Miało już nie być kolejnych książek Johna le Carré, jego wspaniałego języka, ironii, wyrafinowanego poczucia humoru, wnikliwego podpatrywania życia tajnych służb. Ale jeden z synów pisarza odnalazł „Silverview”, niepublikowany wcześniej tekst mistrza powieści szpiegowskich.
Jak to dobrze, że John le Carré miał przepastne szuflady. Kilkanaście miesięcy po jego śmierci, w 2020 r., ukazała się po polsku powieść „Agent w terenie” (po angielsku wydana w 2019 r.) i zdawało się, że to koniec nieodwoływalny, nic nowego nie będzie, a dla miłośników tego giganta literatury i niepokonanego mistrza sensacji nastał czas nieuleczalnej smuty. Wprawdzie tego i owego pisarza obwoływano następcą le Carré (niektórzy znają się na swoim rzemiośle wybornie), lecz następca oznacza zawsze kopię, choćby bardzo udaną, oryginału.
Słowem – miało już nie być wspaniałego języka Johna, jego ironii, wnikliwego podpatrywania życia tajnych służb oraz sensownych i bezsensownych intryg, wyrafinowanego poczucia humoru, a także wiedzy, bo sam le Carré służył podczas zimnej wojny w wywiadzie (został zdemaskowany przez Brytyjczyka i sowieckiego agenta wszech czasów Kima Philby’ego), więc jak mało kto znał materię swojego pisarstwa.
Aż tu nieoczekiwana rewelacja: biurko pisarza kryło aż do teraz niepublikowaną książkę, bodaj naprawdę ostatnią. Odnalazł ją i przygotował do druku najmłodszy z czterech synów mistrza, również pisarz. Należy mu się za to złoty medal, tak samo jak powieści „Silverview”; zresztą żadna z prawie 30 książek le Carré nie schodzi poniżej trzeciego miejsca podium.
Silverview to nazwa dużego, posępnego raczej domiszcza, niegdyś wykwintnej rezydencji pełnej skarbów, jak nieoceniona kolekcja porcelany z czasów dynastii Ming. Stoi na skraju niewielkiego nadmorskiego miasteczka we wschodniej Anglii, po sezonie pustego wygwizdowa, smaganego deszczem i wichurami (czynna jest tylko jedna kawiarnia, gdzie można zjeść śniadanie). Mieszka w nim starsze małżeństwo Deborah i Edwarda Avonów; le Carré, erudyta i człowiek wszechstronnie wykształcony, nie zapomina zaznaczyć, iż Edward z ironicznym uśmiechem szczyci się nazwiskiem, jako że tak samo nazywa się rzeka, nad którą urodził się i tworzył angielski wieszcz Wiliam Szekspir. Deborah naznaczona jest śmiertelną chorobą, to jej ostatnie dni. Edward zna w miasteczku wszystkich, których warto znać. Robi niejasne, niezbyt wielkie interesy, które niekoniecznie są szwindlami, choć na takie mogą wyglądać. Jest bezpośredni w obejściu, czasami aż namolny. Mówi dziwnym językiem; okaże się, że to polski. Zna się na literaturze.
To akurat jest bardzo ważne, jako że w miasteczku zjawia się Julian Lawndsley, makler giełdowy (zarobił sporą fortunę), który zbrzydził się i znudził londyńskim City, więc na prowincji postanowił założyć księgarnię. Ma głębokie luki w wiedzy o literaturze i raczej jest samotny, więc Avon będzie mu bardzo przydatny. Na dodatek, co wychodzi przypadkiem, Edward znał w czasach studenckich zmarłego ojca Juliana.
Obok miasteczka, bardzo to ważne, jest ostatnia, powstała podczas rywalizacji Wschód – Zachód, podziemna, brytyjsko-amerykańska baza nuklearna, wraz z centrum dowodzenia, nadal objęta wszystkimi możliwymi klauzulami tajności. Do bazy przyjeżdża Stewart Proctor, brytyjski agent służb, taki bezpieczniak w bezpiece, bo pilnujący, czy czasem ktoś ze swoich nie ma zamiaru zdradzić. Steward musi trafić do miasteczka, jako że Deborah i Edward to też agenci, wprawdzie emerytowani, ale jednak. Deborah była kiedyś gwiazdą, specjalistką od Bliskiego Wschodu. Edward – od komunizmu, a po jego upadku – od byłej Jugosławii. W londyńskich biurach tajnych służb powstało podejrzenie, że Edward pękł, a Proctor musi stwierdzić, czy tak rzeczywiście się stało.
Agenci, o których pisze le Carré, znają się dobrze na psychologii
Jako się rzekło – le Carré wie, o czym pisze. Dlatego jego agenci to bardziej urzędnicy niż mięśniaki, które biją po mordzie i strzelają. Patyny i uroku dodaje im wiek tuż przedemerytalny lub osiągnięta już emerytura. Nie jeżdżą aston martinem, a raczej pociągami trzeciej klasy, ze względu na oszczędności. Przerw między misjami nie wypełniają im pobyty na karaibskich wyspach lub w szwajcarskich kurortach, nie wiemy nawet, czy umieją nurkować lub jeździć na nartach. Odpoczynku, również na tak zwane stare lata, szukają raczej w nadmorskich miasteczkach (sam le Carré mieszkał w Kornwalii). Są szczęśliwi, gdy do niewielkiego salonu mogą dobudować ogród zimowy. Popijają whisky lub dżin (sam le Carré też popijał z upodobaniem, prócz tego, że pisał każdego dnia). Czyli koniec końców, na pozór, nie robią nic nadzwyczajnego.
Znają się za to na praktycznej psychologii, w końcu ich praca polega na tym, by ludzi z reguły przyzwoitych przekonać do czynu moralnie obrzydliwego – zdrady i szpiegowania. Tworzą zamkniętą kastę; dobrze widziane jest, gdy agentka wyjdzie za mąż za agenta. Podejrzewają wszystkich, również siebie nawzajem. Niekiedy mają w tym rację.
„Silverview” ma klimat angielskiej prowincji, zawiera też wyśmienitą zagadkę, uzasadnioną okolicznościami i charakterami. Bohaterowie rozmawiają tak, że palce lizać; le Carré jest mistrzem dialogów, dowcipnych i nieoczywistych. No i, jak to nad morzem, jest ulewa, wiatr wywraca parasole na lewą stronę, a pociąg osobowy na najbardziej wschodni cypel Anglii wlecze się niemiłosiernie, więc można długo myśleć. Przepyszna lektura i rozrywka. Może coś jeszcze w szufladach zmarłego pisarza się ukryło?
John le Carré, „Silverview”, tłumaczenie Jan Rybicki, Wydawnictwo Sonia Draga
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.