Karl-Christoph Rebane, tegoroczny absolwent Wydziału Mody estońskiej Akademii Sztuk Pięknych w Tallinnie, jako jedyny spośród pokazywanych projektantów zbudował swoją kolekcję z ludzi, a nie z ubrań. I kto wie, czy to właśnie nie było w niej najbardziej interesujące.
Moda jest nierozerwalnie związana z wyglądem. Z tym, jak się prezentujemy publicznie; co mamy na sobie, kiedy wychodzimy na ulicę, idziemy do szkoły, wracamy z pracy. A to, jak wyglądamy, związane jest z kolei z tym, jak jesteśmy odbierani. Jak postrzegają nas inni, jak nas klasyfikują i jak oceniają. Wiedzą o tym doskonale wszyscy ci, którzy doświadczyli dyskryminacji ze względu na wygląd. Na strój, na fryzurę, na makijaż. Wykluczenia, ośmieszenia czy nawet przemocy możemy doświadczyć też ze względu na to, jak się poruszamy, jak mówimy i gestykulujemy. Innymi słowy – najczęściej doświadczamy dyskryminacji za to, jak wyglądamy.
W mojej rodzinnej miejscowości bałem się wyjść na ulicę w kolorowej koszuli – mówił Karl-Christoph Rebane, tegoroczny absolwent Wydziału Mody estońskiej Akademii Sztuk Pięknych w Tallinnie, podczas obrony swojego licencjatu. Zanim trafił na studia, młody projektant musiał nauczyć się ukrywać wszytko to, co było w nim kolorowe; całą swoją barwność, czyli tak naprawdę odmienność.
Jak bardzo polskie problemy ma estońska młodzież! Doświadczenie męskości i doświadczenie narodowości to – przynajmniej w przypadku Europy Środkowej i Wschodniej – zunifikowane doświadczenie bezbarwności. W takim świecie prawdziwy mężczyzna (który jest i przedstawicielem, i symbolem narodu) nie może być kolorowy. Bez względu na to, czy chodzi o kolor ubrania, czy kolor skóry. Kiedy Karl-Christoph Rebane opowiada o swojej rodzinnej miejscowości w Estonii, o świecie, w którym się wychował, mówi też o tym, że dla jej mieszkańców byłoby niemożliwe i niewyobrażalne, by nagle wśród nich pojawił się ktoś o innym kolorze skóry. Tradycyjna społeczność nie widzi miejsca dla kogoś takiego, zarówno wśród przyjaciół, jak i w narodzie. Dlatego na swoim egzaminie Karl-Christoph Rebane pojawił się w towarzystwie fińskiego czarnoskórego modela Emmanuela Culkina, którego uczynił twarzą czy też ikoną swojej kolekcji. Culkin ubrany był w krótką sukienkę z dużym dekoltem, udekorowaną pomalowanymi we wszystkie kolory tęczy łuskami po nabojach. Łuski te kołysały się w rytm kroków modela, uderzając o siebie, tak że sukienka wydawała się grać jakąś monotonną rytmiczną melodię, która miała moc mantry, moc rozbrajania i oczyszczania, a charyzmatyczny model stawał się tu nie tylko symbolem kolekcji, ale i całej dzisiejszej mody. Jej siły.
Parę lat temu, zanim jeszcze Karl-Christoph Rebane zdecydował się wyjechać do Tallinna, by studiować projektowanie mody, pewnego dnia do domu w jego rodzinnej miejscowości zastukał listonosz z zaadresowanym do niego wezwaniem do wojska (w Estonii obowiązuje powszechna służba wojskowa). Karl-Christoph pamięta ten dzień, był to bowiem dzień, w którym nie mógł oddychać. Zamknięty w swoim pokoju, nie mógł złapać tchu, a głos uwiązł mu w gardle. Nie tylko nie był w stanie wydobyć z siebie słów sprzeciwu czy protestu, ale także krzyku, skargi czy płaczu. Nie chciał iść do wojska; ba, bał się, ale wiedział, że nikomu nie może o tym powiedzieć. Nikt bowiem jego strachu nie zrozumie. Może tylko mama. A przecież nie każdy chłopak chce być żołnierzem – zauważa projektant.
