Wiele osób cierpiących na ortoreksję nie zdaje sobie z tego sprawy, bo ta choroba wynika z działań, które mogą kojarzyć się z dbaniem o własne zdrowie. Problem pojawia się, gdy eliminowanie z diety produktów, czytanie etykiet czy liczenie kalorii stają się obsesją. „Przez niedożywienie białkowo-energetyczne i utratę kilogramów straciłam miesiączkę, moje włosy się przerzedziły, uwidoczniły kości, żyły, a skóra była notorycznie przesuszona, pękająca, boląca” – opowiada Ola Skwirut, dietetyczka i psychodietetyczka, która przez lata chorowała na ortoreksję.
Miałam jakieś trzynaście lat, kiedy zdrowy tryb życia stawał się coraz popularniejszy w Polsce, a mój nastoletni umysł był bardzo podatny na wszelkie treści związane z dbaniem o zdrowie. Zaczęło się niewinnie: jogurt z musli zamiast kanapek z szynką, nawadnianie organizmu, przekąski w formie orzechów, granola jako substytut batonów i wieczorne trzydziestominutowe treningi wzmacniające ciało.
1800 kalorii dziennie
W moim domu nie mówiło się o zdrowym odżywianiu. Głównym źródłem wiedzy były dla mnie artykuły, które wyszukiwałam w Google, i ulubieni youtuberzy startujący w zawodach sylwetkowych. Byłam też fanką kilku amerykańskich influencerów i wszystko, o czym mówili – liczenie makroskładników, kalorii, ciężkie treningi – brzmiało dla mnie bardzo zachęcająco. Na swój sposób szukałam przynależności do grupy, a zaangażowanie w „fit” styl życia zaspokajało tę potrzebę. W pewnym momencie sama już liczyłam kalorie i robiłam wszystko, co mogłam, żeby utrzymać je w granicy 1800 dziennie.
Kiedy chorowałam na ortoreksję, dostawałam najwięcej komplementów, nie miałam pojęcia, że coś może być na rzeczy, bo zachowania, które składają się tę chorobę, w naszym społeczeństwie postrzegane są jako godne podziwu, świadczące o samodyscyplinie i determinacji w dążeniu do zdrowia. Sama czułam się lepsza, bo byłam przekonana, że o wartości człowieka świadczy to, co je. A tak naprawdę poza tym, że odmawiałam sobie słodyczy i wysoko przetworzonej żywności, eliminowałam najróżniejsze pokarmy bez sensownego uzasadnienia. W skrajnej fazie jadałam jakieś 30 „fit produktów”.
Mój przeciętny plan jedzenia na cały dzień wyglądał mniej więcej tak:
śniadanie: owsianka na wodzie z twarogiem i owocami
drugie śniadanie: garść orzechów lub pestek, ewentualnie kanapka z ciemnego pieczywa
obiad: ryż, kurczak lub łosoś i brokuły na parze
deser: jabłko
kolacja: owsianka na wodzie z masłem orzechowym, cukinią i białkami jaj
Tryb cyborga
Życie z ortoreksją sprowadza się do ogromnego stresu związanego z jedzeniem. Bez zaburzeń odżywiania nawet nie zauważamy, jak wiele rzeczy w naszym codziennym życiu wiąże się z jedzeniem. Do symptomów ortoreksji zalicza się spędzanie ogromnej ilości czasu na czytaniu etykiet, sprawdzaniu składów i gotowaniu tak, aby mieć absolutną pewność, że w posiłku nie znajdzie się nic uznawanego przez nas za zakazane. Chorobie towarzyszy też poczucie niepokoju związanego ze spożywaniem dań przygotowanych przez inne osoby i w miejscach innych niż nasz dom.
Choroba zrobiła ze mnie maszynę, która codziennie funkcjonowała w określonym schemacie. Nazwałam go „trybem cyborga”, bo wszystko kręciło się wokół jedzenia i treningów, które miały mi zapewnić zdrowie i lepsze samopoczucie, ale tak naprawdę je zabierały. Utrata masy ciała nigdy nie była moim celem, ale nie da się nie schudnąć, kiedy żyje się w żywieniowo-treningowym rygorze, bez brania pod uwagę ludzkiej fizjologii i kalorycznego zapotrzebowania. Przez niedożywienie białkowo-energetyczne i utratę kilogramów straciłam miesiączkę, moje włosy się przerzedziły, uwidoczniły kości, żyły, a skóra była notorycznie przesuszona, pękająca i boląca. Doszły do tego: brak koncentracji, zainteresowania ludźmi, opryskliwość i złość w stosunku do innych.
Bywa tak, że jedno zaburzenie odżywiania przeradza się w kolejne. Tak stało się w moim przypadku, bo przez niedożywienie i szereg restrykcji, takich jak posiłki o dokładnie wyznaczonych porach, jedzenie konkretnych produktów czy ciężkie treningi, mój organizm rozpaczliwie potrzebował pożywienia – różnorodnego, smacznego i w dużych ilościach – aby zaspokoić gigantyczny głód. Z niedożywienia wybudzałam się w nocy i czułam się wiecznie zmęczona. W tym czasie widziałam siebie jako silną i zdeterminowaną osobę, a tak naprawdę byłam nastolatką, która potrzebowała pomocy.
Głód niemożliwy do zaspokojenia
Uratowało mnie ciało. Na wycieczce szkolnej do Hiszpanii mój mechanizm kontroli załamał się i zaczęłam się objadać. Jadłam wszystko, i choć takie było moje założenie, nie spodziewałam się, że pójdzie to w parze z ekstremalnym głodem – czułam, jakbym miała kilka żołądków, a mój głód był niemożliwy do zaspokojenia. Próbowałam się powstrzymywać i hamować na tyle, by nie budzić podejrzeń, ale było to silniejsze ode mnie.
W ten sposób rozpoczęłam kolejny etap zmagań, którym było objadanie się kompensowane aktywnością fizyczną (bulimia sportowa). Ostatecznie zaprzestałam treningów i przez kilkanaście miesięcy mierzyłam się już tylko z utratą kontroli nad jedzeniem. Teraz wiem, że mój organizm walczył, jak mógł, a brakiem sił i fantazjowaniem o posiłkach starał się przekazać, żebym zaczęła normalnie jeść. To nie była słabość, a dobrze działające instynkty przetrwania. Dziś cieszę się, że do tego doszło, bo ostatecznie pomogło mi odzyskać utraconą masę ciała i zacząć zdrowieć. Wiem, że mogło skoczyć się znacznie gorzej – anoreksją, hospitalizacją, a nawet walką o życie.
Warto być czujnym, gdy troska o to, co jemy, zaczyna uprzykrzać nam życie. Kiedy nie możemy spokojnie spać, czujemy przyspieszoną akcję serca, ilekroć zjemy coś na mieście, podczas randki albo na szybko. Dla zdrowej osoby to zwykłe, codzienne rzeczy, a dla cierpiącej na ortoreksję ogromne wyzwania idące w parze z tysiącem kalkulacji w głowie i niewyobrażalnym stresem.
Aktualnie jedzenie nie jest dla mnie szczególnie ważne, bo wiem, gdzie leży cienka granica pomiędzy zdrowym i niezdrowym odżywianiem.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.