Przeglądając urodowe trendy z dawnych lat, które w 2022 r. powróciły w nowym wydaniu, łatwo znaleźć dla nich wspólny mianownik – to maksyma „Fake it, till you make it”. Najwyraźniej w erze Y2K (choć nie tylko) lubiliśmy udawać, nosząc sztuczne piegi, paznokcie i opaleniznę. Jak wyglądają te trendy dzisiaj, w interpretacji pokolenia TikToka?
Wszyscy, którzy przeżyli co najmniej kilka dekad, mogą na własnej skórze doświadczyć zjawiska powrotu trendów z kategorii „kontrowersyjne / o których woleliby zapomnieć”. Dotyczy to zarówno urody, jak i mody. Przykłady? Podarte dżinsy, stringi na widoku, przekłute pępki, tatuaże stylizowane na plemienne, ultracienkie brwi kreseczki. To tylko kilka, którymi pod hasłem Y2K zachwyca się dziś pokolenie zoomersów. Cóż, historia lubi się powtarzać – dzisiejsi trzydziestokilkulatkowie mają za sobą zapewne niejedną fazę fascynacji rockowymi trendami z lat 80. lub hipisowskimi z 70., które przeklinali ich rodzice. Nie ma co ukrywać, każde „-tisy” mają swoje grzeszki, ale na ich korzyść działa czas. Z nostalgią wspominając minione lata, lubimy idealizować dawne historie i przymykać oko na estetykę, którą wtedy nie zawsze dało się obronić. Tęsknota za dawnym – w domyśle: lepszym, innym, odległym, fascynującym (bo obcym) i interesującym (bo dziwnym) – to dobra baza do przywrócenia świetności trendom, do których obiecywaliśmy sobie nie wracać za żadne skarby.
W połowie 2021 r. portal PolicyBee opublikował zestawienie tiktokowych urodowych trendów, które określił mianem „nostalgicznych” o ogromnym potencjale wzrostu. Przyjrzeliśmy się kilku z nich.
Tipsy aka „press on nails”
Dziś zdawałoby się symbol kiczu, kiedyś obowiązkowy element manikiuru. W latach 90. możliwy do kupienia w każdym kiosku RUCH-u. Plastikowe płytki paznokcia, znane dawniej jako tipsy (dziś funkcjonują jako „press on nails”, czyli dosłownie „dociskane paznokcie”, a w wersji polskiej po prostu „sztuczne”), przyklejane w kilka minut na klej wracają mimo supremacji manikiuru hybrydowego. Po co i w jakim celu? Dla zabawy i wygody (choć mało tej po ich założeniu). Chodzi o oszczędność czasu w sytuacji, gdy perfekcyjny mani jest nam potrzebny na już, ma wykończyć całą stylizację, być dopełnieniem wyjściowego looku, na którego dopracowanie zabrakło już czasu.
W manikiurze ze sztucznymi paznokciami w roli głównej królują płytki bardzo długie (dobry sposób, by sprawdzić, czy w ogóle takie nam odpowiadają, nim poświęcimy miesiące na zapuszczenie swoich lub zdecydujemy się na przedłużenie żelem) oraz wzorzyste i biżuteryjne, których wykonanie w salonie jest bardzo czasochłonne i zwykle dodatkowo płatne. Do tego matowe, cieliste, eleganckie i najciekawsze: ręcznie robione. Można takie znaleźć chociażby na platformie Etsy, przy zakupie wybierając spersonalizowaną długość i kształt płytki paznokcia (od baleriny po migdał), którą wykona dla nas sprzedająca – zwykle manikiurzystka.
Dlaczego tipsy ujdą nam dzisiaj na sucho? Bo trudno odróżnić je od tak powszechnej hybrydy, która, nawet w bardzo ekscentrycznym wykonaniu, na nikim nie robi wrażenia.
