobyłam po drodze, okazały się niezastąpione przy „Rzeczach niezbędnych”. Debiut Tarabury śledzi losy dwóch dojrzałych kobiet – wziętej reporterki i jej koleżanki z dzieciństwa – które po latach wracają do rodzinnej miejscowości, żeby rozliczyć się z trudną przeszłością. Premiera „Rzeczy niezbędnych” odbyła się na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Tytuł nagrodzono Szafirowymi Lwami i wyróżnieniem za debiut reżyserski.
Zuza Banasińska eksperymentuje z formą
W nagrodzonym w Berlinie najnowszym krótkim metrażu Banasińskiej „Gradmamauntsistercat”, można dostrzec echa lynchowskiego surrealizmu. Składa się on w pełni z archiwalnych produkcji Wytwórni Filmów Oświatowych. – Początkowo myślałom o nakręceniu eseju o industrialnej reprodukcji obrazów zestawionej z procesem produkcji samochodów. W toku oglądania materiałów zdecydowałom się jednak opowiedzieć o mojej matriarchalnej rodzinie, która stała się matrycą filmu – tłumaczy. Owocem tej pracy jest 20-minutowy kolaż zderzający tradycyjne reprezentacje kobiecości i cielesności z subwersywną, antypatriarchalną narracją. Fascynacja tego typu operacjami na obrazie towarzyszyła Banasińskiej zawsze. Zanim jednak osoba reżyserska nakręciła pierwszy film, próbowała sił w kabarecie. – Pierwszy show nakręciłom telefonem dla mojej mamy – wspomina. W wieku 14 lat Banasińskiej udało się nakręcić krótki metraż. – Ten film był tak zły, że myślałom, że to koniec mojej przygody z kinem. Wtedy zwróciłom się ku modzie, a następnie historii sztuki, grafice i fotografii. Do formatu wideo wróciło dopiero na krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych.
Sonia Oleniak pomysłów szuka w zaskakujących miejscach
Reżyserka pracuje właśnie nad pełnometrażowym debiutem, adaptacją „Trąbki do słuchania” Leonory Carrington. – Historia sztuki zapamiętała ją jako muzę surrealistów, tymczasem ona sama była szalenie zdolną artystką i autorką – tłumaczy. Ostatnie tygodnie Oleniak spędziła na południu Francji, w klasztorze na wzgórzu Sainte-Baume i dawnym domu Carrington, a także na przyszłych planach zdjęciowych.
Jak mówi Oleniak, dom jest tam, gdzie jej następny film. Nomadyczne życie ma opanowane. Urodziła się we Francji, dorastała w Stanach Zjednoczonych, ale „z krwi i z serca” jest Polką. Swobodnie posługuje się trzema językami.
Zawód reżyserki porównuje do odkrywczyni. Pomysły znajduje w najbardziej zaskakujących miejscach, jak opustoszała restauracja, w której nakręciła finałową scenę „Wolnej”.
Cały tekst przeczytasz w listopadowym numerze „Vogue Polska” poświęconym związkom mody i kina. Wydanie możesz teraz zamówić z wygodną dostawą do domu.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.