„Choć piszę o ludzkiej rasie, im dalej od niej jestem, tym lepiej się czuję” – powiedział w jednym z wywiadów Charles Bukowski. Choć pisarz był bon vivantem i kobieciarzem, większą sympatią niż ludzi darzył koty. To właśnie tym tajemniczym istotom poświęcił jeden z tomików poezji. Wybrane z niego wiersze na deski Teatru im. Juliusza Słowackiego w Krakowie przeniósł Tomasz Cyz. Premiera spektaklu „O kotach” już 17 stycznia.
Spektakl „O kotach” to słodko-gorzka opowieść o kociej bliskości i czułości, miłości, ale też nienawiści, strachu, bitwach, odniesionych w nich ranach i, w końcu, umieraniu. Reżyser Tomasz Cyz tłumaczy nam, co skłoniło go do przeniesienia na deski teatru wierszy Charlesa Bukowskiego. – Po pierwsze, Charles Bukowski, jak nikt przed nim (i może także po nim), z czułością i wrażliwością prawdziwego kociarza snuł w swoich tekstach paralele między światem zwierzęcym i ludzkim. Po drugie, tęsknota za kotem, którego miałem, a który umarł, jak to kot. Po trzecie, fascynacja kocim światem, pełnym czułości, niezależności, siły, umiejętności krótkiego pamiętania złego. Koty piorą się po nocach, by zaraz się pogodzić, uprawiają wolną miłość, żyją chwilą, a przy tym są piękne, dumne i dziwnie niewinne. A ludzie, jak pisał Bukowski, są „zanadto żałośni, wściekli i monotematyczni – wyjaśnia reżyser.
To właśnie koty, a nie ludzie, były wiernymi kompanami Bukowskiego, zwłaszcza na starość. Poruszały w jego nieprzystępnej duszy czułe struny. Żona pisarza, Linda Lee, zapytana o przyjaciół pisarza, odparła krótko: – To jego koty. To właśnie dlatego koty w tekście i bazującym na nim spektaklu są trochę kocie, a trochę ludzkie. To połączenie pierwiastka człowieczego z kocim było zdaniem reżysera największym wyzwaniem. Ale i z niego udało się – kocim sposobem – wybrnąć. Na deskach teatru zobaczymy Agnieszkę Kościelniak, Annę Tomaszewską, Mateusza Bieryta i Tomasza Wysockiego, którzy noszą ogromne, kocie łby stworzone przez Annę Marię Kaczmarską. Jak mówi Tomasz Cyz, to właśnie dzięki nim stają się kotami, choć wciąż są ludźmi – tańczą i śpiewają do muzyki autorstwa Aleksandra Dębicza. Za kocią choreografię odpowiada Helena Ganjalyan.
Na scenie zobaczymy cztery typy kotów: „miły, żyje w zgodzie z resztą”, „błazen, olbrzym, wiecznie podrapany”, „dźwiga klątwę, […] gdyby umiała czytać, pewnie by ją wzruszały siostry Brontë”, „zwierz doskonały, nigdy nie da się oswoić”. Wśród nich być może rozpoznamy własne koty, a może siebie samych – własne niepowodzenia i chwile szczęścia, samotność i miłość. Zwłaszcza miłość. Bo jak pisał Bukowski, „nie lubię miłości jako rozkazu, poszukiwania. Ona musi przyjść do ciebie jak płodny kot pod drzwi”.
Jednak, jak przekonuje wykonawczyni jednej z ról, Agnieszka Kościelniak, aktorzy w spektaklu wcale nie grają kotów. – Jesteśmy ludźmi, mamy między sobą ludzkie relacje. Kocie są nasze głowy i niektóre zachowania, które często wydają się zupełnie sprzeczne z ludzkim rozumem. Ale takie są koty. Są w stanie poobgryzać sobie uszy w bójce, a za chwilę leżeć wtulone w siebie, mrucząc z zadowolenia. Mają w sobie jakiś brak logiki, a może po prostu wewnętrzny luz – tłumaczy aktorka. I dodaje, że głowy-maski stanowiły spore wyzwanie w budowaniu roli. – Bardzo ciężkim, ale równocześnie szalenie ciekawym zadaniem jest opowiedzenie historii z wyłączeniem twarzy i oczu, które przecież są bardzo ważnym przekaźnikiem emocji. Każdy stan musimy przeprowadzić przez ciało. Maski mają stałą emocję, jednak okazało się, że pod wpływem ich animacji, odpowiedniego poruszania mogą ukazywać bardzo różne stany – mówi Kościelniak. Z kolei partnerujący jej Mateusz Bieryt przekonuje, że najtrudniejsze i zarazem najbardziej inspirujące w „kociej” roli jest przeniesienie wszystkich środków wyrazu na ciało i głos. – Wyłączamy oko, ludzkie spojrzenie, twarz i wszystko, co można nią dopowiedzieć. Rzeczą zadziwiającą jest obserwowanie, jak tematy, które w realiach teatru dramatycznego wymagałyby uzasadniania na poziomie idei w przypadku kreowania koto-człowieka-aktora, w wielkiej kociej masce stają się bezpretensjonalne i w pełni uzasadnione. To forma dopowiada sens – mówi Bieryt. Ale podkreśla też, że jego zdaniem kocia rola nie różni się od ludzkiej: – Nie znamy odczuwania kota, filtrujemy je więc przez nasze człowiecze wyobrażenia. Koniec końców to naszej ludzkiej wrażliwości kot jest nawiasem – tłumaczy aktor.
Tomasz Cyz zapowiada, że po kocim spektaklu możemy się spodziewać skrajnych emocji. – Od dzikiej i nieposkromionej radości po bezbrzeżny smutek, od euforii po rozpacz. Przecież Charles Bukowski, jak pisał o nim francuski wydawca i pisarz Frédéric Beigbeder, był „najdelikatniejszym, najwrażliwszym, najsubtelniejszym amerykańskim pisarzem drugiej połowy XX wieku”, którego fascynowały „strach przed samotnością, pewność śmierci, smutek seksu, absurdalność wszechświata, niemożliwość miłości, kłamliwość alkoholu, użyteczność szaleństwa, czułość zniszczenia”. Czego chcieć więcej od teatru?” – mówi Cyz. Spektakl „O kotach” to pozycja obowiązkowa dla miłośników „pięknych diabłów”, jak nazywał swoich towarzyszy Bukowski. Ale nie tylko, bo jak przekonuje reżyser, każdy z nas ma coś z kota. – Ale pamiętajmy: jakże inna jest miłość, której chce (i potrzebuje) człowiek, od tej, której chce kot.
Teatr im. Juliusza Słowackiego w Krakowie, Dom Machin (Miniatura), premiera 17 stycznia 2020 roku.
Więcej informacji można znaleźć na stronie www.teatrwkrakowie.pl
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.