W połowie lat 90. 22-letnia stażystka w Białym Domu zadurzyła się w najpotężniejszym mężczyźnie na świecie. Prezydent Bill Clinton skłamał potem, że z panną Lewinsky nie łączyły go żadne bliższe stosunki. Musiało minąć 20 lat, by głos Moniki Lewinsky przebił się przez historię opowiadaną przez byłego prezydenta. W nowym cyklu na Vogue.pl przypomnimy wydarzenia, które początkowo wywoływały skandal, a z czasem okazały się zwiastunem zmian.
Już we wrześniu do telewizji trafi trzecia odsłona „American Crime Story”. Tym razem o procesie w sprawie impeachmentu Billa Clintona, który miał miejsce na przełomie lat 1998 i 1999. Ówczesny prezydent Stanów Zjednoczonych skłamał, że nie miał romansu ze swoją podwładną, stażystką Monicą Lewinsky.
Do tej pory tę historię opowiadali mężczyźni. Tym razem twórca serialu Ryan Murphy zaprosił do współpracy Monicę Lewinsky, która została producentką sezonu. W jej rolę wcieli się Beanie Feldstein ze „Szkoły melanżu”. – Jestem zaszczycona – powiedziała aktorka. Za to Clive Owen, ekranowy Clinton, denerwuje się, czy jego postać zostanie dobrze przyjęta.
Nadużyciem byłoby stwierdzenie, że historia sprzed ponad 20 lat zapowiadała rewolucję w postrzeganiu nadużyć władzy w miejscu pracy wywołaną ruchem #MeToo w 2018 roku. Jednak wydarzenia na styku popkultury, życia społecznego i polityki mogą wprawiać w ruch machinę, której potem nie da się już zatrzymać. W nowym cyklu na Vogue.pl przypomnimy afery, kontrowersje i skandale, które z perspektywy długiego trwania wyznaczały momenty zwrotne. Warto je przypomnieć, by lepiej zrozumieć, że zmiana nie następuje z dnia na dzień, ale jedna chwila może zmienić bieg wydarzeń, a przynajmniej sposób myślenia.
Romans za przymkniętymi drzwiami
W procesie Billa Clintona prokurator Ken Starr wykorzystał nagrania, które dowodziły, że Clinton i Lewinsky uprawiali seks 10 razy – osiem, gdy jeszcze pracowała w Białym Domu, dwa w 1997 roku, po zakończeniu pracy. Kochankowie spotykali się w Gabinecie Owalnym. Cały świat poznał szczegóły ich pożycia – stosunek tylko oralny, bez zbliżenia, on dotykający jej, on wkładający jej cygaro między nogi, jej pobrudzona jego nasieniem sukienka, która stała się koronnym dowodem w sprawie. Mniej interesowało opinię publiczną, że Monica była w Billu zakochana. I że stała się mu bliska. Często rozmawiali przez telefon, nie tylko o seksie. Opowiadał jej o dzieciństwie, studiach, codziennych problemach. W końcu zerwał z młodszą kochanką, mówiąc, że obiecał żonie, Hillary, wierność. Nie chciał, żeby romans kiedykolwiek wyszedł na jaw. Jednak wyszedł. Gdy Linda Tripp, koleżanka Lewinsky z pracy, nagrała ich rozmowy o Clintonie, rozpętało się piekło.
W środku tego piekła Herb Ritts sfotografował Monicę Lewinsky dla „Vanity Fair”, magazynu, który równie chętnie pisywał o gwiazdach show-biznesu, jak elitach Waszyngtonu.
W lawendową suknię jak z prowincjonalnego balu maturalnego ubrała ją L’Wren Scott, później projektantka i dziewczyna Micka Jaggera. Ufryzowana, z mocnymi brwiami i czerwoną szminką stażystka z Białego Domu przypominała Liz Taylor. Gwiazdorską sesję zafundował Monice Ken Starr, który chciał dać dziewczynie chwilę wytchnienia.
Ale staroświeckie ujęcie, na którym dwudziestolatka trzyma na rękach różowego pudla, najlepiej pokazywało, że show-biznes nie miał na Monicę pomysłu. Podpis pod zdjęciem brzmiał: „Przejdzie do historii jako ta, która uprawiała seks oralny z prezydentem”. Choć zastosowano przemyślną grę słów, wydźwięk był jednoznaczny. Cokolwiek Monica zrobi, nie ucieknie od chwil za niedomkniętymi drzwiami Gabinetu Owalnego. Porównano też Monicę do Lady Di, która rok wcześniej zginęła w wypadku samochodowym – kobiety kochanej i nienawidzonej. „Monica należy teraz do nas wszystkich” – pisano, podkreślając, że udziałem Lewinsky stała się „melancholijna historia wstydu”. Wydawało się, że wiadomo o Lewinsky wszystko, ale tak naprawdę odebrano jej głos.
