Kiedy Jolanta Janiczak z Wiktorem Rubinem zaczęli szukać tematu na spektakl, jaki miał powstać z okazji 600-lecia nadania praw miejskich Łodzi, zatrzymali się na historii Eugeniusza Steinbarta. Ten mieszkaniec Bałut został w 1938 roku, według doniesień prasy, „zdemaskowany” jako „młoda kobieta wyglądająca zupełnie jak mężczyzna”. W „Dobrze ułożonym młodzieńcu” gra go transpłciowy łodzianin Edmund Krempiński.
Współczesna prawica wespół z Kościołem katolickim lubią powtarzać, że gender to wymysł współczesnej lewicy, czy szerzej – zgniłego Zachodu, który za pomocą rozmaitych narzędzi, takiego przykładowo Netfliksa, promuje już nie tylko bycie gejem czy lesbijką, ale i – co w głowie się nie mieści – bycie osobą transpłciową, i lub niebinarną. Osób transpłciowych i niebinarnych „przybywa” w ostatnim czasie tak dużo, że stały się one ulubionym celem niejednego politycznego kołtuna: od Donalda Trumpa do Jarosława Kaczyńskiego. „Jak tak dalej pójdzie, wszyscy będą trans i niebinarni” – słychać tu i ówdzie, nawet po liberalnej stronie kłopotliwie zaplątanej w zaimki, a binarny podział toalet urósł do rangi największego problemu ludzkości, choć przecież wcale nim nie jest. Nastawieni na wojnę kulturową konserwatyści zabrali się nawet ostatnio za drag queens. Gubernator stanu Tennessee zatwierdził właśnie prawo ograniczające występy drag queens, a to dopiero początek. W republikańskich Stanach na poważnie pojawiają się pomysły, żeby zakazać noszenia ubrań „niezgodnych z płcią” (cokolwiek miałoby to oznaczać). Są to, dodajmy, pomysły nienowe, podobne przepisy obowiązywały jeszcze w drugiej połowie XX wieku w większości amerykańskich stanów i wielu krajach europejskich. Zniesiono je dopiero na fali rosnącego w siłę w latach 70. ubiegłego wieku aktywizmu osób LGBT+.
Polska queerstoria dopiero zaczyna być opowiadana
Rosa Bonheur, wielka dziewiętnastowieczna realistyczna malarka, musiała dostać zgodę prefekta policji, by nosić spodnie. Wykorzystała do tego sprytnie fakt, że zajmując się głównie malowaniem zwierząt, studiowała ich anatomię w chłodni, gdzie przebywać w spódnicy nijak się nie dało. Maria Rodziewiczówna, której pyszną biografię napisała niedawno Emilia Padoł, nosiła się zdecydowanie „po męsku”, z fryzurą włącznie. Jej metamorfoza nastąpiła, gdy odziedziczyła wielki majątek na Polesiu, co daje nam dzisiaj szerokie możliwości interpretacyjne: czy była to zmiana związana z jej tożsamością płciową, czy może tak ogromnym majątkiem dało się tylko „rządzić w spodniach”?
Kiedy po śmierci króla Zygmunta Augusta na Wawel przybywa prosto z Paryża jego następca, Henryk Walezy, Kraków jest w szoku. Nowy władca ma bowiem w uchu kolczyk z perłą, lubi nosić „damskie” ubrania i otoczony jest stadem pięknisiów zwanych les mignons, z fantazyjnie lokowanymi fryzurami, wypudrowanymi nosami, kolczykami i w krótkich spódniczkach. Jedni badacze uważają, że Walezy był biseksualny (miał bowiem kochanki), a drudzy, że wygląd i zachowanie Walezego oraz jego kompanów należy sprowadzić wyłącznie do kwestii różnic w modzie i obyczajach ówczesnego Paryża i Krakowa. Można w tej opowieści cofać się jeszcze dalej, na przykład do starożytnego Rzymu i cesarza Heliogabala, który chodził w pełnym makijażu i powłóczystych szatachobwieszonych biżuterią. Ta historia nie ma końca.
Osób transpłciowych czy, szerzej, nienormatywnych oczywiście w ogóle nie przybywa, to jest mit. Widzimy ich po prostu coraz więcej w popkulturze czy naszym bezpośrednim otoczeniu, bo dożyliśmy czasów, w których te osoby mogą w końcu (w określonych częściach świata) być sobą i żyć zarówno prywatnie, jak i publicznie, w zgodzie ze swoją tożsamością płciową i seksualną. Każdy, kto poznał choć jedną historię osoby transpłciowej, wie, że nikt przy zdrowych zmysłach nie podążyłby za taką „modą”, bo koszt tranzycji jest ogromny. I to w każdym wymiarze: psychicznym, rodzinnym, społecznym, ale i finansowym – od kosztownej tranzycji prawnej do jeszcze droższej tranzycji medycznej (jeśli ktoś się na nią decyduje). Wiemy o tym doskonale już nie tylko dzięki opowieściom, które docierają do nas z Zachodu, ale także dzięki historiom z polskiego podwórka. Tym zupełnie współczesnym, choćby Mai Heban, Anu Czerwińskiego czy Antona Ambroziaka, tym sprzed kilkunastu lat – Ewy Hołuszko czy Anny Grodzkiej i – w końcu! – tym sprzed kilkudziesięciu lat, o czym opowiada najnowsza premiera Teatru Nowego w Łodzi. Ten spektakl udowadnia ponad wszelką wątpliwość, że polska queerstoria dopiero nabiera rumieńców, a jej ważną część stanowiły zawsze osoby transpłciowe.
