Waldemar Milewicz był znanym dziennikarzem telewizyjnym i korespondentem wojennym. Relacjonował konflikty zbrojne, między innymi w Czeczeni, Rwandzie, Abchazji. W 2003 roku – wojnę w Zatoce Perskiej. W TVP miał cykliczny program „Dziwny jest ten świat”. W 2004 roku zginął w Iraku. Niedawno ukazała się jego biografia „Dziwny jest ten świat. Opowieść o Waldemarze Milewiczu” autorstwa Honoraty Zapaśnik, która odsłania również prywatne życie reportera. O tym, jakim był człowiekiem, opowiada nam jego córka Monika Milewicz. To pierwsza rozmowa Moniki Milewicz w mediach.
Od śmierci twojego taty na wojnie w Iraku minęło 17 lat. Czas leczy rany?
U mnie jest to strasznie długi proces. Przez 17 lat czas nie działał na moją korzyść, rany nigdy się nie zagoiły. Kiedy Honorata Zapaśnik opowiedziała mi o swoim pomyśle na książkę o tacie, ucieszyłam się, że chce przywrócić wspomnienia o nim. A jednocześnie pomyślałam, że dla mnie to okazja, żeby spróbować zamknąć temat jego śmierci. Miałam nadzieję, że rozmowy o tacie pomogą mi się z nim pożegnać.
Udało się?
Jeszcze nie wiem, ale proces trwa. Bardzo pomaga mi słuchanie osób, które wspominając go, mówią o nim w czasie przeszłym. Dla mnie tata nadal żyje.
Zapytałaś go kiedykolwiek, co go tak ciągnie do miejsc, w których toczą się konflikty zbrojne?
Chyba nie. To, że jedzie na wojnę, było dla mnie czymś normalnym. Myślę, że te wyjazdy były najważniejszą częścią życia taty. W domu nie było na ten temat dyskusji. Nikt nie odważył się nawet zasugerować, że powinien zmienić zawód. W książce pada zdanie, że chciał na starość pisać książki. Moim zdaniem to były z jego strony tylko obiecanki. Nie wyobrażam go sobie siedzącego w domu i piszącego. Zawsze gdzieś go gnało.
Mówił, że jest urodzony pod szczęśliwą gwiazdą. Wiele razy znajdował się w sytuacjach zagrażających życiu i wychodził z nich cało. Nie ryzykował dla sławy.
Tata nie przywiązywał wagi do popularności. Byłam kiedyś świadkiem, jak zaczepił go ktoś z widzów – nie był z tego zadowolony. Bardzo źle znosił takie sytuacje, nie lubił być rozpoznawany. Ciężko byłoby mu odnaleźć się w dzisiejszym świecie, w którym liczą się followersi i lajki.
Za to ważne było dla niego, by doceniano jego reportaże.
Tak, bardzo. Najpierw przez lata rywalizował z Marią Wiernikowską, która też robiła reportaże wojenne. Później z Kamilem Durczokiem i Tomaszem Lisem. Byłam zdziwiona, że w książce Kamil Durczok powiedział, że uważał tatę za świetnego fachowca, bo – delikatnie mówiąc – nie łączyła ich dziennikarska przyjaźń.
Może dlatego, że obydwaj uchodzili za trudnych we współpracy. Twój tata miał opinię perfekcjonisty, nie znosił krytyki ani sprzeciwu. Żył pracą i nie rozumiał, dlaczego dla innych osób w redakcji „Wiadomości” nie jest ona najważniejsza.
Był też cholerykiem. Wszystko musiało być tak, jak on chciał. Ten perfekcjonizm dostałam od niego w genach. Tak jak on jestem control freakiem, a kontrolowanie innych sprawia mi przyjemność. Wiem, że życie z taką mieszanką cech nie jest łatwe, ale równie ciężko jest się ich pozbyć. Tacy ludzie nie są łatwi ani w życiu, ani we współpracy.
Jest też drugie oblicze Waldemara Milewicza. Polka, którą zabrał ze swoją ekipą do Sarajewa, by mogła spotkać się z mężem Bośniakiem, powiedziała o nim: „Ktoś, kto zwraca uwagę na biedę, cierpienie i tragedię, musi być bardzo wrażliwym współczującym człowiekiem, choćby na co dzień przybierał maskę szorstkiego i wymagającego szefa”. Może ta maska chroniła go przed tym, co widział na wojnach?
Jestem tak, jak on, zamknięta w sobie. Dopuszczam do siebie niewiele osób. Ci, którzy mnie słabo znają, sądzą, że jestem zimna i nieprzystępna. W moim przypadku maska jest ochroną przed zranieniem. Nie wiem, czy dla mojego taty też tym była. Ale wiem, że szorstkość na ekranie i twarz, która nie zdradzała emocji, to były w stu procentach maski. W środku był ciepłym, wrażliwym facetem i kochającym ojcem. Potrafił wziąć mnie za rękę i nie wstydził się przy mnie rozpłakać. Wzruszało go cierpienie innych. Nie wiem, dlaczego wymyślił sobie w telewizji wizerunek twardziela. Może dzięki temu łatwiej mu się żyło?
Jak odreagowywał to, co widział na wojnach? Wielu reporterów ucieka w alkohol.