Sztuczna opalenizna
W wersji Y2K, o której wolelibyśmy zapomnieć, stanowiła „obciachowe” (słowo z tamtych lat jak najbardziej na miejscu) dopełnienie poprzedniego trendu. Cały problem w modzie na sztuczną opaleniznę, którą ubóstwiały gwiazdy pop lat 2000., polegał na – mówiąc enigmatycznie – nasyceniu i kontraście. A pisząc wprost: lansowana opalenizna była wtedy za mocna i za pomarańczowa. O kulcie opalonego ciała w tamtych czasach świadczyła liczba jej „świątyń”. W pewnym momencie na przeciętnej osiedlowej ulicy solariów można było naliczyć więcej niż sklepów spożywczych. Sztuczne słońce na minuty kupowało się na karnety, nie zaprzątając sobie głowy jego szkodliwym wpływem na skórę. Zamiast po kremy z filtrem z dostępnej salonowej oferty prędzej sięgało się po turbobooster przyspieszający opalanie.
Druga wersja niechlubnej opalenizny to ta z tubki, która nie dość, że powodowała pojawienie się na skórze nieznośnie intensywnego zapachu spalonego białka, to (co chyba gorsze) zabarwiała skórę na pomarańczowy odcień, zostawiała plamy i dziwnie białe okolice oczu i uszu.
Dziś opalona skóra znowu jest pożądana, zresztą tak jak i blada – po prostu nie ma to większego znaczenia. Odcień karnacji i naszą relację ze słońcem (zarówno tym prawdziwym, jak i sztucznym) ustalamy według własnych zasad, kierując się samopoczuciem. Solaria szczęśliwie się zamknęły, a nowe technologie w kosmetykach nam sprzyjają. Teraz preparaty mają przyjemne konsystencje (od pianek przez spreje po żele), dobrze zamaskowany zapach DHA, nierzadko naturalne składy, a do tego nie pozostawiają plam, tylko dają skórze piękny chłodny lub oliwkowo-brązowy kolor bez pomarańczowych tonów.
Czerwona pomadka
Tu kontrowersyjny jest nie tyle sam trend, ile założenie, że ponadczasowa czerwień przestała być kiedykolwiek modna. Warto podkreślić, że opieramy się na danych z TikToka, gdzie niepodzielnie rządzi pokolenie zoomersów, wychowane w erze Kim Kardashian, która uniwersalnym kolorem pasującym do każdego typu urody uczyniła na co najmniej dekadę cielisty nude. Z tej perspektywy czerwień naprawdę może wydawać się retro, z czego świetnie w swoim wizerunku korzysta Tylor Swift.
Nude rządzi dziś we wszystkich kolekcjach makijażu, od ekskluzywnych marek (tu pojawił się najpóźniej i wciąż w ryzach trzyma go parytet zarezerwowany dla czerwieni) przez popularne po gwiazdorskie. Te ostatnie w swoich liniach odmieniają nude przez wszystkie przypadki (patrz: Natasha Denona i jej genialna kolekcja 18 odcieni „I need nude”), przechodząc przez paletę od nude-brązów po nude-fiolety.
Ale wróćmy do coraz popularniejszej w mediach społecznościowych klasyki gatunku. Czerwień w dzisiejszej wersji odarta jest z perfekcjonizmu (idealnie wyrysowanego konturu), dlatego świetnie sprawdza się koloryzujący tint, który naturalnie zabarwia usta, pozostawiając przestrzeń na pewne niedopowiedzenie. Może to być też tradycyjna pomadka, ale wklepana w usta palcami. Kolor miłości wciąż ma erotyczne konotacje, ale w nowej interpretacji nie są to już usta seksbomby w stylu Marilyn Monroe, lecz niewinnie zaczerwienione jak u Lolity. Najmodniejszy odcień czerwieni w 2022 r. to ten z kroplą pomarańczu, która nadaje im zawadiackiego i energetycznego charakteru. Najlepszej lekcji czerwieni na ustach na 2022 r. udzieli oczywiście Francuzka – Jeanne Damas.
Scrunchies: Gumki do włosów
To jeden z trendów, który zaliczył wzorcowy reboot. Scrunchies, czyli gumki oplecione materiałem, są dziś uznawane za elegancki dodatek do włosów. Szlachetności nadał im jedwab, z którego najczęściej są wykonane te uwielbianie przez it-girls oraz wszystkie włosomaniaczki mocno zainteresowane tematem kondycji włosów (jedwab jest dla nich niezwykle delikatny). Schrunchies okazały się elementem wpisującym się w ideę zrównoważonej mody – zaczęły produkować je marki odzieżowe, korzystając ze skrawków materiałów, które zostały po produkcji ubrań.
