„Chciałam się podobać, ale mężczyznom najbardziej podobało się to, że w łatwy sposób możemy nawiązać kontakt seksualny, byłam więc przekonana, że na tym to wszystko polega. Tych relacji było coraz więcej i więcej, ale w żadnej z nich nie pojawiła się prawdziwa bliskość. Dziś wiem, że seksoholizm jest destrukcyjny, bo to obrona pokrzywdzonej sfery emocjonalnej” – o seksoholizmie opowiada Malwina Juszczak-Duda.
To, jak wygląda okres prenatalny, okołoporodowy i edypalny (w wieku od trzech do sześciu lat), ma wpływ na neurologiczne pobudzenie w dorosłym życiu. Tak było w moim przypadku. Moja mama musiała mieć cesarskie cięcie, bo kiedy się rodziłam, dusiłam się pępowiną. Mam też rozszczepienie wargi, czyli tak zwaną zajęczą wargę, przez co nie mogłam być karmiona piersią.
Początki: Zamrożone uczucia
Dziś dba się o to, żeby dziecko było przy mamie zaraz po urodzeniu, ale to były lata 80., więc po porodzie długo leżałam sama. Takie zerwanie bliskości na samym początku życia często sprawia, że dziecko radzi sobie, zamrażając uczucia.
Na moją chorobę wpłynęły też czynniki środowiskowe. Wychowałam się w rodzinie dysfunkcyjnej, tata był alkoholikiem, a ja, jako dziecko, stałam się współuzależniona. Między rodzicami nigdy nie było bliskości, ojciec przekierowywał ją na mnie, na relacje o charakterze intymnym. Pamiętam, że kiedy miałam jakieś trzy czy cztery lata, dopuszczał się kazirodztwa ukrytego. Już jako czterolatka miałam sny erotyczne, w których pojawiały się męskie genitalia. Nie miałam wtedy dostępu do telewizji, pornografii czy gazet, a takie obrazy nie kreują się same z siebie, coś musiało na nie wpłynąć.
Kiedy miałam pięć lat, molestowałam chłopca w przedszkolu – podczas leżakowania bawiłam się jego genitaliami. Nakryła mnie opiekunka, ale nic z tym więcej nie zrobiła, a ja nie wiedziałam, co robię i że robię coś źle.
Jako nastolatka byłam molestowana przez dziadka, który nieraz chwalił się też przede mną, że jako kierowca tira uprawiał seks z prostytutkami, a babcia mnie i mojemu kuzynostwu pokazywała pornografię. Już wtedy, jako dzieci, czuliśmy, że coś jest nie tak, ale było to bagatelizowane.
Kiedy miałam 13 lat, doświadczyłam molestowania przez księdza w szkole. Miałam na sobie spodnie z rozcięciami, z których jedno było w okolicach krocza, a on wsadził w nie rękę na oczach innych uczniów. Pamiętam, że poczucie wstydu dosłownie mnie zalało, wkurzyłam się, ale dzięki temu uruchomił się we mnie zdrowy bunt, do tego stopnia, że dwa miesiące później już tam nie pracował.
Seksoholizm: Obrona pokrzywdzonej sfery emocjonalnej
Problem z seksoholizmem pojawił się u mnie w okresie dojrzewania, kiedy inaczej pracowało libido i hormony, kiedy chciałam próbować nowych rzeczy. Pierwsze doświadczenie seksualne miałam z chłopakiem uzależnionym od narkotyków. Chciałam mu pomóc, dokładnie tak samo, jak moja mama opiekowała się tatą alkoholikiem. On miał mnie tylko zaakceptować, ale ostatecznie ukradł mi telefon. Postanowiłam więc, że teraz to ja będę krzywdzić mężczyzn.
Jako nastolatka byłam niepewna siebie – miałam zajęczą wargę, mały biust, wśród doświadczeń wyniesionych z domu – brak wzorców i świadomości tego, jak powinna wyglądać bliskość. Zaczęłam szukać akceptacji w szybkich relacjach seksualnych. Chciałam się podobać, ale mężczyznom najbardziej podobało się to, że w łatwy sposób możemy nawiązać kontakt seksualny, byłam więc przekonana, że na tym to wszystko polega. Tych relacji było coraz więcej i więcej, ale w żadnej z nich nie pojawiła się prawdziwa bliskość. Dziś wiem, że seksoholizm jest destrukcyjny, bo to obrona pokrzywdzonej sfery emocjonalnej.
