Patricia Nieto relacje do swojej książki zbierała przez kilka lat. Jej reportaż o tych, których życie w Kolumbii zostało przerwane przez wymuszone zaginięcie, jest niewielki objętościowo. Ale gęsty od słów i świadectw, oddaje ból i przerażenie, uświadamia, że nie da się uciec od złej strony świata.
A gdyby tak wyjść poza plan filmowy netflixowych seriali w rodzaju „Narcos” rozgrywających się w Kolumbii i prześledzić losy zwykłych obywateli i obywatelek, chcąc nie chcąc uwikłanych w ciągnące się dekadami wojny domowe, konflikty zbrojne z udziałem zarówno karteli narkotykowych, jak i ugrupowań partyzanckich FARC (Rewolucyjne Siły Zbrojne Kolumbii) czy ELN (Armii Wyzwolenia Narodowego), a także paramilitares, czyli oddziałów samoobrony i regularnej skorumpowanej armii lub policji? Los ilu z nich zmuszonych do pracy na rzecz którejś z powyższych grup w zamian za marne grosze lub za ochronę do dziś pozostaje nieznany, a ślad za nimi się urwał? Czym zawinili, żeby rybacy odnajdywali w sieciach obok ryb ich szczątki?
Patricia Nieto pisze o osobach, które pewnego dnia przepadły w Kolumbii bez śladu
Według danych opublikowanych przez Statista Research Department 12 sierpnia tego roku w Kolumbii w latach 1958-2024 zarejestrowano 80 706 ofiar wymuszonego zaginięcia, z czego 79 486 było cywilami, a tylko 1221 członkami paramilitarnych, terrorystycznych, partyzanckich czy innych przestępczych grup zorganizowanych (przyjmuję definicję podaną przez Międzynarodową Konwencję ONZ: za wymuszone zaginięcie uważa się zatrzymanie, aresztowanie, uprowadzenie lub jakąkolwiek inną formę pozbawienia wolności dokonane przez przedstawicieli państwa albo przez osoby lub grupy osób działające z upoważnieniem, pomocą lub milczącą zgodą państwa, po którym następuje odmowa przyznania faktu pozbawienia wolności lub ukrywanie losów bądź miejsca pobytu takiej osoby, co powoduje, że znajduje się ona poza ochroną prawa).
To tylko dane oficjalne, bo uważa się, że liczba osób, które pewnego dnia przepadły nie wiadomo gdzie i jak, może przekraczać nawet 200 tysięcy. Od lat powtarza się, że poszukiwanie tysięcy zaginionych powinno się stać priorytetowym tematem rozmów rządu kolumbijskiego z grupami rebeliantów i gangami. W ciągu ostatnich dziesięcioleci uchwalono już kilka dekretów w tej sprawie. Jak dotąd mało skutecznych. Statystyki nadal są zatrważające, bo walka o wpływy ciągle trwa.
Każdego dnia rybacy wyławiają zwłoki ze świętej – bo będącej źródłem pożywienia – i przeklętej zarazem Magdaleny, wielkiej rzeki płynącej przez cały kraj, długiej na 1500 kilometrów. W ciągu kilkudziesięciu lat wyciągnęli ponoć ponad 80 tysięcy ciał. Mieszkańcy 50-tysięcznego miasteczka Puerto Berrío położonego niedaleko Medellín, dobrze znanego ze wspomnianego już serialu „Narcos”, przywykli, że w sieci rybaków poza rybami – a występuje ich tu ponad 200 gatunków, choć populacje są coraz mniej liczne przez rosnące zanieczyszczenie – wpadają szczątki anonimowych osób: nomen nescio, N.N., nieznanego imienia. Niektórzy czekają na nie, by stać się ich nowymi rodzinami.
„Kiedy N.N. przybywa na cmentarz w Puerto Berrío, jedni za nim podążają, a drudzy nań czekają. Wieści błyskawicznie obiegają miasteczko, a wierni zmarłym natychmiast reagują. Na rowerze, na motorze, pieszo, na ośle przybywają pod łuk cmentarnej bramy z pytaniem wypisanym na twarzach. Słowa są zbędne. Na znak grabarza, który w ich na wpół radosnych, na wpół przestraszonych minach dostrzega pożądanie duszy, kierują się do kostnicy, gdzie lekarz sądowy przesłuchuje niemal rozpadłe ciało”, a dalej: „W czasie, gdy lekarz sądowy oddaje się pracy, adoptujący siedzą przy ścianie oparci o rząd tablic i wyobrażają sobie, co za chwilę nastąpi. Nadadzą wybranemu imię, by móc się do niego zwracać, użyczą mu swojego nazwiska, by poczuł się jak u siebie, wyobrażają sobie jego twarz, tak aby rozmowa z nim nie była niczym niezwykłym, opowiedzą mu swoje życie po kawałku jak łuska się kolbę kukurydzy, codziennie będą się modlić za odpoczynek jego duszy, założywszy, że nadal jest w drodze i że nie została jeszcze skazana na potępienie, obiecają przysługi w zamian za pomoc i że dotrzymają każdej obietnicy sumiennie i na czas” – pisze Patricia Nieto w swoim magicznym reportażu, w książce złożonej z opowieści opiekunów i szczątków, i dusz z Puerto Berrío, w książce niewielkiej objętościowo, ale wystarczająco gęstej od słów i świadectw, by wykręcała wnętrzności z bólu i przerażenia.
