Pocałunki z języczkiem na czerwonym dywanie, selfie po seksie, wyznania o mężu, który jest „dużym chłopcem” – gwiazdy coraz częściej odsłaniają intymność na galach, w wywiadach i na Instagramie. Gdzie leży granica szczerości? A może oversharing to tylko zasłona dymna, skrywająca prawdziwe tajemnice?
Najbardziej intensywne emocje wydają się blisko spokrewnione. Od miłości niedaleko do nienawiści, fascynacja nieraz graniczy z lękiem, pożądaniu towarzyszy czasem odraza. Słuchając zwierzeń gwiazd na temat ich życia erotycznego, też reaguję ambiwalencją – czasem nerwowym chichotem, innym razem wzruszeniem ramion. Zdarza mi się z wypiekami na twarzy śledzić kolejne doniesienia o romansach, by wkrótce potem poczuć zażenowanie. Trochę jak wtedy, gdy jako dziecko z grzeszną rozkoszą podziwiałam nieudane występy amatorów w „Szansie na sukces”. Uszy mi płonęły i więdły, gdy fałszowali, a jednocześnie nie mogłam się oderwać od ekranu. Wstydziłam się za domorosłych wokalistów i za siebie – że oglądam, że hejtuję (choć to słowo jeszcze wtedy do słownika nie weszło), że się jaram (tak też się w latach 90., gdy w programie Wojciecha Manna na podłogę spadały karteczki z tytułami piosenek, nie mówiło).
Teraz podobne przeżycia towarzyszą mi lekturze wywiadów z gwiazdami, przeglądaniu kadrów z czerwonego dywanu, śledzeniu relacji w mediach społecznościowych.
Kilka tygodni temu głośno zrobiło się o Meghan Trainor. Lekko przebrzmiała gwiazdka muzyki, która wypłynęła hitem „All About That Bass” z 2014 r., na początku kariery promowała ciałopozytywność. Dziś jako stateczna żona i matka pragnie przedstawiać się jako spełniona kobieta. – To boli – zwierzyła się gościni swojego podcastu, „Workin’ On It”. „To”, czyli stosunek, jak szybko wyjaśniła. – Mój mąż jest „dużym chłopcem”. Moja cipka jest zepsuta. Boję się! Pytam go, czy włożył już całość, a on na to, że to dopiero początek. Już nie mogę. I nie wiem, jak to naprawić. Chciałabym, żeby Daryl był gorzej wyposażony – paplała gospodyni programu. Jej wyznania – NSFW, czyli not suitable for work, jak mówią Amerykanie – miały na celu szerzenie świadomości na temat pochwicy. Tabuizowana często dysfunkcja polega na niezależnym od woli skurczu mięśni wokół wejścia do pochwy, co może powodować niemożność odbycia stosunku. – Myślałam, że wszystkie kobiety odczuwają ból w czasie seksu. Muszę coś z tym zrobić – zakończyła tyradę Trainor. Ujawniając – do niedawana uważane za wstydliwe – szczegóły pożycia, gwiazda tak naprawdę przyznała, że sama wcześniej nie dzieliła się tymi doświadczeniami z bliskimi osobami, choćby przyjaciółkami, które mogły jej pomóc rozwiązać problem. Jej opowieść można więc potraktować wielorako – jako osobistą spowiedź o terapeutycznej mocy, jako sposób na zwrócenie na siebie uwagi, jako wpisanie własnego intymnego doświadczenia w przeżycia innych kobiet.
Dywagacje żony „dużego chłopca” podzieliły fanów – jedni podziwiali, że bez ogródek opowiada o niedogodnościach związanych z seksem, inni komentowali, że już nigdy nie spojrzą tak samo jak przed tymi wyznaniami na Sabarę, niegdyś gwiazdora dziecięcej franczyzy „Mali agenci”. Interpretując wydarzenia na korzyść Trainor, można uznać, że wzięła sobie do serca rady innych gwiazd. Coraz częściej mówi się, że spoczywa na nich odpowiedzialność – skoro dają dostęp do swojego wewnętrznego świata, niech wykorzystają ten wpływ, by opowiadać o wrażliwych społecznie kwestiach. Wokalistka postanowiła więc dołożyć swoją cegiełkę. A że o pochwicy jeszcze mało się mówi, Trainor skrzętnie wypełniła niszę.
Hasłem, które przewijało się w uwagach na temat jej podcastu, był oversharing. Podczas gdy sharing – dzielenie się doświadczeniami – budzi jednoznacznie pozytywne skojarzenia, bo wskazuje na budowanie wspólnoty, przedrostek over sugeruje, że już nam za dużo, mamy dosyć, ktoś po prostu przesadził.