Polski teatr musi zrozumieć, że nie wszystko można zagrać
Jedną z nich był Eugeniusz Steinbart, któremu swoją najnowszą sztukę poświęciła Jolanta Janiczak, którą, tradycyjnie w przypadku tej autorki, reżyseruje Wiktor Rubin. Steinbart, mieszkaniec łódzkich Bałut, został w 1938 roku – według doniesień prasy – „zdemaskowany” jako „młoda kobieta wyglądająca zupełnie jak mężczyzna”. Było to właściwie drugie „zdemaskowanie”, bo do pierwszego doszło trzy lata wcześniej, gdy Eugeniusz podjął próbę samobójczą poprzez defenestrację, próbę nieudaną, choć bolesną. Jako „kobietę wyglądającą jak mężczyzna” zidentyfikowała go wówczas ekipa wezwanej na miejsce zdarzenia karetki. Nie trzeba chyba dodawać, że Eugeniusz wylądował w szpitalu na oddziale kobiecym, a kiedy w 1939 roku skazano go na osiem miesięcy więzienia, osadzono go w więzieniu dla kobiet. Płciowy reżim nie miał wtedy, i tak po prawdzie nie ma nadal, żadnej litości. A za co – mógłby ktoś spytać – poddano Eugeniusza inkarceracji? Odkryto mianowicie, że „będąc młodą kobietą”, miał dowód osobisty na imię Eugeniusz Steinbart, miał żonę, z którą wziął ślub kościelny i razem wychowywali dziecko, które w dokumentach figurowało jako jego prawowita córka.
Kiedy Jolanta Janiczak z Wiktorem Rubinem zaczęli szukać tematu na spektakl, który łódzki teatr chciał wystawić z okazji przypadającego w tym roku 600-lecia nadania praw miejskich Łodzi, zatrzymali się właśnie na Eugeniuszu, bo jego historia – jak opowiadała mi Jolanta Janiczak – wydała im się nie tylko aktualna (nie da się ukryć), ale i w pewnym sensie podnosząca na duchu. Bo jest o tym, że w tej Łodzi, co to nie miała długo dobrej opinii, żył człowiek, który mimo wszelkich przeciwności losu próbował ułożyć sobie queerowe życie. Życie – Jolanta nie ma co do tego wątpliwości – osoby transpłciowej, choć lokalna prasa do dzisiaj pisze o nim jak o „przebierańcu”, używając uporczywie rodzaju żeńskiego.
Zanim jednak można się było zabrać do pracy nad spektaklem, trzeba było jeszcze znaleźć osobę, która Eugeniusza Steinbarta zagra. Zarówno twórcy spektaklu, jak i Dorota Ignatjew, dyrektorka Nowego, wiedzieli od razu jedno: Eugeniusza musi zagrać osoba transpłciowa, because it’s 2023! Co ciekawe, nie było z tym wielkiego problemu, bowiem Rafał Domagała, autor kostiumów, podsunął szybko teatrowi Edmunda Krempińskiego – transpłciowego artystę, performera z Łodzi, który skończył niedawno krakowską Akademię Sztuk Pięknych, ale od dawna marzył o graniu. Nie zdecydował się nigdy na szkołę teatralną,obawiając się tego, że opętane reżimem płciowej binarności szkoły teatralne nie poradzą sobie z osobą w trakcie tranzycji (dzisiaj już zakończonej).
Warto tu przy okazji zauważyć, że Edmund nie jest pierwszą osobą transpłciową, którą polski teatr publiczny angażuje na scenie. W zeszłym sezonie Anu Czerwińskiego zaangażowały dwie stołeczne sceny – Nowy Teatr i Teatr Powszechny. Występuje tam obok innych queerowych osób, co jest w naszych teatrach sporą zmianą. Kiedy pięć lat temu Jolanta Janiczak z Wiktorem Rubinem robili w Teatrze Polskim w Poznaniu spektakl o Marii Konopnickiej, nie byli w stanie znaleźć wyoutowanej aktorki lesbijki. Wtedy musieli skapitulować, dzisiaj już o żadnej kapitulacji w przypadku Eugeniusza mowy być nie mogło, bo jest Edmund. Dlaczego to jest tak ważne? Chodzi oczywiście o reprezentację i widoczność, ale i o coś jeszcze. Jolanta wykłada to jasno: „Polski teatr musi w końcu zrozumieć, że nie wszystko można zagrać”; czyli: nie wszystko może zagrać dowolny aktor czy aktorka. Ma rację. Moc, jakiej nabiera performowanie na scenie doświadczenia osoby transpłciowej przez drugą osobę transpłciową, jest ogromna, a i miasto w tym przypadku nie jest bez znaczenia, bo chyba mało kto wie, że to właśnie łódzki szpital im. Barlickiego był w latach 90. XX wieku jedynym w Polsce, w którym wykonywano operacyjne korekty płci.
„Dobrze ułożony młodzieniec” dzieje się na sądowej sali. I choć zdawać by się mogło, że oskarżonym jest Eugeniusz Steinbart, to nieprawda. Oskarżonym w tym procesie jest płciowy totalitaryzm, który zniszczył już niejedno życie i dzisiaj niszczy kolejne, choć już nie z takim impetem, bo nawet w Polsce czasy się zmieniły, a świat kręci się tylko do przodu. Najlepszym na to dowodem jest Edmund Krempiński, transpłciowy łodzianin, wyoutowany, dumny i realizujący się tak, jak chce, ubierający się, jak chce, i żyjący, jak chce. W tym sensie jest Edmund spełnionym marzeniem Eugeniusza.
„Dobrze ułożony młodzieniec”, tekst, dramaturgia: Jolanta Janiczak, reżyseria: Wiktor Rubin, Teatr Nowy w Łodzi, prapremiera: 25 marca 2023 roku
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.