Pechowy skok Grega Louganisa do wody na igrzyskach olimpijskich w Seulu w 1988 roku do dziś budzi emocje. Amerykański mistrz sportu zapisał się także w historii popkultury swoim coming outem oraz wyznaniem, że został zarażony wirusem HIV.
Trzy i pół salta trwa tyle, ile potrzeba, by poprawnie wymówić nazwę tej diabelnie trudnej ewolucji w skokach do wody z trampoliny. Dla zawodowych sportowców to po prostu jeszcze jeden numer – 307C, w latach 70. i 80 XX wieku popisowy w repertuarze Amerykanina Grega Louganisa. Skok, który wykonał w Seulu w 1988 roku, jest rekordowo długi. Trwa bowiem do dziś.
Amerykanin Greg Louganis w ciągu 18 lat kariery wykona 200 tysięcy perfekcyjnych skoków do wody i jeden przerażający
Po igrzyskach w Montrealu w 1976 roku, zakończonych zdobyciem srebrnego medalu, Louganis jest zdecydowanym faworytem następnych zawodów. W zdobyciu złota przeszkadza mu jednak polityka – Stany Zjednoczone bojkotują imprezę w Moskwie. Następna szansa pojawi się za cztery lata w Los Angeles – wykorzystana w stu procentach. Jeżeli chodzi o kondycję fizyczną i technikę, w 1988 roku 28-letni Louganis nadal jest bezkonkurencyjny. Do wody wskakuje jak delfin, wygląda jak z reklamy majtek Calvina Kleina – sześciopak, kaszmirowa skóra, zęby typu śnieżyca na Alasce. Po zakończeniu kariery sportowej planuje zaczepić się w Hollywood, co wydaje się logiczne. Problemem jest tylko psychika – szwankuje od dawna, w zasadzie od zawsze. Za dużo ma chłopak do przemyślenia i tyle samo do ukrycia.
Louganis jest synem Samoańczyka i Szwedki, którzy troszeczkę pośpieszyli się z zakładaniem rodziny. W dniu urodzin Grega oboje mają po 15 lat, oddanie dziecka do adopcji wydaje się rozsądnym rozwiązaniem. Ojciec podobno protestuje, ale nikt go nie słucha. Tata numer dwa ma do syna dystans jak stąd do Kalifornii i z powrotem. Niepokoją go jego fobie, alergie, wcześnie zdiagnozowana astma, po czasie odkryta dysleksja, do tego wszystkiego dzieciak się jąka. Na szczęście mama umie kochać bezwarunkowo, astmę leczy tańcem, pływaniem i gimnastyką. Greg jest w tym rewelacyjny – jako ośmiolatek zaczyna skakać do wody. Mija rok i lekarz radzi mu przestać trenować. Drobna wada genetyczna deformuje kolana, lepiej dmuchać na zimne. Ale jak człowiek o defekcie nie wie, to nic nie zauważy. Mały Louganis podejmuje pierwszą dorosłą decyzję: walczy dalej. Także z fobiami. Paniczny strach przed wężami leczy wężem boa. Trzyma takiego w sypialni, karmi żywymi kurczakami aż do dnia, gdy nie czuje przechodzących po plecach dreszczy. Nad sportem też stara się panować. Jako dziewięciolatek pali papierosy, wkrótce potem próbuje alkoholu, w obu dyscyplinach ma tzw. osiągi. Jest patologicznie ambitny, srebro z Olimpiady w Montrealu uważa za porażkę, zaprogramował się na zwycięstwo, zawiódł bliskich i samego siebie, ma myśli samobójcze oraz chroniczną depresję. Ale dorośli trzymają za niego kciuki, poklepują po ramieniu, rozmasowują kark, dasz radę, powtarzają, dlatego z uśmiechem celebryty wpada do wody. W ciągu 18 lat kariery wykona 200 tysięcy perfekcyjnych skoków. I jeden przerażający.
O tym, że Greg Louganis był nosicielem wirusa HIV, wiedzieli tylko jego trener i lekarz
Jako autentyczny talent i wielokrotny mistrz świata Louganis oprócz trenerów ma też swojego menadżera. Bez kontraktów reklamowych sport dla zawodników jest mniej ekscytujący. O stan konta w banku dba Jim Babbitt, twarda ręka, typ bulteriera. Co prawda oszukuje podopiecznego, okrada, bije i co najmniej raz gwałci, grożąc przy okazji nożem, ale świat jest półślepy, widzi tylko to, co pomalowane pastelami. Sześć miesięcy przed igrzyskami w Seulu Greg idzie do laryngologa, ma drobną infekcję ucha. Przy okazji robi test na HIV, bo AIDS nie jest już tematem tabu, chociaż nadal wydaje się wyrokiem. Wynik pozytywny. I co teraz? Lekarz, krewny Louganisa, proponuje zachować spokój. Greg wygląda jak okaz zdrowia, niech trenuje jak zwykle i koniecznie jedzie na igrzyska. Dostaje też kurację AZT, garść pigułek co cztery godziny. Tylko nikomu ani słowa, o chorobie wiedzą trzy osoby: mistrz, jego trener oraz lekarz, wystarczy.
Greg Louganis na igrzyskach olimpijskich w Seulu zdobył złoty medal, lecz doznał obrażeń po pechowym skoku
W Seulu po serii sześciu skoków klasyfikacyjnych Greg jest liderem, awans do finału ma gwarantowany, złoty medal w zasadzie też. Siódmy skok to numer 307C. Faworyt kręci się pięknie, niczym ruletka w Monte Carlo, ale za szybko prostuje kark i potylicą uderza w krawędź trampoliny. Publiczność nie wierzy w to, co widzi – basen we krwi. – Najbardziej ucierpiała moja duma – mówi Louganis, gdy czuje się bezpieczny, czyli w 1995 roku. Siedem lat wcześniej woli zakneblować sobie usta, o wynikach testu na HIV nie informuje ani komitetu olimpijskiego, ani organizatorów igrzysk, ani lekarza, który zszywa ranę na żywca i bez rękawiczek, żeby Greg nie stracił szansy na sukces, który mu się zwyczajnie należy. Z Seulu wraca do domu ze złotem i ogłasza sportową emeryturę. Z marzeń o Oscarze szybko leczy się sam, w 1993 roku na off-Brodwayu gra zarażonego HIV tancerza, dostaje kurtuazyjne brawa. Sprawdza się natomiast w dozowaniu napięcia i adaptowaniu własnego życia dla potrzeb telewizji. Coming out robi na żywo w 1995 roku u Oprah Winfrey, kilka miesięcy później w programie Barbary Walters potwierdza, że jest nosicielem wirusa HIV. Świat jest już wtedy gotowy na więcej szczerości, sponsorzy stoją za Louganisem murem, Speedo przedłuża kontrakt reklamowy, a w 2016 Greg w całej okazałości trafia na pudełka płatków śniadaniowych Wheaties, co dla amerykańskich sportowców stanowi odpowiednik okładki „Vogue’a”.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.