Kształtowanie męskości na wzór militarny czy też przekonanie, że mężczyzna w sposób naturalny jest predysponowany do bycia żołnierzem, jest jednym z największych przekleństw świata, w którym żyjemy, i źródłem jednej z największych opresji wobec tych, którzy nie czują w sobie żołnierskiego powołania. To źródło lęków, zaburzeń emocjonalnych, depresji, samobójstw. Szczególnie dla tych, którzy nie identyfikują się z militarnym czy też rycerskim wzorcem mężczyzny. Bo co ma zrobić ze służbą wojskową mężczyzna, który czuje się bardziej księżniczką niż rycerzem? I czy w ogóle facet ma prawo chcieć być księżniczką?
W kolekcji Karla-Christopha Rebanego każdy może być księżniczką. Od otwierającej pokaz transmodelki Fenelle Pajumets, przez wysokiego chudego długowłosego efebicznego Juuliusa Vaikso, poprzez drobnego chłopięcego Patricka Soomego, modelowego modela Mattiasa Orgmetsa, przepięknego, charyzmatycznego, uwolnionego od jakiegokolwiek genderu czarnoskórego Emmanuela Culkina, po najprawdziwszego żołnierza Ericha Jyria Prikko i najprawdziwszą księżniczkę estońskich mediów Anu Saagim.
Karl-Christoph Rebane jako jedyny wśród pokazywanych siedemnastu projektantów zbudował swoją kolekcję z ludzi, a nie z ubrań. I kto wie, czy to właśnie nie było w niej najbardziej interesujące. Moda przez lata odbierała modelkom i modelom ciała i osobowości, by móc na nich budować fantasmagorie projektantów. Przez lata modelki nie miały nawet nazwisk, tylko imiona i nazwy agencji. Rebane tworzy swój projekt z konkretnych ludzi, ich ciał, ich urody, ich płciowości, ich doświadczeń i ich marzeń, które pomimo wszelkich różnic między nimi mogą być w jakiś sposób podobne. I są podobne do marzeń samego projektanta.
U Rebanego postaci mają swoje imię, nazwisko, biografię, utrwalony wizerunek i z tym wszystkim wychodzą na wybieg. Ubrania, które na sobie prezentują, są tylko (właściwie – dlaczego mówię „tylko”?) rysunkiem. I w dodatku niezbyt precyzyjnym. Rebane nie odtwarza świata w szczegółach. Szerokim gestem zaznacza dominanty, elementy, które niosą znaczenie, a resztę pozostawia w stanie szkicowych amorficznych bazgrołów.
Niosącą znaczenie dominantą są w tej kolekcji przeskalowane, szerokie ramiona. Trochę jak od munduru, a trochę jak z mody lat 80. Niby geometryczne, ale w swojej formie niedoskonałe. Jakby narysowane od ręki, a nie precyzyjnie wymierzone na kreślarskim stole. To mundur, który pęka, bo w rozumieniu młodego projektanta moda jest tym, co pozwala przywrócić oddech. Co wyzwala ciało z pęt, z klatki, z więzienia, w jaki wciskają człowieka społeczeństwo i państwo.
„Let me breath” – brzmi napis na spodniach, które na wybiegu i sesji zdjęciowej ma na sobie Patrick Soome. Jego sylwetka wydaje się zresztą chyba najbardziej opresyjna. Mocno ściśnięty wielkimi czarnymi pasami, zarówno w talii, jak i na szyi, w ciężkich butach i wielkich, wyposażonych w zbyt wiele kieszeni spodniach, w szczelnie włożonym w te spodnie żakiecie o monstrualnie długich, sztywnych, sięgających podłogi rękawach, wydaje się zamknięty w jakimś nieludzkim futerale. I ma się wrażenie, że naprawdę nie ma w nim jak oddychać. A jego chłopięcy wygląd i postura wydają się zbyt wątłe, by udźwignąć cały ten ciężar.
