„Ostatni turnus” zaczął się na Instagramie. Zdjęcia ośrodków wypoczynkowych autorstwa Marcina Wojdaka zebrały tam spore grono fanek i fanów. Książka „Ostatni turnus” nie jest jednak wydrukowanym profilem z mediów społecznościowych ani przewodnikiem turystycznym.
Minęła kolejna rocznica wyborów z 1989 roku, a tu znów ukazuje się książka promowana jako nostalgiczna podróż w świat wczasów w PRL-u. Czym wciąż kręci PRL?
Jeśli część życia spędziło się w PRL-u czy w jakiejkolwiek innej epoce lub ustroju, to nie da się tego przecież odciąć grubą linią. Chodzi więc po prostu o przeszłość. Lubimy rozmawiać o przeszłości, ona z czasem staje się przyjemną przestrzenią.
Tyle że ani moja książka, ani profil na Instagramie nie opowiadają o PRL-u. Fotografuję zbudowane w tamtych czasach ośrodki wypoczynkowe, ale zarówno zdjęcia, jak i towarzyszące teksty są raczej komentarzami do współczesności.
Byłem w setkach miejsc i niewiele znalazłem takich, które wraz z przebudową zyskały. W większości teraz są brzydsze, a wokół postąpiła dewastacja przyrody, przybyło samochodów. Dla mnie największą wartością byłoby, gdyby te zdjęcia wywołały refleksję, jak mocno oszpeciliśmy rzeczywistość.
Wiele z nich już nie działa, zostały ruiny
To uruchamia wyobraźnię, która natychmiast podpowiada, że były lepsze niż w rzeczywistości. Nieuchronność ich losu pozwala na smutek. Wszystko to razem czyni je wyjątkowymi, wprawia w ruch nostalgię. Dlatego to te zniszczone, a nie działające resztką sił albo w nowych odsłonach wyzwalają tyle emocji. Nie byłoby tego, gdyby wszystkie wyglądały jak Posejdon w Jastarni.
Piszesz w „Ostatnim turnusie” o Posejdonie, że to miejsce, które każdy fan Cosmoderny powinien odwiedzić. Dlaczego?
Dlatego, że jest fantastyczny. To fenomen, bo znajduje się przecież w kurorcie, gdzie w cenie jest nowoczesność. Tymczasem właściciel Posejdona zachował oryginalny kształt budynku i mnóstwo detali z epoki. W PRL był to dom wczasowy Kopalni Węgla Kamiennego „Pokój” z Rudy Śląskiej. Na ścianach wciąż wymalowane są kuple, stołówkę zdobią stalowe ryby, na drzwiach dyrektora widnieje tabliczka z lat 70. XX wieku.
W każdym korytarzu można natknąć się tam na atrakcje, a jednocześnie standard jest wystarczający, by co sezon wracali goście. Pewnie nie ci najbardziej wymagający, ale może to tym bardziej wskazuje jakąś trzecią drogę obchodzenia się z dawnymi ośrodkami – zamiast burzyć albo przebudowywać, wystarczy po prostu dbać.
Zdążyłeś odwiedzić przed rozbiórką dom wczasowy Polino w Międzyzdrojach. Znalazłeś tam porzucone ładnie zaprojektowane przedmioty codziennego użytku i kilka zabrałeś do domu. Okazało się, że nie sprawdzają się wyjęte z kontekstu. „Nie zabierajcie żarłaczy białych do swoich akwariów” – piszesz.
Dokąd te lampy, krzesła czy kubki pozostają w naturalnym otoczeniu, widać głównie fajny projekt. Przeniesione we współczesność okazują się zakurzone, zniszczone i przede wszystkim niespecjalnie wysokiej jakości. Dlatego wolę je oglądać porzucone, niż próbować reaktywować.
Marcin Wojdak: „Ostatni turnus” to nie jest wydrukowany Instragram
Jak to się w ogóle stało, że zacząłeś fotografować ośrodki wczasowe?
Dużo jeżdżę po Polsce, ciekawi mnie modernistyczna architektura, a od rodziców przejąłem sentyment. Miejsca służące wypoczynkowi zainteresowały mnie też dlatego, że w tej dziedzinie bardzo trudno jest o przykłady dobrej architektury współczesnej.
Pierwsze zdjęcia zrobiłem chyba w stołówce Drogowca na Wyspie Sobieszewskiej – tej, która jest na okładce książki. Zobaczyłem zza ogrodzenia intrygujący, gwiaździsty kształt i wszedłem tam z aparatem. Robiłem tych zdjęć bardzo dużo, publikowałem je na prywatnym profilu na Facebooku, dopisując luźno związane ze zdjęciami teksty. Znajomi zachęcali mnie, żeby to upublicznić; po kilku latach, w 2019 roku, założyłem wreszcie konto na Instagramie.
Zwróciłam uwagę na twój profil ze względu na teksty przeczące regułom social mediów. Ironiczne, zabawne, wulgarne, stroniące od dosłowności. To był zamysł?
Nie, to moja naturalna formuła. Mam nadmiar myśli, muszę je gdzieś upłynnić i te teksty okazały się dobrym sposobem. Piszę je dość szybko – patrzę na zdjęcie, szukam skojarzenia, nawet najbardziej odległego, z nazwą, jakimś przedmiotem, czymkolwiek i lecę.
Dużo jest dialogów, bo rozmowa daje nieskończenie wiele możliwości tego, jak się potoczy. Mnogość form i myśli, których można użyć w rozmowie, jest nieograniczona. W codziennym życiu cały czas szukam przestrzeni na żart, dla moich bliskich bywa to męczące, a tu mogę sobie pofolgować. Czasem myśl wyprzedza jej zrozumienie, zaskakuję sam siebie.