Nowej wymowy zyskały też dzięki sposobowi noszenia. Zamiast włosów ściągniętych gumką w wysoki kucyk prawie na czubku głowy albo w małą kitkę z korony włosów noszoną do rozpuszczonej reszty (rodem z treningów z Jane Fondą) stylizujemy je, upinając nisko tuż nad karkiem. Decydując się na scrunchie na czubku głowy, wykorzystujemy ją w eleganckim, gładko zaczesanym koczku.
Sztuczne piegi
Nostalgiczne wspomnienie: Twiggy, lata 60. – głębokie spojrzenie prosto w obiektyw, charakterystycznie wytuszowane rzęsy i nos upstrzony piegami. To właśnie ten look, a nie późniejszej Pippi Pończoszanki z powieści słynnej szwedzkiej pisarki, próbują odtworzyć dziś wszystkie urodowe influencerki. Najpopularniejsza metoda: henna w brązowym odcieniu nakładana punktowym pędzelkiem na twarz, a następnie zeskrobywana szczoteczką. Zdecydowanie nie jest to zabieg dla wrażliwej skóry. Tej zostaje kredka do brwi lub brązowy eyeliner, choć w obu przypadkach trudniej o naturalny efekt. Modną alternatywą jest też spray do tuszowania odrostów, rozpylony z większej odległości na skórę. Też kontrowersyjny. Trudno powiedzieć, co jest na TikToku większym trendem: sztuczne piegi czy filmy dokumentujące wpadki i konsekwencje nieudanych zabiegów (od tych śmiesznych po te, które powinny stać się przestrogą). Najbezpieczniejszą i jednocześnie najbardziej efektowną opcję lansują na najbliższy sezon projektanci, proponując piegi z połyskiem, zrobione z płatków złota, nałożone niczym ręką mitycznego króla Midasa, jak u Eliego Saaba. Najbardziej w stylu Y2K? Sztuczny piegowy tatuaż, który można odbić na skórze, dokładnie tak jak te znalezione kiedyś w chipsach.
Ozdoby na zębach
Ich wspomnienie automatycznie przenosi do Nowego Jorku lat 90., w okolice wytwórni muzycznej Roc-A-Fella Records i najsłynniejszych amerykańskich raperów, którzy za chwilę mieli zrobić wielkie kariery. Oprócz luźnych spodni, szerokich T-shirtów i łańcuchów na szyi, ich atrybutem w stylu bling-bling były również ozdoby na zębach: złote nakładki na pojedyncze czy całe „grille” i diamenty. Dziś ozdabianie zębów wraca, ale w subtelniejszej odsłonie i nie tylko wśród fanów rapu zza oceanu. Pod hashtagiem #toothgem na TikToku kryje się 218 mln błyszczących uśmiechów ozdobionych kryształkami nie większymi niż te, którymi ozdabia się paznokcie, gwiazdkami, księżycami, a nawet całymi kolorowymi wzorami. Współczesne inspiracje? Modelka Adwoa Aboah i Rihanna. Jak wygląda to w praktyce? – Zabieg jest bezbolesny i nie niszczy trwale szkliwa. Jeśli chodzi o przeciwskazania, to nie ma możliwości założenia biżuterii na sztuczne zęby. Osoby noszące nakładki ortodontyczne również muszą odpuścić sobie takie ozdoby. W powierzchnię zęba ingeruje się wytrawiaczem. Następnie do przytwierdzenia ozdoby używamy takiego samego kleju, na jaki zakłada się zamki do aparatu ortodontycznego. Na koniec wszystko utwardzamy lampą polimeryzacyjną. Tooth gemsy utrzymują się zazwyczaj od około dwóch miesięcy do roku. Przez pierwszą dobę należy unikać jedzenia i picia w skrajnych temperaturach. Nie żujemy też przez ten czas gumy. Oczywiście wszelkie twarde pokarmy również nie są wskazane. Ozdoby można w każdej chwili pozbyć się w salonie. Nie należy jej usuwać samodzielnie, ponieważ w większości przypadków zostaną na zębie pozostałości kleju. Czasem zdarza się, że biżuteria odpada samoistnie, wtedy również należy usunąć pozostałości kleju – tłumaczą ekspertki z warszawskiego salonu Przebity Sutek, co jest najlepszym dowodem, że to trend, który już dawno uciekł z sieci.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.