Reżyser ruchu polskiego pochodzenia pracuje przy pokazach Johna Galliano dla Maison Margiela. To on odpowiedzialny jest za choreografię objawienia tygodni mody, modela Leona Dame'a.
Na niezliczonych pokazach w trakcie fashion weeków, wszyscy czekają na coś, co zrobi na nich wrażenie – zaskoczy, rozbawi, wybije z rytmu prezentacji. W tym sezonie branża mówi o ekscentrycznym modelu na pokazie Margieli. 20-letni Leon Dame, bo tak nazywa się gwiazda paryskiego tygodnia mody, przeszedł przez wybieg energicznym krokiem, bujając się na boki, ze zgarbionymi plecami. Miał wykrzywioną twarz i przypominał czarny charakter z kreskówki. Efekt był tak komiczny, że nawet Anna Wintour zareagowała śmiechem. Leon szybko stał się bohaterem memów i osobowością medialną, której profil na Instagramie zaczęła obserwować nawet Rihanna.
– Pracuję z Leonem już od kilku sezonów. Jego chód został wymyślony przez nas [Pata i Johna Galliano – przyp. red.] kilka pokazów wcześniej, pomogłem mu go wyreżyserować i dać dużo motywacji do oddania w nim swojego charakteru – mówi Pat Bogusławski, odpowiedzialnego za choreografię słynnego już pokazu.
Z tej okazji przypominamy sylwetkę Bogusławskiego, reżysera ruchu polskiego pochodzenia.
Materiał został opublikowany pierwotnie w numerze wrześniowym „Vogue Polska”.
Bardzo lubi pracować metodą lustra. – Staję przed dziewczyną i wykonuję ruch. Proszę, żeby ona go powtórzyła. Jeśli mój pomysł wychodzi, idziemy dalej. Jeśli nie, szukam czegoś innego. Pat poprawia detale, ale nigdy nie traktuje modelki jakby była z plasteliny. Ma realizować jego pomysł tak, jak czuje i jak potrafi jej ciało. – Bo ruch jest czymś indywidualnym, żeby dobrze wyglądał, musi być autentyczny – dodaje.
Ma dopiero 28 lat, a zdążył już być zawodowym tancerzem i wziętym modelem. Gdy praca przestawała mu dawać satysfakcję, szukał dalej. Aż w końcu przypadkiem pewien choreograf powiedział, że potrzebuje zastępstwa na zdjęcia. Pat poczuł, że to jest to i że chciałby sprawdzić się w nowej roli. Pierwszą szansę dostał trochę później i po znajomości, ale poprzeczka od razu była wysoko – zaufała mu wokalistka FKA Twigs. Nie zawiódł ani jej, ani siebie i przez trzy kolejne lata budował nowe portfolio w roli movement directora, pracując przy sesjach zdjęciowych dla magazynów i przy kampaniach luksusowych marek. Kiedy pytam o najlepszą zabawę na planie, przywołuje nazwisko Tildy Swinton, o wyzwanie – mówi, że teledysk Skepty. Z kolei spotkania z Kim Kardashian i Kris Jenner zalicza do największych zawodowych przygód.
*
Jest specjalistą od mowy ciała. Tak jak scenograf ustawia przedmioty na planie, tak on – modelkę. Pat nie nazywa siebie choreografem, bo w pracy rzadko czerpie z tańca. Zamiast kroków i układów woli improwizację i gesty. – Nie lubię, gdy ktoś mi mówi, jak mam tańczyć. A tu nie chodzi o kroki, chcę wydobywać emocje. Emocje można wyrazić przez przygarbienie, wygiętą do tyłu szyję, skrzyżowanie rąk czy subtelny gest dłoni. To wszystko, co w pozach na sesjach mody jest konwencją, dzięki niemu staje się lekką narracją.
Inspiracji szuka w sobie i na ulicy. – Uwielbiam patrzeć na ludzi, wynajdywać freaków. Zwłaszcza w Paryżu jest ich tak wielu. Ostatnio obserwowałem kobietę, wyglądała jak sprzed wojny, wykonywała dziwne spontaniczne ruchy, wydawała się zupełnie nieprzewidywalna.
Lubię też krok zataczającego się pijaka o piątej rano – opowiada. W projektach czerpał również z jogi, masażu stóp, pokazów mody z lat 60. czy energii seksualnej, takiej, którą miała klasyczna fotografia mody w latach 90.
– Kiedy ktoś prosi mnie o moodboard, frustruję się. Nie lubię tego robić, bo wiem, że to do niczego się nie przyda. Dla mnie w pracy liczy się fun. Nie chcę odtwarzać czegoś, co już powstało w mojej głowie – mówi. Brzmi jak egocentryk, ale Pat – choć na zdjęcia przychodzi bez planu – jest zawsze przygotowany, wie, jakie ubrania przywiezie stylista, zna koncepcję fotografa. – Tak naprawdę dopiero na sesji okaże się, jakie będzie światło, poznam osobowość modelki, przekonam się, jakie ma możliwości ruchowe – tłumaczy. Zobaczy też włosy, makijaż, scenografię i poczuje energię całej ekipy. – Moją rolą jest zgrać te wszystkie elementy i dodać coś swojego, ale tak, żeby ich nie zdominować – dodaje. Ruch w modzie ma być jak muzyka w filmie, wyrazisty, nastrojowy. Powinien być odbierany podświadomie.