I na zdjęciach z magazynu, i na licznych kadrach, które wyciągnięto z archiwów Białego Domu, gdy afera wyszła na jaw, Monica nie wygląda jak niczyja ofiara. Raczej uśmiechnięta, nieźle ubrana, przejęta, że znalazła się w centrum zarządzania światem.
Gdy trafiła na staż do Białego Domu, miała 22 lata, była krótko po studiach. Staż, najpierw bezpłatny, mieli jej załatwić rodzice, zamożni Żydzi z San Francisco. Nikt ani wcześniej, ani potem nie zapytał, jak radziła sobie z obowiązkami. Nie była przecież profesjonalistką, która chciała piąć się po szczeblach kariery, tylko napaloną dziewuchą, której kaprys zatrząsł Ameryką w posadach.
Ameryka należy do Billa
„Dziwka”, „ta kobieta”, „zdrajczyni” – po romansie obrzucano Lewinsky wyzwiskami, które dziś nie uszłyby już liberalnym mediom na sucho. Ale w drugiej połowie lat 90. mizoginii nie zarzucano nawet bohaterom „Przyjaciół”, najpopularniejszego sitcomu epoki. W 1995 roku Oscara za najlepszy film dostał „Braveheart” z Melem Gibsonem, który na szczęście jest już persona non grata w Hollywood. Najpopularniejszą piosenką była „Macarena”, a w telewizji oglądało się „Kroniki Seinfelda” i „Ostry dyżur”. Zaczęła działać strona match.com, pierwszy w Stanach serwis randkowy, największa dziś firma świata – Amazon – sprzedała pierwszą książkę, a w pracy i w domu wszyscy, którzy mieli już komputer, używali Windowsa 95.
Bill Clinton został prezydentem na początku 1993 roku, rządził dwie kadencje. Były gubernator z Arkansas miał zaledwie 47 lat, gdy obejmował urząd. Młodszy w chwili zaprzysiężenia był tylko Roosevelt (42 lata), ale nie został wybrany, tylko objął prezydenturę po zamordowanym Williamie McKinleyu. Najmłodszym elektem był 43-letni John F. Kennedy, który rządził Stanami od 1961 roku do zabójstwa dwa lata później. Clintona – czarującego, przystojnego, rzutkiego, z reputacją kobieciarza – porównywano najczęściej właśnie do JFK. Bratał się z każdym, grał na saksofonie, chciał śmiało wprowadzić Amerykę w XXI wiek.
W 1998 roku, gdy prawie stracił posadę, podjął szereg ważnych decyzji – zawetował ustawę antyaborcyjną, przekazał Meksykowi pożyczkę w wysokości 20 miliardów dolarów, zamknął dla ruchu drogowego okolicę Białego Domu.
I romansował ze stażystką. Potem w prasie zastanawiano się, czy jest dość ładna dla prezydenta. Orzeczono, że niekoniecznie. „Przeciętniaczka”, pisano. Albo zastanawiano się, czy jest „victim or vixen” (ofiarą czy czarownicą). W jednym z esejów dla „Vanity Fair”, z którym od pięciu lat współpracuje jako autorka, Lewinsky rozpracowuje tę dychotomię. „Ofiara czy łowczyni? Ubrana odpowiednio czy wyzywająco? Kłamie czy mówi prawdę – i tak nikt jej nie uwierzy” – wylicza grzechy patriarchalnego postrzegania kobiet. „Zawsze byłyśmy uciszane. Czas przemówić silnym głosem”.
W 2018 roku powstał serial dokumentalny Blair Foster „The Clinton Affair”. – Zadurzyłam się w nim natychmiast – wyznała Monica przed kamerą. – Był charyzmatyczny, potrafił porozmawiać z każdym. Przy nim my, stażyści, czuliśmy się ważni – opowiadała. Gdy zwrócił na nią uwagę, miała na sobie zieloną sukienkę. Kolejnego dnia, w przerwie na lunch, pobiegła do domu, żeby się w nią przebrać. Może znów zechce z nią porozmawiać?
W filmie przytoczone są słowa Clintona, który twierdził, że romans był jego „sposobem na radzenie sobie z lękami”. Nigdy nie przeprosił Lewinsky. Kajał się przed żoną, córką i całą Ameryką, a tej, która przez niego miała spłonąć na stosie opinii publicznej, nie nazywał nawet po imieniu. „Jestem pierwszą osobą, o której upokorzeniu wszyscy mogli przeczytać w internecie” – napisała Lewinsky 20 lat po aferze.
