O pedofilii znów jest głośno, ale znów w dyskusjach pojawia się mnóstwo przekłamań, uproszczeń i nieporozumień. Kim tak naprawdę może być pedofil i dlaczego pedofilia nie ma nic wspólnego z orientacją seksualną – to tylko niektóre rzeczy, które w rozmowie z Vogue.pl wyjaśnia psycholożka i psychoterapeutka Izabela Jąderek.
Zacznijmy od definicji. Czym w świetle aktualnej wiedzy medycznej jest pedofilia?
W tym przypadku chyba raczej „czyn pedofilny”, bo te dwa pojęcia, choć podobne, oznaczają co innego. Pedofilia to rozpoznanie medyczne – to jedno z zaburzeń preferencji seksualnych, takie zachowanie seksualne dorosłego, które wynika z faktu, że preferowanym obiektem budzącym podniecenie jest dziecko, osoba przed pokwitaniem. Ale nie każdy czyn pedofilny oznacza, że sprawca jest pedofilem. To wymaga szczegółowej analizy funkcjonowania i postawienia rozpoznania, a większość czynów pedofilnych to właśnie czyn zastępczy. Dorośli dopuszczają się ich z różnych powodów, na przykład braku partnerki lub partnera seksualnego, zaburzeń osobowości, czy psychoz. Oczywiście konsekwencje dla dziecka są takie same – najczęściej głęboka życiowa trauma. Zwłaszcza, że w tych sytuacjach często pojawiają się osoby, które wykorzystują swoją władzę i jakąś forma zależności. A dziecko po pierwsze jest bezbronne, po drugie ufne, a po trzecie nie jest w stanie wyrazić świadomej zgody na aktywność seksualną. Wbrew powszechnym opiniom, to dziewczynki są częściej wykorzystywane seksualnie niż chłopcy.
Może dlatego, że są bardziej ufne czy uległe, bo tak zostały wychowane? Czy dla pedofila rzeczywiście ważnym kryterium jest płeć?
W przypadku pedofilów trudno mówić o ich orientacji seksualnej, bo kryterium wyboru stanowi wiek, a nie płeć. Określenia takie jak „pedofilia homoseksualna”, „czy pedofilia heteroseksualna”, opisujący kontakt np. mężczyzny z chłopcem lub z dziewczynką, nie mówią o orientacji seksualnej sprawcy, odnoszą się wyłącznie do wskazania płci dziecka.
Sprawcy przemocy seksualnej wobec dzieci, to rzeczywiście głównie mężczyźni?
Głównie tak. Ale są też badania, choć jest ich bardzo mało, które potwierdzają zainteresowanie seksualne dziećmi wśród kobiet. Całkiem niedawno ukazał się bardzo ciekawy artykuł wskazujący, że niektóre kobiety oglądają w sieci materiały z wykorzystywaniem seksualnym dziecka, że mają fantazje seksualne z dziećmi będącymi zarówno przed pokwitaniem, jak i w okresie dojrzewania. Dość szczególną grupą kobiet wykorzystujących dzieci są matki i o tym dużo pisze wybitna specjalistka w tej dziedzinie prof. Maria Beisert. Wymienia ona kobiety, opiekunki, które zaspokajają potrzeby seksualne dziecka postrzegając je jako powinności opiekuńcze wobec dziecka. Są też takie, które mając negatywne doświadczenia seksualne z mężczyznami kierują swoje zainteresowanie na „bezpieczniejszy” obiekt, czyli na dziecko. Ale też i takie, które „uczą miłości” chłopców, uzasadniając takim działaniem ich pojawiające się wraz z dojrzewaniem napięcie seksualne, a sobie zapewniając bliskość, której potrzebują. Są też te, które były wspólniczkami mężczyzn dopuszczających się wykorzystania seksualnego dziecka.
Warto pamiętać, że duża część tych kobiet, mężczyzn zresztą też, to ofiary nadużyć seksualnych i zaniedbań ze strony dorosłych. Dlatego tak ważna jest systemowa pomoc, szybka interwencja, oddzielenie ofiary od sprawcy, terapia dla dziecka, jak i wsparcie terapeutyczne całej rodziny. I odpowiednia terapia dla sprawcy, ale nie taka która zamknęłaby go w ośrodku, tylko faktyczna, realna pomoc terapeutyczna.