– Gdy zostałem zabookowany na zdjęcia z Victorią Beckham, wysłałem jej swoje pomysły. Na planie tuż przed sesją przywitaliśmy się, chwilę miło porozmawialiśmy. Gdy wyszła z garderoby, ubrana, ze zrobionymi włosami i makijażem, zauważyłem, że coś się zmieniło. Była spięta i delikatnie dała mi do zrozumienia, że już wie, co chce zrobić, i poradzi sobie beze mnie. Stanąłem z boku, patrzyłem, ale nic nie wychodziło. Victoria próbowała odnaleźć się w bogatej scenografii. Fotograf robił pierwsze zdjęcie i wyraźnie też był lekko zestresowany. W końcu zaryzykowałem i się wtrąciłem. Przecież z jakiegoś powodu tam się znalazłem. „Victoria, może zrób to tak i tak”, powiedziałem. Pokazałem na sobie, a ona podchwyciła. I dalej już poszło. Tak powstało zdjęcie okładkowe dla hiszpańskiego „Vogue’a”: Victoria w czerwonej sukni odkrywającej uda, zamaszystym ruchem opiera nogę na stole. – Wiedziałem, że ona lubi wyglądać młodo i nowocześnie, wnętrze było ciężkie, historyczne, dlatego przełamałem to mocnym seksowym gestem. Z drugiej strony ta poza może kojarzyć się z flamenco – opowiada.
Pat nie myśli układem ciała, tylko całą sceną, jaka ma powstać. Widać to w projekcie z udziałem królewskiej grupy baletowej m2m. Miał to być krótki film z tańcem opowiadającym o ciele. – Baletmistrze tańczący balet? Strasznie nudne. Puściłem im techno. „Chcę, żeby wyglądali jak w berlińskim klubie Berghain, jakby wzięli MDMA, żeby rozbierali się i tarzali po podłodze”, powiedziałem – wspomina. Usłyszał od tancerzy, że nie wiedzą, jak mają to zrobić. Męczyli się, ale w końcu odpuścili kontrolę, rozluźnili mięśnie i zapomnieli o krokach. Na filmie widać walkę z ciałem, napięcie i w końcu spontaniczny ruch. Pulsujący rytm techno się nie pojawia, pod obraz podłożono klasyczną muzykę. – To tylko potęguje efekt, obraz staje się niejednoznaczny. O tym, że baletmistrze tańczyli do techno, wie tylko ekipa – uśmiecha się Pat.
*
Siedem lat temu Pat pracował jako model przy pierwszej kampanii MISBHV, streetwearowej polskiej marki, która od kilku sezonów regularnie prezentuje się na nowojorskim tygodniu mody. W tym roku w czerwcu przyjechał do Warszawy, by zająć się choreografią ich pierwszego w historii pokazu. Kolekcja zatytułowana Polish Jazz przywołała legendarną serię płyt z lat 60. Pokaz odbywał się w Sali Marmurowej Pałacu Kultury, a wyjście modeli poprzedzał spektakl Soft Power – efekt współpracy zespołu ludowego Śląsk i londyńskiego DJ’a Felicita.
Pat, do i tak rozbudowanego projektu, dołożył swój pomysł. – Czy wiesz, jak wyglądały pierwsze pokazy mody? Na scenie stał konferansjer i wywoływał modelkę. Ona wchodziła, prezentowała stylizację i schodziła, wtedy wywoływał następną. Chciałem to wykorzystać – mówi. Szybko jednak doszedł do wniosku, że wywoływanie kolejnych dziewczyn jest nudne. – Pomyślałem, że skoro już stoję na scenie, powinienem coś robić, np. kręcić film. Będę kamerzystą z lat 90. i nagram wszystko na taśmach VHS. Zagram swoją rolę, a przy okazji będę miał dokumentację pokazu od środka. To mi się spodobało, bo nigdy czegoś takiego nie widziałem. W ciszy i półmroku Pat w jedwabnej koszuli, białych spodniach, kowbojkach wszedł na wybieg. W ręku trzymał wielką kamerę retro, którą dostał od zaprzyjaźnionego z MISBHV amerykańskiego filmowca Juliana Klincewicza. Wyglądał jak weselny kamerzysta z lat 90. Powiedział cicho:
„Can I see the look number one”, w tle zaczęła pulsować muzyka i wyszedł Dominik Sadoch, otwierając pokaz. Pat cały czas filmował, publiczność stała się scenografią, a modele aktorami. – To było świetne uczucie, przejść na drugą stronę i pokazać się. Chyba się za tym stęskniłem – mówi, a po chwili dodaje: – Lubię zadania aktorskie, myślę, że to jest mój nowy kierunek.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.