Zawodowo nie zajmujesz się ani pisaniem, ani fotografią, a zadebiutowałeś właśnie jako autor książki.
Myślę, że obecnie etykietki nie mają większego znaczenia. Można udzielać się w różnych aktywnościach. Jako dziecko nigdy nie marzyłem, że będę tym czy tamtym, tylko raczej obawiałem się, że jeśli będę kimś, to nie będę kimś innym. Studiowałem fotografię, prowadzę firmę handlową, a życzyłbym sobie, żeby moją prawdziwą pracą stało się tworzenie. Twórca to pojemne określenie.
Odkąd pamiętam, chciałem wydać książkę, tyle że nie miałem pojęcia, jak to zrobić. Aż okazało się, że profil Cosmoderny zaciekawił wydawców.
Marcin Wojdak poleca trzy dawne ośrodki wczasowe, które warto znać
Mówiłeś o Posejdonie i Drogowcu. Jakie jeszcze miejsca wywołały w tobie emocje?
Duże wrażenie zrobił na mnie ośrodek Wilga na ziemi lubuskiej koło Wolsztyna. Kiedyś należał do Komitetu Wojewódzkiego PZPR, wypoczywali tam dygnitarze. Pojechałem tam zobaczyć zjawiskową stołówkę, która ma kształt rotundy, cała jest przeszklona, zwieńczona efektownym dachem. Na miejscu okazało się, że kawałek dalej, na skraju ośrodka, trochę w chaszczach, jest jeszcze ciekawszy obiekt. Z archiwalnych materiałów wiem, że to było coś w rodzaju wakacyjnego przedszkola – miejsce, gdzie dygnitarze na urlopie zostawiali dzieci. Zachowały się tam murale z folkowymi motywami, piękna mozaika przedstawiająca słońce na tle chmur, witraż z ptakami, mnóstwo architektonicznych atrakcji, których się nie spodziewałem. To miejsce zadziwiające tym bardziej, że położone na peryferiach turystycznych.
Podobnie oddalony od głównych szlaków jest dawny ośrodek PKP w Gądkowie Wielkim, też w Lubuskiem. Tam zostały właściwie ruiny. Szkielety pawilonów i pomieszczenia stołówkowo-recepcyjnego od lat niszczeją głęboko w lesie. Znad jeziora słychać kormorany, można załapać się na efektowny zachód słońca widziany ze skarpy. Sprawia to wszystko wrażenie postapokaliptycznej pustki, coś niesamowitego.
W Darłówku udało mi się wejść do ośrodka, do którego pracownicy PKP wciąż przyjeżdżają na wczasy wagonowe. Jest kilka takich miejsc w Polsce – w Łebie, w Ustroniu, najsłynniejsze są na Helu. Ośrodek w Darłówku znajduje się na terenie jednostki wojskowej, więc żeby się tam dostać, trzeba mieć wykupione wczasy. Na nic zdało się przekonywanie ochrony w biurze przepustek, nie było mowy, żeby mnie wpuszczono. Poszedłem więc na spacer i nagle zobaczyłem, że ktoś zamyka bramę. Podbiegłem, powiedziałem, o co chodzi, i ten człowiek – wczasowicz, nie tylko mnie wpuścił, ale jeszcze oprowadził po ośrodku, opowiedział o tych wagonach, pokazał świetlicę. Jest synem kolejarza, jeździ tam od zawsze. Spędzanie urlopu w wagonach odstawionych na boczny tor to dla mnie zupełny kosmos. Tam swoją drogą jest obok tor jednostki wojskowej – można sobie tylko wyobrażać, co transportują te pociągi.
Masz jakiś plan szukania ośrodków czy zdajesz się na przypadek?
Bardzo atrakcyjnie byłoby powiedzieć, że kupiłem sobie 300 starych przewodników i ruszyłem ich tropem. Kupiłem ich nawet trochę, lubię je czasem przeglądać, bo to pięknie zaprojektowane przedmioty, ale najskuteczniejsze narzędzie mam w telefonie. Wyznaczam trasę w Google Maps i kieruje mnie nawigacja.
Wciąż działające ośrodki odwiedzam tuż przed sezonem albo tuż po nim, kiedy są jeszcze pracownicy, a nie ma już wczasowiczów. Dla nich mogłoby być krępujące, że kręci się po ośrodku facet z aparatem, a mnie do zdjęć architektury nie jest potrzeby gwar, tylko cisza i pustka.
To fajne zajęcie, można je połączyć z wypoczynkiem. Nawet jeśli jadę do pracy, to mogę sobie pospacerować, zobaczyć coś nowego. Ale chociaż na pewno nie byłem jeszcze wszędzie, raczej nie będę zajmował się tym w nieskończoność. Tematy mają swoją datę ważności i ten już się do niej zbliża.
Co do dat ważności, zaintrygowało mnie zdjęcie biblioteczki z sanatorium w Kołobrzegu Podczelach. Dzieła Lenina, mnóstwo dziwnych książek – wszystkie obłożone szarym papierem, pewnie ze 40 lat temu.
Wąski kadr tej biblioteczki jest jedynym fragmentem dawnych wczasów w ogromnym obiekcie. Reszta została gruntownie wyremontowana, zmieniona nie do poznania. Gdybyś stanęła tyłem do tej biblioteczki, zobaczyłabyś nową posadzkę, wszystko zupełnie nowe.
Dlatego odradzam korzystanie z mojej książki jako typowego przewodnika.
Marcin Wojdak – Cosmoderna, „Ostatni turnus. Pocztówki z wczasów w PRL”, wydawnictwo Znak
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.