Historie „Wybranych” Nieto zbierała przez kilka lat. Właśnie ukazały się po polsku w przekładzie Aleksandry Wiktorowskiej. Co z tego, że napisała swój reportaż – gatunkowo dotykający prozy – ponad 10 lat temu. Niewiele się zmieniło od tamtej pory. Może niektórych N.N. już nie ma na cmentarzu w Puerto Berrío, co by znaczyło, że wrócili do domu, do swoich, zostali odnalezieni. Ale liczba dusz zapewne się zgadza, te zabrane zostały zastąpione nowymi.
Opowieść o tym, że z duszami zmarłych nie ma żartów
Javier Gallego regularnie odwiedza cmentarz w poniedziałki, które są poświęcone zmarłym. Przychodzi pod ścianę zapomnianych. Ze zmarłych z rzeki zdążył wybrać jeszcze niezajętą Kobietę N.N. Lubi przynosić jej białe chryzantemy.
„Kiedy był małym chłopcem, słyszał o nich w historiach pełnych przemocy opowiadanych przez starszych. Kiedy stał się nastolatkiem, byli dla niego namacalnym dowodem terroru. Zobaczyć martwego z rzeki oznaczało poznać, bez zadawania pytań, horror jego ostatnich godzin: uprowadzili go z domu, z rogu ulicy, z parku albo z pobliskiego boiska; zakneblowali mu usta szmatą, związali nadgarstki na wysokości bioder; popchnęli go w stronę wywrotki pick-upa, gdzie poczuł urywany oddech innych w swoim wieku; wieźli go rozmokłymi drogami w bezgwiezdną noc; wyrzucili go pod gołym niebem i bili kolbami, i kopali podkutymi buciorami. Z ustami przyklejonymi do ziemi usłyszał strzały z karabinu i czekał na swój pocisk; poczuł żar kul przebijających mu plecy i »ledwie uchylił usta, żeby pozwolić duszy ulecieć«”.
Z duszami nie ma żartów, gdy którejś coś obiecasz i nie dotrzymasz słowa, będzie się mścić i odgrywać na tobie. Jeśli zobowiążesz się do regularnego odwiedzania grobu, mycia tablicy, malowania jej na różne kolory, upiększania, odmawiania modlitwy – musisz to robić. Zostanie ci to wynagrodzone, dusza będzie nad tobą czuwać, pomoże spełnić twoje pragnienia. Ale jeśli zacznie ci się wieść lepiej i porzucisz cmentarne obowiązki, dusza sprowadzi na ciebie krzywdę z zawiści i wściekłości, że została zapomniana.
Carmen Piedrahita błaga swoją wybraną duszę o pomoc. Dobiega ledwie trzydziestki, a już opłakiwała ojca, dwóch braci i pierwszego męża – wszystkich zabito. Teraz boi się stracić drugiego męża. „Błogosławiona duszo, proszę, spraw, żeby wrócił do domu, choć i bez pracy. Wolę klepać biedę, niż znowu zostać sama. Obiecuję od dzisiaj przychodzić przez dziewięć dni z rzędu, by odmawiać nowennę i mieć cię zawsze na ustach”.
Szczęśliwym zakończeniem w opowieściach Nieto jest dzień, w którym zidentyfikowane szczątki N.N. stają się szczątkami konkretnych osób. Odnalezione – czasem po latach – przez rodzinę przestają być nieznane z imienia, gdy zgodność DNA zostaje potwierdzona, gdy krewni po długich poszukiwaniach i sprostaniu żmudnym procedurom mogą zabrać kości matki, córki, ojca, brata, męża do domu, wyprawić im pogrzeb i należycie pożegnać. Lepiej wtedy nie dociekać prawdy, kto, kiedy i jak zabił. Nie psuć szczęśliwego zakończenia. „Zmarli! A ci, co żyją, winni śmierci” – słowa z „Antygony” Sofoklesa, które autorka przyjęła za motto swojej książki, brzmią złowieszczo. Patricia Nieto zresztą zadedykowała „Wybranych” swoim bliskim – kuzynce i kuzynowi, „których zabójcy pozostają bezkarni”.
To trudna lektura, bo traktuje o złej, upiornej stronie naszego świata. Ale ta strona istnieje i nie da się od niej uciec. Nie trzeba być w Kolumbii, by ją pojąć, jej doświadczyć. Istnieje tuż-tuż, choćby za naszą wschodnią granicą. I na naszej wschodniej granicy. Ile dusz pozostaje tam nieznanych z imienia i czeka na adopcję?
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.