Utalentowana choreografka i tancerka Anna Hop reżyseruje „Pinokia” na motywach klasycznej bajki Carla Collodiego, z muzyką Mieczysława Wajnberga. W jej interpretacji to współczesna opowieść o dojrzewaniu, a zarazem archetypiczna podróż bohatera do bycia człowiekiem zanurzona w baśniowej scenerii i teatralnej magii.
Spotykamy się na porannej kawie w bistro między szkołą baletową, Teatrem Wielkim a kamienicą, w której moja rozmówczyni przez pewien czas zasiedlała służbowe mieszkanko (zdrobnienie zasadne z uwagi na jego rozmiar). W tym trójkącie spędza swoje życie, odkąd w dzieciństwie wybrała balet, a i na naszą rozmowę wyskoczyła zaledwie na chwilę, w przerwie prób z tancerzami i orkiestrą szykującymi się do premiery „Pinokia” na scenie Moniuszki. Przy sobie ma – jak zawsze – notatnik. Zapisuje w nim idee i obrazy, które mogą się przydać w pracy choreografki. Jeśli nie dziś, to przy kolejnym spektaklu.
Mając tak skoczne nazwisko, Anna Hop nie mogła przecież nie zająć się tańcem – najpierw jako tancerka, a wkrótce potem choreografka (jej pierwsza miniatura choreograficzna „W malinowym chruśniaku” powstała już w 2010 roku, tuż po ukończeniu warszawskiej szkoły baletowej). Ta absolwentka Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych UW, młoda twórczyni spektakli, a zarazem doświadczona tancerka Polskiego Baletu Narodowego, idzie jak burza choreograficzną ścieżką. By wspomnieć choćby „Karnawał zwierząt” (Opera Wrocławska), uznany za najlepszy polski spektakl baletowy 2019, czy pokazywany na całym świecie „Exodus” z muzyką Wojciecha Kilara (Teatr Wielki – Opera Narodowa), który przyniósł jej Teatralną Nagrodę Muzyczną dla najlepszej choreografki roku 2021. Klasycznie wykształcona nie trzyma się kurczowo puent i z ciekawością eksploruje teren tańca współczesnego, tworząc ruch sceniczny w teatrze dramatycznym, współpracując przy teledyskach i projektach filmowych. Ostatnio zrealizowała w Prowansji etiudę „Upadek Dory Maar” w prestiżowym projekcie filmowym „Picasso Dance” dla kanału ARTE jako jedna z ośmiorga choreografów wybranych z całego świata przez Filippa Ferraresiego.
„Pinokio” jako opowieść o dojrzewaniu
Nic dziwnego, że jej „Pinokio” także nosi indywidualne piętno reżyserki/choreografki i pozwala zobaczyć tę baśń o drewnianym chłopcu-marionetce, który pragnie ożyć, jako uniwersalną i współcześnie brzmiącą opowieść o nas. Przy okazji – ubraną w barwny kostium, oszałamiającą bogatą maszynerią operowego teatru, która zaprasza na scenę wieloryba i wróżki. Anna Hop nazywa ten balet spektaklem prawdziwie familijnym, bo niosącym treści, z których jedne będą bardziej przeznaczone dla młodszego, spragnionego magii i akcji odbiorcy, inne – czytelne dla dorosłej publiczności.
– Dla mnie to jest historia o dorastaniu, o stawaniu się człowiekiem – mówi Anna, która przyznaje, że bajka z dzieciństwa czytana ponownie po latach zaskoczyła ją bogactwem wątków i sensów. Usłyszała w niej ważne pytania: czym jest człowieczeństwo? Czego musimy doświadczyć, przez co przejść, jakimi cechami się wykazać, by stać się w pełni istotą ludzką? Do tego nie wystarczy tylko ludzka forma, w której przyszliśmy na świat.
Anna Hop: Każdy z nas jest Pinokiem
Bohater Collodiego i Anny jest wystawiany na próby, popełnia błędy, daje się skusić złemu (tak, podstępni Lis i Kot też tam będą!) i uczy się doceniać to, co dobre. Jak każda porządna baśń jest to w istocie filozoficzna przypowieść. – „Pinokio” mówi o tym, że wszystkie błędy są niezbywalnym elementem naszej drogi, budują nas – stwierdza Anna. – I każdy te lekcje w życiu prędzej czy później dostaje.
Zbiór przygód chłopca wyrzeźbionego przez starego Geppetta jest więc jak magiczne szkiełko, przez które można zobaczyć życie. I uznać wartości, o które warto zawalczyć, jak prawdomówność, bycie dobrym człowiekiem, empatia, odwaga, poświęcenie dla innych, unikanie pułapek konsumpcjonizmu, uczciwość, odwaga, determinacja w dążeniu do celu. – Element dydaktyczny w tej historii jest taki, że nieważne, co się w życiu wydarzy, nieważne, jak złe decyzje podejmiemy po drodze, każdy z nas zawsze zasługuje na drugą szansę. Zasługuje na to, by sobie wybaczyć, pójść dalej i zacząć od początku. To jest – moim zdaniem – bardzo ważne przesłanie, które płynie z tej opowieści. Każdy z nas jest Pinokiem.