Ale wtedy, w drugiej połowie lat 90., mówił on. I kłamał. „Nie miałem żadnych stosunków seksualnych z tą kobietą, panną Lewinsky”, powiedział, gdy inna poszkodowana kobieta, Paula Jones, oskarżała go o molestowanie, wykorzystując informacje o romansie z Lewinsky. A żona Hillary trwała u boku Billa, powtarzając, że to wszystko tylko „spisek republikanów”. Z żądzy władzy, a nie z miłości, jak się potem okazało. W powstałym niemal w tym samym czasie co „The Clinton Affair” serialu dokumentalnym „Hillary” o kampanii prezydenckiej senator Clinton Bill mówi: – Nigdy nie chciałem zrobić krzywdy mojej rodzinie ani mojemu krajowi, ani ludziom, z którymi pracowałem. Clinton wciąż, po latach, robi z siebie ofiarę. Nawet jeśli nie femme fatale, która go uwiodła, to samego siebie i swoich żądzy. To historia stara jak świat – przecież mężczyzna z natury jest niewolnikiem libido.
Zippergate, skandal Lewinsky czy afera Clintona?
W Stanach Zjednoczonych o romansie Lewinsky i Clintona przez wiele lat pisało się „Skandal wokół Lewinsky”. Dopiero w „The Clinton Affair” role zostały odwrócone. To przecież żonaty prezydent Stanów Zjednoczonych wywołał skandal, wplątując się w romans ze stażystką. Ona nie miała nic do stracenia. W Polsce przyjęło się pisać „afera rozporkowa”, żeby sprowadzić zawiłą relację władzy, patriarchatu i mizoginii do parteru. W końcu Clinton kazał Lewinsky klękać, by zajęła się jego rozporkiem.
Izba Reprezentantów uznała Clintona winnym kłamstwa. Senat go uniewinnił. Prezydent pozostał u władzy. Monica przez chwilę prowadziła program randkowy w telewizji. „Normalnej” pracy nikt jej nie chciał dać. Uciekła do Londynu, gdzie studiowała psychologię. Zmagała się z zespołem stresu pourazowego.
Powróciła wraz z #MeToo. Gdy dwa lata temu wybuchł skandal wokół Harveya Weinsteina, rozpoczęła się rozmowa o nadużyciu władzy, toksycznych relacjach i zgodzie. Rewolucji nie dało się już zatrzymać. Na historię Moniki spojrzano inaczej. Wcześniej sama Lewinsky podkreślała, że Clinton do niczego jej nie zmusił. Chciała się z nim spotykać, chciała seksu, wiedziała, że ma żonę, nie miała złudzeń, że zwiąże się z nią na dłużej. Nie pomyślała o jednym. Ona miała 22 lata i była nikim, on był starszy o 27 lat i mógł decydować o losach świata. „Przecież była dorosła” – mówiono wtedy na jego usprawiedliwienie.
„Teraz już rozumiem, że nadużyto wobec mnie autorytetu, przywileju, władzy. Zostałam kozłem ofiarnym. Zgodziłam się na to? Ale co to właściwie znaczy? Powiedziałam „tak”, ale czy naprawdę rozumiałam, na co się zgadzam?” – pisała Lewinsky. Clinton nadużył władzy. Lewinsky wiedziała, że mogła odmówić. Ale jak odmówić prezydentowi Stanów Zjednoczonych?
Tarana Burke, matka założycielka #MeToo, nie ma wątpliwości, że w aferze doszło do daleko posuniętej manipulacji. „Tak mi przykro, że byłaś w tym sama” – napisała do Moniki.
Monica już nie jest sama. To nie oznacza, że udało jej się zmyć wszelkie ślady przeszłości. Tak jak #MeToo, któremu zdarza się potykać o własne nogi, Lewinsky jest w procesie. Najpierw wydawało jej się, że została wykorzystana nie przez Billa, ale politycznych spryciarzy, którzy chcieli zrobić z niej kozła ofiarnego. Po latach zrozumiała, jak mocno Clinton ją zranił. Ale może właśnie świadomość krzywdy sprawia, że przestała być ofiarą? Może jedną z zasług ruchu #MeToo jest to, że głośne powiedzenie o doznanych ranach nie jest już aktem kapitulacji, lecz początkiem nowej walki – o oczyszczenie, wskazanie winnych, a w końcu wsparcie dla innych, którzy przeżyli to samo.
Lewinsky jest piękniejsza niż kiedykolwiek. Zabrała głos, przejęła kontrolę, zdobyła władzę. Wie, że w jej rękach jest potężna historia, którą wreszcie ona może opowiadać. Ta historia uczyniła ją (nie)sławną, a teraz pozwala jej robić, na co tylko ma ochotę. A chce pomagać innym kobietom, prowadząc spotkania, szkolenia i warsztaty na temat walki z cyberprzemocą.
Niedawno w „Vanity Fair” ukazało się jej nowe zdjęcie. Długie, naturalnie kręcone włosy, niebieska sukienka, naturalny uśmiech – 46-letnia Monica wygląda jak gwiazda własnego filmu.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.