W nowym serialu HBO przyglądamy się kulisom działania amerykańskiego megakościoła. Tytułowa rodzina teleewangelistów na głoszeniu słowa bożego dorobiła się milionów wyznawców, prywatnych odrzutowców i ekskluzywnych posiadłości.
Największy z amerykańskich kościołów znajduje się w teksańskim Houston. Lakewood Church co weekend wita w swoich progach ponad 40 tysięcy wiernych. Polscy hierarchowie, walczący obecnie o utrzymanie frekwencji, o podobnych wynikach mogą tylko pomarzyć. W Ameryce protestanckich megachurches, czyli megakościołów, które w ciągu tygodnia odwiedza minimum 10 tysięcy wiernych, jest około 50. Kulisom działania takiej instytucji możemy się przyglądać w serialu „Prawi Gemstonowie”, który od 19 sierpnia dostępny jest na polskim HBO.
Oglądanie na ekranie dupków bywa dla widzów przyjemnością. „Dupek” to bardzo pojemna kategoria. Mieszczą się w niej zarówno niebezpieczni psychopaci pokroju Franka Underwooda („House of Cards”), jak i narcystyczni neurotycy w typie Hannah Horvath z „Dziewczyn”, a także uroczy, choć irytujący ekscentrycy podobni do Sheldona Coopera z „Teorii wielkiego podrywu”. Jednym z telewizyjnych specjalistów od postaci odpychających i hipnotyzujących jednocześnie jest niewątpliwie Danny McBride. „Prawi Gemstonowie” to jego trzeci (po Kennym Powersie w „Mogło być gorzej” i Nealu Gambym w animowanych „Wicedyrektorach”) serial stworzony dla HBO. Tym razem McBride przygląda się rodzinie teleewangelistów, którzy na głoszeniu słowa bożego dorobili się milionów wyznawców, prywatnych odrzutowców i ekskluzywnych posiadłości. Gra też dupka nad dupkami – Jesse’ego Gemstone’a.
„Prawi Gemstonowie” to mroczna komedia, mająca kilka punktów stycznych z polskim „Klerem”. Bohaterowie serialu, podobnie jak arcybiskup Mordowicz, cenią złoto i diamenty, choć konsekwentnie pozują na skromnych. Po polsku gemstone oznacza kamień szlachetny. Nie ulega jednak wątpliwości, że światłe idee, które przyświecały Eliemu Gemstonowi (John Goodman), gdy przed 30 laty zakładał z żoną Aimee-Leigh (Jennifer Nettles) przyszły megakościół, odeszły w zapomnienie. Senior rodu wciąż bez zarzutu wykonuje swoje obowiązki, ale od czasu śmierci ukochanej przygasł w nim ewangelizacyjny ogień, za to rozbudziły się mniej chlubne cechy. Eli nie cofnie się przed niczym, żeby zostać religijnym monopolistą.
W skarbcu kościoła Gemstone’ów zebrano miliony, a koperty z datkami nieustannie spływają. Dlaczego zatem przyszłość imperium stoi pod znakiem zapytania? Odpowiedzi na to pytanie udziela już mocna scena otwierająca serial. Eli oraz jego synowie Jesse (McBride) i Kelvin (Adam Devine) uczestniczą w wyjazdowym „maratonie chrzcin” w Chinach. 17 godzina spędzona w wielkim basenie, a do finału zostało jeszcze siedem. Rywalizacja o to, „kto ma lepszą technikę moczenia wiernych”, nabiera tempa. Jesse i Kelvin chrzczą kolejnych wiernych, jakby toczyli walkę na śmierć i życie. Dokładnie wtedy z niewyjaśnionych przyczyn w basenie włączają się sztuczne fale, w „chrzcielnicy” pojawiają się surferzy, a wiernych ogarnia panika. Ta scena to kwintesencja powracającego w „Gemstone’ach” absurdu. Rozgrywany jest na napięciach między świetnie napisanymi, także na drugim planie, postaciami. Bo to właśnie bohaterowie są najważniejszym budulcem tej produkcji.
Jesse to cierpiący na „affluenzę” („nadmiar uprzywilejowania”) zgorzkniały dupek, podkradający z kościelnego sejfu grube tysiączki. Jego ulubiona biel stoi w kontrze do brudnych występków, które ma na sumieniu. Dużo młodszy Kelvin jest infantylnym kryptogejem z szafą wykradzioną Justinowi Timberlake’owi, i to z dwutysięcznego roku. Wisienką na rodzinnym torcie jest ich siostra Judy (Edi Patterson), zabiegająca o uznanie ojca, żyjąca z kompleksem matki, niedoścignionego ideału, i niespecjalnie bystra. Cała trójka układa sobie życie prywatne w sposób, który przysporzyłby ich bogobojnej mamie koszmarnego bólu głowy.
Duchowego rodowodu „Prawych Gemstone’ów” należy szukać w kinie Judda Apatowa („Wpadka”, „40-letni prawiczek”, „Wykolejona”). Żarty bywają tu przyciężkie, a sposób obrazowania pozbawiony subtelności. Każdy z sześciu udostępnionych prasie odcinków może się poszczycić co najmniej jednym ujęciem nagich męskich genitaliów, przeważnie w całkowicie nieseksualnym kontekście. Jest to zgodne z misją Apatowa, który w 2007 roku, po premierze „Idź twardo: historia Deveya Coxa” odgrażał się, że ponieważ „Ameryka boi się penisów”, zamierza umieszczać je w każdym swoim filmie. Słowa dotrzymał, kilkakrotnie ubierając negliż w kultowe dziś sceny, np. w „Chłopaki też płaczą”. Jak pisała wtedy krytyczka filmowa Dana Stevens, „Apatow zrozumiał prawdę dla wielu kobiet na całym świecie oczywistą. Niewzwiedziony penis jest z natury zabawny”. Niewątpliwie rozumie to także McBride.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.