Polacy mieszkający na stałe w Korei, Hiszpanii, Wielkiej Brytanii, we Włoszech i Francji relacjonują, jak w czasach pandemii wygląda ich codzienność.
Seul: Organizacja i wzajemna odpowiedzialność
Marcin T. Józefiak – fotograf i dyrektor artystyczny
Żyliśmy w przerażeniu z powodu wirusa od końca stycznia. W dzień święta Seollal – nowego roku księżycowego, które jest najważniejszym świętem w Korei Południowej, obudziła nas wieść o wybuchu epidemii. Wszyscy patrzyli na ekran telewizora lub telefonu, szukając najnowszych informacji o liczbie zakażonych. Ludzie utknęli w domach, a twarze zakryli maskami.
Od początku lutego wszyscy starają się pracować zdalnie. Nieczynne są przedszkola, szkoły oraz uniwersytety. Ja większość czasu spędzam w mieszkaniu, staram się skupić na nauce języka koreańskiego. Od czasu do czasu chodzę na siłownię, która na szczęście jest w budynku. Oczywiście ćwiczę w masce, a sprzęty czyszczę płynem dezynfekującym. Dopiero w zeszłym tygodniu zacząłem wychodzić, żeby fotografować stosunkowo opustoszałe ulice Seulu i reakcje ludzi.
Wszyscy nosimy maski. O tej porze roku i tak je zakładamy ze względu na żółty pył, który przenosi się z Mongolii, Kazachstanu i Chin, więc nikomu nie trzeba tłumaczyć, że to konieczne. Ale ciągle podkreśla się, że to ważne.
Zakupy, również żywnościowe, od dawna robimy głównie przez internet. Nawet teraz dostawy są najpóźniej następnego dnia. Duże domy towarowe wprowadziły też możliwość zamówienia zakupów przez aplikacje i osobisty odbiór paczek – są wynoszone do samochodu na parkingu. Jeśli ktoś chce jednak wejść do środka, ma przy wejściu mierzoną temperaturę. Tak samo jest w instytucjach publicznych.
Najbardziej skuteczną bronią Korei Południowej przeciwko wirusowi jest dostępność testów. Według danych rządowych testuje się obecnie 15 tys. osób dziennie. Po kraju jeżdżą 53 mobilne stacje pobierania próbek, w których kierowcy mogą być testowani bez kontaktu fizycznego, wyniki otrzymują SMS-em.
Imponujące są wszechobecne komunikaty wysyłane na telefony. Dostajemy w nich informacje o nowych infekcjach w ich okolicy. Dwa razy dziennie urzędnicy służby zdrowia aktualizują zalecenia. Otwarta komunikacja w połączeniu z systemem online pomogły ograniczyć rozprzestrzenianie się wirusa. Pomagają też roboty. W szpitalach funkcjonują trzy rodzaje: jeden robi pomiar temperatury, drugi sterylizuje pomieszczenia, a trzeci transportuje zużytą odzież personelu i odpady do utylizacji.
Wielu właścicieli budynków podjęło decyzje o obniżce czynszów dla mieszkańców i najemców. Ludzie organizują akcje charytatywnych, w których finansują maski oraz środki czystości dla najuboższych mieszkańców Korei. Zaskoczyło mnie zrozumienie, jak ważna jest wspólnotowość. Wydaje mi się, że to największa różnica między mentalnością Wschodu a Zachodem.
Rzym: Serdeczność i optymizm
Bartosz Druszcz – motion designer
Najbardziej drastyczne środki zapobiegawcze zostały wprowadzone właściwie z dnia na dzień. Wszystko zostało zorganizowane w mgnieniu oka i dopięte na ostatni guzik. W ciągu niespełna 24 godzin całe państwo przestawiło się na nowy tryb funkcjonowania, a obywatele dostosowali się bez żadnych obiekcji.
Wszyscy wiedzą, że sytuacja jest poważna, ale starają się utrzymywać wysokie morale. Nie ma co ukrywać, kwarantanna nie jest łatwa, ale każdy stara się podbudowywać dobry nastrój u innych. Wiralowe filmiki, na których Włosi wychodzą na balkony, grają muzykę i śpiewają to codzienny rytuał i niezwykle skuteczny mechanizm obronny. Przed zapadnięciem zmierzchu każdy może pobyć z innymi. To fajne uczucie, kiedy wołasz do sąsiada z budynku naprzeciwko, żeby puścił twoją ulubioną obciachową piosenkę disco, a chwilę potem śpiewa cała ulica.
Na wielu balkonach wiszą tęczowe transparenty ze sloganem „wszystko będzie dobrze”, w budynkach mieszkańcy rozwieszają rysunki tęczy naskrobane przez dzieci, a czasami wyklejone z wielkim wysiłkiem całej rodziny.
Ciągle otwarte są sklepy. Nie brakuje żadnych produktów, mimo wzmożonego zapotrzebowania. Sprzedawcy są uprzejmi, przyjacielscy, cierpliwi. Obiecują, że jak to wszystko się skończy, to uściskają każdego z nas z osobna. Staramy się ich wspierać, na ile to możliwe. Pamiętamy też, jak poświęcają się lekarze i pielęgniarki. Wczoraj usłyszałem zapis rozmowy pewnej kobiety z centralą 112. Zadzwoniła, żeby zapytać, jak oni się czują, czy dają radę, czy mają wszystko, czego im potrzeba. Po prostu chciała podziękować im za to, że dzięki ich trudowi możemy się poczuć chociaż trochę bezpieczni.
Tego rodzaju gesty szacunku i życzliwości widzę na każdym kroku.
