Był jednym z najzdolniejszych aktorów swojego pokolenia. Wróżono mu oszałamiającą karierę. Gdyby żył, prawdopodobnie byłby gwiazdą wielkiego formatu. Ale River Phoenix zmarł tragicznie, zanim jego talent zdążył na dobre rozkwitnąć.
Kiedy 31 października 1993 r. River Phoenix – wschodząca gwiazda kina – zmarł w wyniku przedawkowania narkotyków, jego fani nie wierzyli w to, co się stało. Bo River nie był typowym hollywoodzkim gwiazdorem. Trzymał się z dala od branżowych imprez, nikt nigdy nie widział go na haju. A jeśli informacje o nim pojawiały się w prasie, to nie w kontekście skandali, a aktywizmu. Phoenix był weganinem, walczył o prawa zwierząt i ochronę środowiska. Mówiono, że jest skazany na sukces, porównywano go do Jamesa Deana. I tak jak w przypadku idola nastolatków z lat 50., świetnie zapowiadającą się karierę Rivera Phoenixa przerwała tragiczna śmierć.
Dziecko boga
Przyszły aktor urodził się 23 sierpnia 1970 r. jako River Jude Bottom. Kiedy miał trzy lata, jego rodzice – hippisi John i Arlyn – wstąpili w szeregi religijnej sekty Dzieci Boga. Jej członkowie żyli w przeświadczeniu, że niebawem nadejdzie apokalipsa i wyznawali takie zasady, jak nieufność do świata zewnętrznego i seks bez ograniczeń jako przejaw miłości do boga. Tej „miłości” w najgorszym wydaniu zaznał niestety także River. Po latach wyszło na jaw, że czteroletni chłopiec był molestowany seksualnie przez jednego z członków sekty. I bez tego traumatycznego przeżycia River i czwórka jego młodszego rodzeństwa – siostry Rain, Liberty i Summer oraz brat Joaquin, zwany Leafem – nie mieli łatwego dzieciństwa. Rówieśnicy przezywali ich ze względu na nazwisko (słowo „bottom” po angielsku znaczy dno, ale jest też używane jako potoczne określenie pośladków). W dodatku rodzina wciąż się przenosiła, mieszkała m.in. w Meksyku i Wenezueli. Dzieci nigdy nie chodziły do szkoły. A że w domu się nie przelewało, River i Rain szybko zaczęli grać i śpiewać na ulicach Caracas, by móc dorzucić się do domowego budżetu.
Gdy River miał siedem lat, jego rodzice postanowili odejść z sekty i wrócić do USA. Przenieśli się do Los Angeles, a nazwisko zmienili na Phoenix. Mityczny ptak odradzający się z popiołów miał symbolizować nowy początek. Istotnie, życie rodziny wkrótce się zmieniło. Bezpośrednie sąsiedztwo Fabryki Snów sprawiło, że państwo Phoenix postanowili wysłać starsze dzieci na casting. Szybko okazało się, że szczególnie River ma talent aktorski. Jako 12-latek chłopiec zadebiutował w serialu „Siedem narzeczonych dla siedmiu braci”. Jego gra została doceniona, ale pierwszym dużym sukcesem była rola w filmie „Stracone lata” w reżyserii Stephena Lumeta, w którym zagrał jako osiemnastolatek. River otrzymał za nią nominacje do Oscara i Złotego Globu. Posypały się kolejne propozycje – zagrał u Stevena Spielberga w filmie „Indiana Jones i ostatnia krucjata”. Ale za największy sukces Rivera uważa się jego kultową dziś rolę w filmie Gusa Van Santa „Moje własne Idaho”.
W pogoni za sukcesem
W „Moim własnym Idaho” Phoenix wcielił się w rolę młodego chłopaka pracującego jako męska prostytutka. River zwykle grał odszczepieńców, ale pomimo trudnego dzieciństwa wydawało się, że jemu samemu udało się wyjść na prostą. Swoim życiem przeczył ówczesnemu stereotypowi młodej gwiazdy Hollywood. Nie wplątywał się w skandale. Był zabójczo przystojny, ale nie romansował na prawo i lewo ze znanymi aktorkami, nie gościł na łamach tabloidów. O Phoenixie pisano w kontekście jego ról lub aktywizmu i nietypowego wówczas stylu życia. Bo choć dziś rzeczy, takie jak weganizm czy działalność na rzecz ochrony środowiska i walka o prawa zwierząt, są wpisane w życie większości hollywoodzkich celebrytów, w czasach, kiedy River był na szczycie, uznawano je za ekscentryzm. Tymczasem on wspierał organizację PETA, kupił kilkaset arów lasów deszczowych w Ameryce Południowej, by ratować je przed wycinką. Nie jeździł samochodami marki Volvo, ponieważ mylnie twierdził, że mają wyłącznie skórzane tapicerki. W jednym z wywiadów wyznał, że nie używa prezerwatyw, bo uważa, iż mają szkodliwy wpływ na środowisko. A jego znajomi mówili, że najmocniejszym drinkiem, z jakim widziano go w ręku, był sok z marchwi. Aktor nawet dietetyczną coca-colę uważał za używkę. Ale jeszcze przed tragiczną śmiercią Phoenixa wyszło na jaw, że wizerunek, jaki kreuje w mediach, pod wieloma względami rozmija się z rzeczywistością.