Ten ciężar to ciężar obowiązkowego uniformu, jaki narzuca nam świat, w którym żyjemy. To może być obowiązkowa służba wojskowa, to może być w końcu obowiązkowa powszechna wizja męskości. Kiedy się dobrze przyjrzymy, zobaczymy, że duże pasy, którymi ściśnięte jest ciało modela, przypominają kształtem monstrualne penisy. Oczywiście można w tym się dopatrywać wątków seksualnych, ale mogą być one właśnie również symbolem fallocentrycznie ukształtowanej kultury i jej wzorców męskości, zgodnie z którymi każdy chłopiec musi wyrosnąć na mężczyznę, a mężczyzna na żołnierza. Już cię w wojsku nauczą!– sam pamiętam taką pogróżkę z czasów, gdy sam byłem dzieckiem, a w Polsce obowiązywała powszechna służba wojskowa. Na szczęście z opresji i od ciężaru wyzwalają sylwetkę prezentowaną przez Patricka Sommego brokatowe cekiny, które pokrywają jego twarz i marynarkę. Zdają się one brać w cudzysłów wszelkie militarne elementy czy skojarzenia. Zamieniają je w karnawałowy kostium. Nadają lekkości i tworzą miejsce na oddech. Podkreślają umowność projektu. Może to jednak nie społeczne kajdany, zbyt ciężkie dla młodego chłopca, ale przebranie, gra, zabawa? Po prostu: moda!
Bo Rebane mówi swoją dyplomową kolekcją ważną rzecz: w kwestii męskości lepiej zaufać modzie niż wojsku.
Mnie szczególnie poruszyła obecność na wybiegu Ericha Jyria Prikko, najprawdziwszego żołnierza, którego zdjęcia i historia obiegły w ubiegłym roku internet. Będąc na służbie, Erich znalazł w lesie małego zagubionego łosia. Nakarmił go, pomógł mu przeżyć i odnaleźć matkę. Pojawiająca się we wszystkich językach świata internetowa opowieść ilustrowana była zdjęciami, na których Erich Jyri Prikko siedział pod drzewem – w pełnym umundurowaniu i z bronią – trzymając w objęciach małego łosia, który pełen ufności wciskał mu głowę pod pachę, jak gdyby w poszukiwaniu matczynej piersi. Dla mnie to zdjęcie było jednym z najniezwyklejszych symboli macierzyństwa. Ponadpłciowego i ponadgatunkowego. Jako żołnierz muszę dbać o bezpieczeństwo nie tylko ludzi, ale i zwierząt – komentował całą sytuację Erich Jyri Prikko.
W dyplomowym pokazie prezentował bardziej ciało niż ubranie. Rozebrany właściwie do bielizny reprezentował wzorzec męskości pożądany w wojsku. Ale jednocześnie stanowił integralną część całej grupy. Nie wydawał się obcy. Jego umięśnione, silne ciało nie stanowiło przeciwwagi dla genderowo płynnych ciał pozostałych modeli i modelek. To, jak performujemy własną płeć, nie musi być wcale w sprzeczności z tym, jak rozumiemy własne człowieczeństwo.
Lubię jako nauczyciel akademicki oglądać prace studentów nie tyle po to, żeby je oceniać (tego mam na co dzień w nadmiarze), ale żeby się z nich czegoś nauczyć. I dziś, gdyby mnie ktoś zapytał, po co właściwie studiować projektowanie mody, odpowiedziałbym: po to, żeby na nowo nauczyć się oddychać. Tę wiedzę zdobyłem między innymi dzięki dyplomowemu pokazowi Karla-Christopha Rebanego, absolwenta Estońskiej Akademii Sztuk Pięknych w Tallinnie. Aitäh!
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.