Paryż: Wyparcie i dezorientacja
Magdalena Ławniczak – fotografka, specjalistka od castingów
Paryski tydzień mody zaczął się tuż po tym, jak wybuchła epidemia w Mediolanie. I tuż po tamtejszym fashion weeku. Pracowałam z ekipą, która przyjechała wtedy z Mediolanu. Miałam z pierwszej ręki informacje o tym, co tam się dzieje, ale we Francji ciężko było sobie to wszystko wyobrazić. Podczas castingu nie mogłam uniknąć kontaktu z ogromną liczbą osób. Samych modelek było 500, a wiele z nich jest przecież w ciągłej podróży. Na każdym stole stał płyn do dezynfekcji i wielokrotnie myłam ręce. Wtedy wydawało się to wystarczające. Fashion week odbył się zgodnie z planem, pomimo że wielu gości i partnerów biznesowych odwołało przyjazd. Przez długi czas we Francji nie było paniki.
Kiedy tydzień temu zarządziłam większe zakupy, mój chłopak uważał, że przesadzam. W ostatni poniedziałek zamknięto szkoły i wszystkie sklepy poza aptekami i sklepami spożywczymi. One są puste, a ludzie zdezorientowani. W mediach pojawia się wiele sprzecznych informacji.
Zalecane jest pozostanie w domu.
Z dumą przyglądam się temu, co dzieje się w Polsce. Podglądając znajomych na Instagramie, widzę, że wykazują się dużą odpowiedzialnością. Staram się być w kontakcie z bliskimi. Wspieramy się wzajemnie. Szczególnie martwię się o osoby, które nie mają w Paryżu nikogo. Dzwonimy do siebie. Na szczęście jest Face Time.
Madryt: Panika i gra w bingo
Karolina Zawadzka, Data Science Country Lead w międzynarodowej firmie.
Nastrój dookoła to panika, która stopniowo przekształca się w przytłoczenie. Jeszcze 23 lutego z całą rodziną świętowałam w Polsce 60. urodziny mojego taty. Nazajutrz wróciłam do Madrytu i zaczęło się. Wszyscy już wiedzieli, że w ciągu weekendu liczba zakażeń we Włoszech wzrosła do ponad 200. W telewizji codziennie mówiło się bardzo dużo o wirusie, o sytuacji na świecie, w Europie i we Włoszech.
Dwa tygodnie okazało się, że liczba zakażeń w Hiszpanii zaczyna narastać w tempie geometrycznym. Tego dnia w części kraju pozamykano szkoły i przedszkola, a w kolejnych dniach ogłoszono stan wyjątkowy. Zamknięto wszystkie sklepy i zakłady usługowe, restauracje, bary, a wychodzenie z domu zostało poważnie ograniczone. Można poruszać się na trasie dom – praca, ewentualnie – żeby pomóc osobom starszym. Na ulice wyszły specjalne jednostki wojskowe. W niektórych miejscach w Madrycie latają drony, które nawołują, by wracać do domów. Za złamanie wytycznych grożą kary.
Społeczeństwo jest bardzo zsolidaryzowane. Ludzie przez balkony grają w bingo albo razem ćwiczą. Codziennie o godzinie 20 otwieramy okna i bijemy brawa, żeby podziękować lekarzom, pielęgniarkom i wszystkim zaangażowanym w pomoc w ratowaniu życia. Wiele osób wspiera osoby starsze, robiąc zakupy. Większość supermarketów obniżyła próg darmowych dostaw.
Ze żłobka moich synków dostaję mnóstwo materiałów z pomysłami, jak zająć ich czas – w tym tygodniu główny temat to Dzień św. Patryka. Robimy wspólnie zielone czapki i czytamy ciekawe historie po angielsku. Uniwersytety, szkoły podstawowe i średnie prowadzą zajęcia online.
Chester: Pozory normalności
Kasia Gnojnicka – księgowa w międzynarodowej firmie
Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że życie toczy się normalnym trybem – ulice, puby i centra handlowe są pełne ludzi, dzieci chodzą do szkoły, większość rodziców chodzi do pracy. Uwagę mogą przykuwać tylko pojedyncze osoby w maskach. Dopiero, kiedy wchodzi się do dużych sieciowych sklepów spożywczych widać, że coś jest inaczej niż zwykle – więcej ludzi, opustoszałe półki, nerwowa atmosfera. No i oczywiście porozwieszane wszędzie kartki z informacją, że żelów i chusteczek antybakteryjnych oraz termometrów brak.
Ja odczuwam zmiany mocniej, ponieważ kilka dni temu dostałam nakaz pracy z domu. Ma to potrwać do 2 kwietnia. Ale nadal sporo firm funkcjonuje normalnie. Miałam lecieć na urlop do Hiszpanii. Lot anulowano trzy godziny przed startem.
Dostajemy bardzo rozbieżne informacje. Początkowo miałam wrażenie, że rząd ma przemyślaną strategię i nie wprowadza drastycznych ograniczeń, bo ma oparcie w badaniach i doświadczeniu. Jednak większość naukowców oskarża premiera o lekkomyślność.
Najbardziej zaskoczyła mnie chyba reakcja ludzi. Niektórzy naprawdę nie wyobrażają sobie dnia bez wizyty w lokalnym pubie. Tak, jakby nie zdawali sobie sprawy, że mówimy o wirusie, który odbiera ludziom życie. Z drugiej strony, powstało wiele oddolnych inicjatyw. W Londynie dziewczyna założyła grupę na Facebooku, do której można zgłosić się jako wolontariusz i zaoferować pomoc w zrobieniu zakupów, odebraniu poczty czy wyprowadzeniu psa. Podobno zgłosiło się ok. 3 tys. osób, które prężnie działają w swoich sąsiedztwach.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.