Krótko przed śmiercią, na planie filmu „Dark Blood”, River Phoenix powiedział francuskiemu dziennikarzowi: „W wywiadach także grałem postacie, którymi nie byłem. Kłamałem i często zaprzeczałem sobie, żeby wprawić ludzi w zdumienie. Skończyłem z tym, bo nie mam już nic do ukrycia. Naprawdę jestem całkiem zwyczajną osobą”. Ale nie dało się być gwiazdą w Hollywood i zupełnie odciąć się od tamtejszego światka. Choć Phoenix twierdził, że tamtejszy blichtr nie robi na nim wrażenia, odrzucając gwiazdorstwo w pewnym sensie odrzucał samego siebie. Kochał występować w filmach, ale nienawidził bycia na świeczniku. Kiedy okazało się, że jedno nie jest możliwe bez drugiego, aktor coraz bardziej wpadał w błędny krąg odrazy do samego siebie. Ponoć ekipa ostatniego ukończonego filmu z udziałem Phoenixa, „W pogoni za sukcesem”, zauważyła, że aktor był w słabej kondycji psychicznej i prawdopodobnie „leczył się” narkotykami. I właśnie to, w czym River zaczął szukać ukojenia, doprowadziło go do śmierci.
Święty czy grzesznik?
River Phoenix odcinał się od świata Hollywood, ale wśród jego znajomych było wiele gwiazd. Takich jak Johnny Depp czy członkowie zespołu Red Hot Chili Peppers. River zawsze kochał muzykę i pomimo że realizował się jako aktor, jednocześnie wraz z siostrą Rain występował w zespole Aleka’s Attic. Kilka dni przed tragiczną nocą wrócił do Los Angeles po około dwumiesięcznym pobycie na pustyni Utah, gdzie kręcono film „Dark Blood”. Ponoć na planie dochodziło do starć pomiędzy nim a Judy Davis – doświadczoną aktorką, która miała traktować młodego kolegę z góry. River przyjechał do LA, gdzie, jak później napisał jego przyjaciel Bob Forrest w książce „Running with Monsters”, spotkał się z gitarzystą Red Hot Chilli Peppers, Johnem Frusciante. Według Forresta koledzy przez kilka dni byli na haju – czas spędzali, szprycując się na zmianę kokainą i heroiną.
Phoenix miał wśród fanów opinię świętego. Ale jeśli wierzyć osobom z jego najbliższego otoczenia – przyjaciołom i dziewczynie, Samancie Mathis – to, co zdarzyło się w dniu jego śmierci, nie było pierwszym kontaktem Rivera z narkotykami. W 2018 r. w rozmowie z dziennikiem „The Guardian” Mathis zdradziła szczegóły tragicznej nocy. Według niej aktor już w drodze do klubu The Viper Room był na haju. Samantha zgodziła się z nim tam pojechać tylko dlatego, że mieli podrzucić na imprezę Rain i Joaquina Phoenixów, a następnie pojechać do niej. Stało się jednak inaczej.
Ostatnia noc
The Viper Room był miejscem spotkań ówczesnej złotej młodzieży Hollywood. Jednym z właścicieli klubu był Johnny Depp. Wśród stałych bywalców spotkać można było m.in. Tori Spelling, Angelinę Jolie, Winonę Ryder czy Christinę Applegate. Z dala od natrętnych paparazzich gwiazdy mogły w spokoju bawić się do białego rana w miejscu, gdzie alkohol lał się strumieniami, a mocniejsze używki były na wyciągnięcie ręki.
W nocy z 30 na 31 października 1993 r. River będąc już w The Viper Room, oświadczył swojej dziewczynie, że w klubie grają jego znajomi z zespołu Flea i chcą, by wystąpił z nimi na scenie. Samantha miała złe przeczucia, ale zgodziła się zostać. Phoenix zasiadł więc ze swoimi towarzyszami w jednej z lóż. Chwilę później wyszedł do toalety, gdzie zażył śmiertelną, jak się okazało, dawkę narkotyków. Dokładne okoliczności tego zdarzenia do dziś są niejasne. Spekuluje się jednak, że River został poczęstowany przez jednego z gości lokalu mieszaniną kokainy z heroiną – zabójczym koktajlem, znanym jako speedball.
Podobne artykułyBobbi Kristina Brown: Gen autodestrukcjiNatalia Jeziorek Efekt działania narkotyku był natychmiastowy. Phoenix zaczął mieć nudności i drgawki. Ktoś ze znajomych przypuszczalnie podał mu valium, by powstrzymać objawy zapaści – ślady leku znaleziono później we krwi aktora. Na niewiele się to jednak zdało. Gwiazdor został wyprowadzony na zewnątrz klubu przez swojego brata, siostrę i dziewczynę. Tam upadł na chodnik. Wśród schodzących się na halloweenową imprezę przebierańców Rain próbowała reanimować brata, a 19-letni wówczas Joaquin dzwonił na numer alarmowy. Nagranie niemal natychmiast wyciekło do mediów i fani aktora mogli usłyszeć jego brata, który łkając, błagał o pomoc. Ta nie zdążyła dotrzeć na czas. Kilka minut później River zmarł na rękach Joaquina.
23-letni aktor został oficjalnie uznany za zmarłego o 1.51, kilkanaście minut po przybyciu do renomowanej kliniki Cedars Sinai. Joaquin Phoenix wkrótce po tragicznym wydarzeniu również zrobił karierę. W wywiadach często podkreśla, że grając, czuje więź ze zmarłym bratem. Wspomniał również o tym w poruszającej przemowie, którą wygłosił, odbierając Oscara za film „Joker”. „Mój brat, gdy miał 17 lat, napisał takie słowa: Biegnij, by ratować z miłością, a pokój nadejdzie” – zakończył Joaquin, przy akompaniamencie oklasków publiczności.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.