Seksoholizm może oznaczać uzależnienie od pornografii, flirtowania, ale też od zmiany partnerów, jak w moim przypadku. Chodziło o to, żeby zrealizować się seksualnie, a potem, po dwóch czy trzech spotkaniach, wystraszona tym, że ktoś nie będzie mną zainteresowany, szukałam dalej. Czułam ciągłe nienasycenie, za każdym razem okazywało się, że to nie było to. Nie miałam nawet czasu poznać drugiego człowieka, nie byłam zdolna do stworzenia z kimś głębszej relacji. Najpierw musiałam nauczyć się kochać samą siebie.
Seksoholik musi być na ciągłej adrenalinie, dlatego wchodzimy w niebezpieczne związki, jarają nas trudne, dziwne i sfiksowane sytuacje. Dopamina dosłownie nas wtedy zalewa, jest jak najwyższej jakości haj, działa dokładnie tak, jak amfetamina czy metamfetamina. Spotykałam się z gangsterami, zapraszałam do siebie obcych mi ludzi, sama też do nich chodziłam. Dziś wiem, że miałam dużo szczęścia – żadnych chorób wenerycznych czy HIV, nikt nigdy nie zrobił mi krzywdy, takiej, na którą bym się nie zgodziła. Traktuję to jak cud.
Punkty zwrotne: Trzęsienie, przekierowanie, akceptacja
Zrozumiałam, że coś jest nie tak, kiedy pomyliłam imię jednego z partnerów. Nie zauważyłam, że coś do mnie poczuł, nawet nie przyszło mi to do głowy, bo byłam pewna, że tym, co mogę zaoferować mężczyźnie, jest wyłącznie seks. Usłyszałam wtedy zdanie, które zostało ze mną do dziś: „No tak, tobie może zdarzyć się pomylenie imienia”. Wywołało to we mnie trzęsienie i przekierowanie złości na niego, ale po jakimś czasie zaczęło do mnie dochodzić, że ma rację. Innym punktem zwrotnym w moim chorowaniu było to, że wystraszyłam się wirusa HIV. Wtedy na jakiś czas przestałam wchodzić w relacje seksualne, ale szybko do nich wróciłam.
Miałam też dłuższe okresy abstynencji. Po tych sytuacjach, ale i namowach rodziców na ustabilizowanie się, weszłam w stały związek z mężczyzną, który okazał się być socjopatą – całkowicie mnie dewaluował, wyzywał, mówił, że powinnam być mu wdzięczna, że ze mną jest. A ja długo w to wierzyłam. Moja kolejna stała relacja trwała sześć lat, on jednak zaczął brać narkotyki, a ja poczułam się odrzucona – nie miałam narzędzi, żeby sobie z tym poradzić. Znowu wybrałam partnera według wzorców, które wyniosłam z domu, i tak samo jak moi rodzicie nie potrafiliśmy okazywać sobie uczuć, był tylko seks. Zrozumiałam to dopiero, tworząc mój aktualny, i mam nadzieję ostatni związek.
Zdrowienie: Seks jest tylko wisienką na torcie
Seksualność wciąż jest w naszym kraju tematem tabu. Zanim zapukamy do drzwi psychologa czy seksuologa, musimy najpierw przełamać wstyd. Po drodze jest jednak wyparcie problemu, przekierowanie go i projekcja na zewnątrz. Zanim sama zwróciłam się o pomoc, twierdziłam, jak zresztą większość osób, że to nie ze mną jest coś nie tak, tylko z innymi. Teraz wiem, że nie muszę radzić sobie ze wszystkim sama, a kiedy czuję, że coś się dzieje, że coś chcę przegadać, idę do terapeuty. Seks w moich problemach jest tylko wisienką na torcie, a wszystko tak naprawdę kręci się wokół potrzeby bliskości.
Dziś jestem na etapie zdrowienia, mam głęboką relację z mężczyzną. Mój partner też jest seksoholikiem – związek z osobą, która ma taki sam problem, bywa wyzwalaczem, ale potrafimy o tym rozmawiać, wspieramy się. Pojawiają się nawroty, bo z seksoholizmem jest jak z alkoholizmem – i tak zdrowiejemy do końca życia. Założyłam fundację, aby pomagać osobom uzależnionym od seksu. Powstała z wkurzenia, buntu, ale też z poczucia misji, po to, by inni mogli się z kimś zidentyfikować, nie byli sami w chorobie. Mnie w zdrowieniu pomogła zasada „12 kroków”, ta sama, którą stosują alkoholicy. To koncepcja obejmująca też zaopiekowanie się sferą duchową, czyli wiara, że jesteśmy bezsilni wobec tego, co jest dla nas bardzo trudne. Dzięki temu podejściu udało mi dotrzeć do miejsca, w którym dziś jestem.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.