Anna Hop: Pełnoskalowy balet klasyczny to wyzwanie!
Anna – jak sama mówi – lubi wyzwania, lubi się mierzyć z rozmaitymi trudnościami, bo wtedy czuje, że się rozwija. Dlatego, mimo ograniczonego budżetu i czasu prób, przyjęła propozycję wystawienia baletowego „Pinokia” na dużej scenie TWON z ponad 70 performerami (niemal pełna obsada Baletu Opery Narodowej, którym towarzyszy orkiestra) oraz bajkową oprawą plastyczną. – Właściwie dopiero po raz drugi mam okazję zmierzyć się z formą klasycznego baletu – wyjaśnia. – Dotąd moje prace, jak np. „Exodus” czy „Pupa” według Gombrowicza, korzystały z bardziej swobodnego podejścia do kwestii tanecznych. Pierwszy raz zderzyłam się jako choreografka z klasyką w szczecińskim „Don Kichocie”, ale był to niewielki zespół. Tutaj skala wyzwania jest nieporównanie większa.
Oparcie daje jej stały zespół twórczy, iście kobieca drużyna, z jednym rodzynkiem, którym jest asystent choreografki, polski tancerz związany przez lata ze sceną w Toronto – Piotr Stańczyk. Wspólnie z dyrygentką Martą Kluczyńską pracowały nad partyturą Wajnberga. Do stworzenia wizji plastycznej zaprosiła Małgorzatę Szabłowską (scenografia, światła, multimedia) i Katarzynę Rott (kostiumy) – wspaniałe pracownie rzemieślnicze Teatru Wielkiego pracują pełną parą nad ucieleśnieniem bajkowej aury. Zaś koncepcję charakteryzacji wymyśliła Lidia Wajdyk-Szmańda. – Czego tam nie ma! Tańczące muszle, meduzy, nawet krewetki – moje ukochane, w które wciela się trójka uroczych dzieciaków ze szkoły baletowej. Ale są też osły, a nawet trzy świnki i wilk, zegarek, dyrektor teatru, pole cudów i naiwniacy (ci, którzy gonią za pieniądzem i zakopują je na polu).
Powrót do muzyki Mieczysława Wajnberga
Autorem muzyki do baletu „Pinokio” jest Mieczysław Wajnberg, urodzony w 1919 roku w Warszawie wybitny polsko-żydowsko-rosyjski kompozytor i pianista. Ten zafascynowany kompozycjami Dymitra Szostakowicza twórca licznych symfonii, koncertów, ale też muzyki do filmu „Lecą żurawie” i pieśni do wierszy Tuwima, w ostatnim czasie zdobywa coraz większą popularność nie tylko w polskim świecie muzycznym. W Teatrze Wielkim David Pountney wystawił nie tak dawno głośną adaptację opery Wajnberga „Pasażerka”, stworzoną według obozowego opowiadania Zofii Posmysz.
Muzyka Wajnberga w „Pinokiu” to kolejne wyzwanie dla reżyserki, bo partytura pierwotnego baletu „Złoty kluczyk” powstała do innego tekstu dramatycznego („Buratino” Aleksieja Tołstoja), a warszawska wersja sięga po włoski oryginał Collodiego jako bazę. – Najpierw było więc tak, że muzyka sobie, a nasza historia sobie – śmieje się Ania. – Musiałyśmy to z Martą czujnie poprzestawiać i uspójnić, tak by całość nie straciła pierwotnego ducha i wewnętrznej logiki. Śmiem twierdzić, że wyszłyśmy z tego boju zwycięsko. Psychofizycznie było to wszystko strasznie wyczerpujące, ale twórczo – pyszna, rozwijająca kreatywnie zabawa. Arvo Pärt mawia, że w ograniczeniach znajdują się możliwości. I moje doświadczenie to potwierdza.
Anna Hop: Najpiękniejsza jest praca w zespole
Pierwsze muzyczne spotkanie z Wajnbergiem nie było dla Anny łatwe, ale – jak mówi – „z czasem polubiliśmy się z panem Mieczysławem bardzo. Znalazłam swój złoty kluczyk do tej muzyki”. Na czym polegała trudność? – Muzyczny temat jest tu bardzo melodyjny, ale i zwodniczy – tłumaczy. – Niektóre fragmenty są bardziej wymagające niż standardowo w baletach klasycznych. Trudno więc sprawić, by grupa tancerzy tańczyła razem w unisono i żeby to wszystko działało, zanim dobrze osłuchają się z muzyką. Chciałam, żeby ta melodia się nie zgubiła, żeby muzyka Wajnberga była zespolona z choreografią, a właściwie – choreografia zespolona z muzyką.