Można „zaszczepić” dziecko przeciw wykorzystywaniu?
To łączy się z edukacją seksualną. Siła dziecka i jego reakcja w takiej sytuacji w dużej mierze zależy od wychowania i od więzi ze wspierającym opiekunem, który dziecku wierzy. Skoro nie robi tego przedszkole ani szkoła, obowiązek spada na rodziców.
Oni sami nie mieli nigdy takiej rozmowy i muszą stworzyć jakiś model od zera. Jak pani radzi podejść do tematu?
Po prostu powinni wytłumaczyć, kto i jak może dotykać dziecko, a komu robić tego nie wolno, czym jest tzw. „zły” dotyk, że są części ciała, których nikt nie powinien oglądać i dotykać, ani nawet o nie pytać. A nade wszystko zapewnić, że jeśli taka sytuacja będzie miała miejsce, dziecko zawsze może przyjść po pomoc.
W niektórych domach temat ciała nie istnieje, ale pokutuje zdanie, które ma chronić: „nie wolno rozmawiać z nieznajomym”. Ono też mało znaczy, zwłaszcza, że sprawcą wykorzystywania seksualnego dziecka jest najczęściej ktoś dla niego bliski. Rodzice powinni mówić wprost, bo sprawcy mają swoje metody – są mili, długo budują zaufanie, obiecują prezenty, uwodzą. Czasami straszą, że jeśli dziecko głośno powie o tym, co się dzieje, to rodzice będą źli, albo jemu coś się stanie. Budują wspólną tajemnicę.
Rodzice sami przesuwają granice niewinnymi z pozoru gestami. Ile razy słyszałyśmy zdanie „Pocałuj ciocię w policzek, przecież ma imieniny”, jakby to był obowiązek.
Dziecko jest odrębnym bytem i mamy obowiązek to szanować. Żeby umiało odmawiać dorosłemu w sytuacji zagrożenia, musi być wspierane w odmawianiu, w budowaniu autonomii i wzmacniane za takie budowanie granic. Posłuszeństwo wobec autorytetów buduje się m.in. zmuszaniem dziecka do takich buziaczków czy przytuleń. Dziecko samo nie będzie wiedziało, jak odmawiać, jak reagować na różne sytuacje, to na uważnych opiekunach leży obowiązek ich uczenia.
Wbrew pozorom edukacja seksualna wcale nie jest trudna, jeśli rozpoczynamy ją w momencie, kiedy dziecko zaczyna zadawać pytania. Chodzi o krótkie zdania, dostosowane do wieku dziecka, które nie odbiegają od tematu, ani nie są nacechowane emocjonalnie.
„Skąd się wziąłem?”. Małemu dziecku można powiedzieć, że z miłości. Starszemu, że mama miała jajeczko, które połączyło się z plemnikiem tatusia i rosło w jej brzuchu, w specjalnym miejscu, zwanym macicą.
„Co to jest seks?” Seks dzieje się pomiędzy dorosłymi osobami, które tego chcą, obie się na to zgadzają chcą się zbliżyć, żeby okazać sobie miłość. Starszym dzieciom można powiedzieć więcej – są rysunki pokazujące pochwę, penisa i można przy ich pomocy zbudować odpowiedź.
To naprawdę wystarczy.
