Jeśli kogoś straszą grube książki, tę odłoży bez czytania, gdy tylko spojrzy na objętość; prawie 700 stron. Ale kiedy to zrobi, pozbawi sam siebie obcowania z wielką literaturą, wielką historią oraz zagadką nie do rozwikłania. To rzecz o historii i polityce. Ale doskonałe powieści nie powstają tylko na kanwie faktów. Bez gorących namiętności po prostu nie istnieją, a Leonardo Padura jest mistrzem w ich opisywaniu.
Padura tworzy pod najbardziej paskudną dyktaturą braci Castro. Za każde pół słowa, zawarte w „Człowieku, który kochał psy”, mógłby siedzieć w ciężkim więzieniu, a przynajmniej w kolonii reedukacyjnej. Tymczasem Padura – jest kilku takich pisarzy, mieszkających na Kubie, skutej cenzurą i politycznymi represjami – pisze, oddycha w miarę swobodnie, co odczytamy w jego prozie, a nawet jeździ za granicę, by odbierać najbardziej prestiżowe nagrody literackie. Zdarzają się więc sytuacje – twórczość Padury jest koronnym dowodem – o których nie śniło się filozofom. Próbuję sobie wyobrazić, jak smutno jest kubańskim ubekom, którzy powinni wsadzić autora „Człowieka, który kochał psy” do kozy, a tymczasem, kiedy jedzie po Nagrodę Księcia Asturii, muszą mu życzyć szczęśliwej podróży.
Mamy w tej powieści splatające się losy trzech mężczyzn. Co najmniej dwóch z nich wpisało się w historię świata, a trzeci – zapewne alter ego pisarza – zaznaczył się już w historii literatury. Pierwszy to Lew Dawidowicz Trocki, rosyjski rewolucjonista, organizator Armii Czerwonej, niedoszły zdobywca Polski w 1920 roku oraz śmiertelny, w sensie dosłownym, wróg Józefa Stalina. Drugi – Ramón Mercader, Hiszpan, potomek burżujsko-arystokratycznej dynastii, w Meksyku zarąbał Trockiego czekanem, za co po latach dostał najwyższe sowieckie ordery, lecz nie doczekał szczęścia. Trzeci jest kubańskim adeptem literatury, trochę wściekłym na socjalizm Castro z powodu brata homoseksualisty. W książce Trocki może się spotkać z Mercaderem, mieszkającym jakiś czas na Kubie po wyjściu z meksykańskiego więzienia. Zaczną ze sobą rozmawiać, bowiem łączy ich miłość do psów, osobliwie – do rosyjskich chartów borzoj; pisarz pracuje w czasopiśmie weterynaryjnym, bo na lepsze zajęcie nie ma szans, a Mercader chodzi z chartami po plaży, dyskretnie pilnowany przez ochroniarza, wyznaczonego tak dla opieki, jak interwencji, gdyby Hiszpanowi wpadło do głowy coś nieprawomyślnego. Charta borzoj miał również Trocki. Kółko jest zamknięte.
Kto pomyśli, że jest to powieść o historii i polityce, rzecz jasna trafi w punkt. Kto dojrzy w niej krytykę komunistycznej utopii, nie pomyli się ani na jotę. Ale nie wolno aż tak bardzo odzierać z sensów książki Leonardo Padury. Wielka literatura nie powstaje tylko na kanwie faktów. Bez gorących namiętności po prostu nie istnieje, a Padura jest mistrzem w ich opisywaniu.
Ile w tej książce strachów i przerażenia: wojną domową w Hiszpanii (tak poznajemy Mercadera), bolszewicką rewolucją (Trocki), kubańską beznadzieją (pisarz). Ile miłości, która jest tak silna jak największy rewolucyjny fanatyzm. To portret starszego, schorowanego człowieka (Trocki), który zastanawia się nad swoim życiem, bo wie, że wiele w nim schrzanił, niewiele może naprawić i nie ma dla niego na całym świecie bezpiecznego schronienia. Ale też portret młodego napaleńca (Mercader), nakręconego tak bardzo, że w imię idei, która finalnie musi go oszukać, popełni każdą zbrodnię, widząc, że to zbrodnia.
A jak pełne są u Padury postacie kobiet! Żona Trockiego – ciepła, opiekuńcza i wierna, niekoniecznie idei, lecz przede wszystkim mężczyźnie, zwłaszcza wtedy, gdy jest osaczony przez nadchodzącą nieuchronną śmierć. Jak bardzo ciekawe są córki rewolucjonisty! I matka Ramona, która odrzuca nudne życie dziedziczki wielkiej fortuny i współwłaścicielki majątku męża – te wszystkie spacerki po niedzielnej Barcelonie, wizyty w modnych kawiarniach, jedwabie, trzewiki, perfumy. Nudzi się, więc z ciekawości innego życia wizytuje tanie szynki, w burdelach wstrzykuje sobie heroinę, śpi z kim popadnie, aż staje się bezwzględną wichrzycielką, morderczynią, niewolnicą idei i mężczyzn ją wyznających. Niemniej pełna jest postać Afryki, hiszpańskiej rewolucjonistki i kochanki Ramona, o którą – mimo duchowego pokrewieństwa – matka zabójcy Trockiego jest więcej niż zazdrosna. Zresztą – kubański pisarz również trafia na kobiety silne, bezlitosne, stanowcze, intrygujące, ciekawe.
W „Człowieku, który kochał psy” mamy dość miłości, wściekłości, wiary w niemożliwe, zwyczajnej ludzkiej krzywdy, zdrady, nienawiści, prowadzącej do skrytobójstwa i nieuchronności losu jak w greckiej tragedii, by obdzielić tym kilka innych książek. Mamy też uliczki Barcelony, pocięte barykadami wojny domowej, syberyjski mróz trapiący zesłańców, lepki upał karaibskich plaż. No i te psy, bez których w zasadzie niewiele może się stać. Padura po prostu napisał powieść kompletną. Doskonałą i kropka.
Leonardo Padura, „Człowiek, który kochał psy”, przełożyli Dorota Walasek-Elbanowska, Elbanowski, Oficyna Literacka Noir sur Blanc
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.