Przyznaje, że wielką radość przynosi jej praca w grupie, we wspólnocie. – W tworzeniu zawsze fajne jest to, że wszyscy uczestnicy procesu razem dążą do jednego celu – gdy ludzie pracujący nad projektem zaczynają się nim cieszyć i widać w ich oczach błysk oraz zaangażowanie – mówi. – To są najpiękniejsze i najbardziej satysfakcjonujące momenty tej pracy. Staram się więc zachować je dla siebie. Zatrzymuję się wtedy na chwilę, biorę głęboki wdech i myślę: „O, to jest właśnie ten moment, który muszę w sobie nieść, by – gdy przyjdzie trudniejszy czas – móc go przywołać”.
Anna Hop: Pomiędzy tańcem a choreografią
Gdy pytam Annę, kim się czuje: tancerką czy choreografką, odpowiada: – Zarówno tancerką, jak i choreografką! Chyba powoli i płynnie będę przechodziła z tańca do choreografii. Bo jednak w choreografii znalazłam satysfakcję i ujście dla mojej kreatywności. Ale gdybym nie była tancerką, to nie wiem, czy na pewno byłabym choreografką. Moim celem było tylko tańczyć jak najwięcej, poznawać różne techniki. Jednak zorganizowałam swoje pierwsze Kreacje, czyli warsztaty, na których tancerze mogli spróbować sił w choreografii, i wsiąkłam.
Taniec jest dla niej nadal bardzo ważny: – Mam 33 lata, a dla tancerki klasycznej jest to już wiek dojrzały. Ale będę tańczyć jak długo się da. Po pierwsze chodzi o ciało – dopóki trzymam je w formie, jest mi dużo łatwiej pracować jako choreografka. Po drugie – im więcej przez nie przepuszczę jako tancerka, tym więcej uruchamiam w nim różnych połączeń i tym bogatszy mam język choreograficzny. Najważniejsze: kocham to!
Fascynuje ją taniec współczesny, bo świat tańca klasycznego jest dość hermetyczny, a ona lubi wolność i jest wszystkiego ciekawa. – Potrzebuję więcej, szerzej – stwierdza. – I te różne obszary wzajemnie się uzupełniają, pracują na siebie. Mnie to wzbogaca i pomaga tworzyć za każdym razem coś nowego. W wywiadach czasem słyszę pytanie, czy mogłabym się jednoznacznie określić. Ale ja chyba nie chcę. Ruch i taniec to bardzo bogata dziedzina, więc dlaczego za każdym razem miałabym robić to samo?
Anna Hop: Lekkość na scenie to ciężka praca
Balet klasyczny jest bardzo wymagający, to praca dla osób silnych psychicznie i fizycznie. Odpornych na ból, zmęczenie, obdarzonych – niczym wyczynowi sportowcy – żelazną wolą i konsekwencją. Do tego taniec w balecie nie przynosi fortuny, kariera jest krótka i około czterdziestki należy szukać życiowego planu B. Być może właśnie ta wewnętrzna siła pozwala filigranowej osobie, jaką jest Anna, zapanować nad dużymi grupami ludzi. Lubi zespoły i nieustanne rozkminki: jak to ciało zbiorowe uruchomić choreograficznie? Jakiego rodzaju pomysłów i sposobów pracy użyć? To pytania, które zadaje sobie każdego dnia od wielu miesięcy. – Zawsze bardzo dużo pracuję, ale oczywiście przy premierze osiągam apogeum. To trudny moment: kończę o 2.30 nad ranem, a zaczynam o 6 rano i tak jest codziennie od poniedziałku do niedzieli. Nie ma czasu na fryzjera i manicure – Ania pokazuje swoje paznokcie bez śladu lakieru. – Już za chwilę będzie trzeba to dzieło urodzić i oddać w ręce publiczności oraz krytyków.
Dlaczego to robi, po co ten cały niewyobrażalny wysiłek? – Tworzymy to wszystko z myślą o widzach – podsumowuje Anna. – Wierzę, że wyniosą z tego spektaklu piękne emocje, że coś to w nich pobudzi, że wyjdą z teatru odmienieni. Ale robię to także dla moich współtwórców, dla artystów, których kocham i podziwiam, dla wspólnego uniesienia, dla siebie. Mam nadzieję, że będę przeżywać jeszcze wiele takich pięknych chwil na swojej artystycznej drodze.
„Pinokio” Mieczysław Wajnberg/Anna Hop, Polski Balet Narodowy, Teatr Wielki – Opera Narodowa w Warszawie. Premiera: 21 kwietnia br.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.