Żadne newsy nie budzą takiej sensacji, jak kiełkujące uczucia
Nie Trainor jedna powiedziała o jedno słowo za dużo. W ostatnich latach gwiazdy przerabiają trudne tematy – od alkoholizmu po zaburzenia odżywiania, od choroby afektywnej dwubiegunowej po zdrady. Rewidują przeżycia z przeszłości, przywołując sytuacje, które kiedyś wydawały im się przezroczyste (albo nie miały odwagi o nich mówić). Wspominają przemocowych mężczyzn w pracy i życiu prywatnym, przyznają, że były świadkiniami albo ofiarami nadużyć, ujawniają kulisy skandali sprzed lat. Prawie nie ma już w show-biznesie tematów tabu – Chrissy Teigen opublikowała na Instagramie kadr ze szpitala po poronieniu, Selena Gomez nakręciła dokument o zmaganiach z chorobami, Jada Pinkett Smith prowadzi talk-show poświęcony właściwie w całości jej życiu osobistemu.
„TMI” – too much information – lubią mówić fani, gdy gwiazda, skuszona bezpretensjonalną formą insta stories, odsłania odrobinę za dużo. Granica jest bowiem cienka – chcemy o gwiazdach wiedzieć prawie wszystko z naciskiem na „prawie”. Funkcjonowanie w mediach społecznościowych utrudnia utrzymanie tajemnicy. Wielu celebrytów próbuje uprzedzić cios, zamieszczając na Instagramie niezmiernie osobiste posty czy traktując podcasty jak plotki z przyjaciółką (wiele z tych najszczerszych zdań padło właśnie w podcastach, które łudzą intymnym charakterem). Wiedząc, że paparazzi śledzą każdy ich krok, wolą na własnych zasadach podzielić się nowinkami z życia.
A żadne newsy nie budzą takiej sensacji, jak kiełkujące uczucia. PDA, czyli public display of affection, na czerwonym dywanie czy związkowe coming outy w mediach społecznościowych wytrącają tabloidom broń z ręki. Skoro gwiazdy same ujawniły romans, trudniej znaleźć chętnego do kupienia „ekskluzywnych” zdjęć pary za miliony dolarów, jak to kiedyś powszechnie praktykowano.
Merkantylny wymiar oversharingu: Opłaca się powiedzieć za dużo
W tegoroczne walentynki do grona gwiazd, które uprawiają oversharing, dołączył Eric André. Komik opublikował na Instagramie akt z Emily Ratajkowski. Gwiazda, która dopiero co rozstała się z wiarołomnym mężem, przez chwilę pocieszała się w ramionach aktora. A wiemy, że ukojenia szukała całkiem dosłownie „w ramionach”, bo kadr nie pozostawiał niczego wyobraźni. Bohaterowie byli nadzy (na ich części intymne nałożono emoji), na podłodze walały się zdjęte – pewnie w pośpiechu – ubrania, a obok stały kieliszki wina. Ten związek z pewnością został skonsumowany, choć przetrwał zaledwie chwilę – Ratajkowski wkrótce potem całowała się z Harrym Stylesem.
Od dwóch lat ulubieńcami tych, którzy śledzą cringe’owe zachowania gwiazd, są Kourtney Kardashian i Travis Barker. Dziś już małżonkowie, zanim poszli do ołtarza (trzykrotnie, jak pokazano w specjalnym odcinku „The Kardashians”), na czerwonym dywanie mieli w zwyczaju całować się tak, by widać było, że to pocałunek francuski. Na ich instagramowych profilach roi się od półnagich zdjęć, które wyglądają jak soft porno kręcone amatorską kamerą. Kardashian i Barker pewnie nie chcą być gorsi od pary przyjaciół, Megan Fox i Machine Guna Kelly’ego, którzy chętnie opowiadają o tym, jak to spijają z siebie nawzajem swoją krew. Na polskim podwórku klasyczny przykład oversharingu dokonanego na fali uniesień to wywiad Agnieszki Włodarczyk i Mikołaja Krawczyka z 2012 r. Para wyznała wtedy, że uważa się za „jedno ciało astralne”. Już po rozstaniu – w 2016 r. – aktorka przyznała, że żałuje wyznań, ale „była w innym stanie świadomości”. Miłość odebrała jej rozum. Nie wydaje się, żeby to był przypadek hollywoodzkich atencjuszy, którzy na skandalach zbijają majątek.
Oversharing ma bowiem także wymiar czysto merkantylny. Opłaca się powiedzieć za dużo. A potem z uśmiechem i płochliwym „ups” próbować wycofać się z wyznań. Tak nakręca się machina popularności – w końcu Trainor znów jest na językach wszystkich. Gdy wyda nową płytę, będzie kojarzona z opowieścią o małżeńskich zmaganiach, ale trendujące nazwisko zapewni jej kolejne tysiące fanów i dolarów. W dobie wirali oversharing jest jednym ze sposobów, by na chwilę stać się numerem jeden w wyszukiwarce Google’a.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.