Pedofilia to temat, który dopiero uwalnia się ze strefy tabu. Nie jest nowy, ale tak przytłaczający, że trudno się nam z nim zmierzyć
W odbiorze społecznym wykorzystanie seksualne dziecka to czyste zło, dlatego przyjęcie do wiadomości faktu, że ktoś dorosły w relacji z dzieckiem, w którą wpisana jest troska, opieka, czułość, jest w stanie je tak skrzywdzić, jest bardzo trudna psychologicznie. Tym bardziej, jeśli osobą wykorzystującą jest ktoś dla nas ważny, autorytet. Zwykle takie zachowanie nie mieści się nam w głowie, a to wywołuje reakcje obronne, czasami nieuświadomione – niedowierzenie, zaprzeczanie, ucieczkę od tematu. Wszystko, żeby nie konfrontować się z informacją, bo jeśli ją przyjmiemy, czeka nas trzęsienie ziemi – trzeba donieść na księdza i wystawić się na ocenę sąsiadów albo oskarżyć przyjaciela rodziny i stracić domową harmonię, nawet jeśli była pozorna. Trzeba również uznać własne zachowanie, czasem zbagatelizowanie słów i cierpienia dziecka, bezsilność lub własny brak reakcji lub brak pomocy, a mechanizmy obronne służą temu, żeby chronić własny obraz jako opiekuna lub opiekunki. Dlatego tak ważna jest systemowa pomoc opiekunom, którzy pewnych rzeczy nie widzą lub nie chcą widzieć, bo sami często są zależni, mają niewystarczające kompetencje rodzicielskie, mało osobistych zasobów, które są potrzebne, żeby zapewnić ochronę sobie i dziecku.
A jeśli do tego dochodzi zależność w postaci np. korzyści materialnych albo prestiżu wszystko staje się jeszcze bardziej skomplikowane. Marcin Kącki opisywał w książce „Maestro” poświęconej oskarżonemu o pedofilię dyrygentowi dziecięcego chóru, przypadek dorosłego mężczyzny, który choć sam był wykorzystywany w dzieciństwie, to wysłał do chóru syna.
Czy myśli pani, że nagłaśnianie spraw spowoduje społeczną rewolucję? Ludzie uwrażliwią się na krzywdę dzieci i wymuszą systemowe zmiany?
Nie wierzę w to. Żyjemy w kraju, w którym system nie wspiera osób doświadczających przemocy, w tym również przemocy wobec dzieci. Największa organizacja specjalizująca się w jej przeciwdziałaniu, Fundacja Dajemy Dzieciom Siłę, kolejny raz nie dostaje dofinansowania na realizowanie działań, zbiórki na jej funkcjonowanie organizują osoby prywatne. Przedstawiciele Fundacji mówią, że nigdy nie mieli tylu zgłoszeń od dzieci jak w czasie izolacji.
Nie ma żadnych systemowych rozwiązań o przeciwdziałaniu przemocy ze względu na orientację seksualną i tożsamość płciową, w tym również wobec nastolatków. Kościół swoimi działaniami jest odpowiedzialny za wzrost zachowań przemocowych i za wzmacnianie agresji i uprzedzeń wobec różnych grup społecznych. Opowiadając się przeciwko edukacji seksualnej, manipulując i strasząc rodziców, wzmacnia ryzyko nadużyć wobec dzieci. Rzecznik Praw Dziecka raptem kilka dni temu powołał eksperta ds. pedofilii, którym jest prawnik z Ordo Iuris – dla przypomnienia przez rok nikogo do tej komisji nie powołano, a zapowiedzi po pierwszym filmie braci Sekielskich były szumne. Ten sam Rzecznik Praw Dziecka nie protestuje przeciw pomysłom zabierania dzieci na polowania, co jest bezpośrednim narażeniem je na przemoc, mówił, że „trzeba rozróżnić klaps od bicia”, jak również, że dla niego edukacja seksualna to „seksualizowanie dzieci”.
W takich warunkach trudno jest mówić o jakiejkolwiek zmianie systemowej. Zmiana systemowa zadziałaby się, gdyby uruchomiono skuteczne programy ścigania sprawców i kompleksową pomoc ofiarom. Gdyby przestano ignorować informacje dotyczące wykorzystywania seksualnego dzieci m.in. przez księży, a kapłani – jak wszyscy inni ludzie – stawaliby przed sądem. Gdyby uznano konieczność wprowadzenia profilaktyki i zajęć dla dzieci i opiekunów z zakresu przeciwdziałania przemocy.
Dopóki system będzie przymykał oczy na cierpienie dzieci, nie wprowadzi skutecznych metod ochrony dziecka, a je same traktował w całej tej sytuacji przedmiotowo, a nie podmiotowo, nie widzę szansy na zmianę.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.