Nie pił tyle, żeby powiedzieć, że pił za dużo. Ale pił. Pamiętam, że gdy mama przywoziła go z lotniska, to nieraz czułam od niego alkohol. Podejrzewam, że wypijał co nieco w samolocie dla rozluźnienia. W naszym domu pod Warszawą często siadał w ogrodzie albo w patio, z którego widać było las, puszczał muzykę, robił sobie drinka i zapalał papierosa. Tak się relaksował. W samotności. Z drugiej strony, był bardzo towarzyski. Rodzice mieli grono stałych znajomych, z którymi się spotykali. Często dołączali do nich ludzie z redakcji „Wiadomości”. Tata uwielbiał żartować, choć poczucie humoru miał specyficzne i nie każdy je rozumiał.
Potrafił dogadać się z każdym?
I tak, i nie. Potrafił z niezwykłym wyczuciem rozmawiać ze starszą kobietą, która podczas wojny straciła rodzinę i dorobek życia. Dla innych był bardzo obcesowy. Wiele spraw załatwiał po męsku, na ostro. Kiedyś rozmawialiśmy o moich studiach. Zaczęłam przebąkiwać, że interesuje mnie hebraistyka na Uniwersytecie Warszawskim. Od razu zapytał: „A co ty będziesz potem robić?” Ja na to, że jeszcze nie wiem, może będę w dyplomacji pracować. Pamiętam, że powiedział: „Absolutnie nie ma takiej opcji” i już nigdy więcej o tej hebraistyce nie rozmawialiśmy. Nie poszłam na kierunek, na który chciałam. Skończyłam studia, które on wybrał.
Miał aż taki wpływ na twoje decyzje?
W stu procentach mnie kontrolował. Wiedział wszystko o moim życiu, podejmował za mnie decyzje. Przez całe życie byłam przyzwyczajona, że zawsze jest obok. Dlatego po jego śmierci nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Kiedyś poszłam do sklepu i przez pół godziny patrzyłam na półkę z papierem toaletowym, bo nie wiedziałam, który wybrać. Ciężko mi było odnaleźć samą siebie.
Czasem jest wygodniej, kiedy ktoś decyduje za ciebie.
Nie protestowałam, bo wiedziałam, że chce dla mnie jak najlepiej. Wywinęłam się dopiero na trzecim roku studiów. Zaszłam w ciążę i zaręczyłam się z moim ówczesnym chłopakiem. Półtora roku temu, przed 40. urodzinami, miałam straszny kryzys. Wtedy po raz pierwszy zadałam sobie pytanie: „Czego ja chcę?”.
I wiesz już czego?
To nie jest łatwe pytanie, mam dużo do przepracowania. Często budzi mnie w środku nocy myśl, że mam za sobą kawał życia, a nie zawsze byłam w stanie świadomie podejmować decyzje. Najpierw szłam przez nie jakoś bezrefleksyjnie, a gdy tata zginął, przez wiele lat tonęłam. Powoli zaczynam się budzić. Wyciągam wnioski z doświadczeń. Mojej córce zostawiłam wolną rękę w wyborze studiów. Był czas, że kontrolowałam ją tak, jak tata kontrolował mnie, i to powodowało między nami wiele napięć. Gdy zorientowałam się, że to robię, a właściwie zmusiłam się do tego, by zdać sobie z tego sprawę, wysłałam ją na studia do innego stanu. Chciałam dać jej wolność, której sama nie miałam.
Kiedy się urodziłaś, twój tata, przekazał mamie na porodówkę list, który dziś wisi oprawiony w twoim domu. Napisał w nim, że cieszy się, że ma właśnie córkę. W jednym z wywiadów powiedział: „Oddałbym wszystko, żeby Monika była szczęśliwa”. Ale był wobec ciebie niezwykle wymagający.
Rzeczywiście, miał wobec mnie olbrzymie oczekiwania i ja to czułam. Moje dzieciństwo było przez to strasznie stresujące. Kiedy na studiach znajomi szli na imprezę, ja szłam do domu zakuwać. Sprostać wymaganiom taty było ciężko, ale nie szczędził mi pochwał, gdy był na to moment. Mówił: „Jestem z ciebie dumny”, klepał po plecach i wiedziałam, że jest zadowolony. Był szczęśliwy, że studiuję w Stanach i że mówię po angielsku lepiej niż on.
Dbał o to, żebyś podróżowała, znała perfekcyjnie języki, skończyła prestiżowe studia. Chciał jak najlepiej przygotować cię do życia.
Zależało mu na tym, żebym nigdy nie była od nikogo zależna, głównie od męża czy partnera. Nie chciał, żebym siedziała w domu z dziećmi. Mówił: „Jak umiesz liczyć, to licz na siebie”. Uważał, że kariera i własne pieniądze dadzą mi niezależność i wolność. I tak się stało. Problem w tym, że choć skończyłam w Stanach studia, mówię wieloma językami, jestem wolna i stać mnie, by wykształcić trójkę dzieci, nie idę do pracy z pieśnią na ustach, tak jak on szedł do telewizji.
W jakich momentach najbardziej ci go brakuje?
Cały czas czuję jego brak. Gdy muszę podjąć ważne decyzje albo kiedy odzywa się we mnie mała Monika, która czegoś potrzebuje. Wtedy zastanawiam się, co on by zrobił, co by powiedział. Oddałabym wszystko, żeby mieć go dzisiaj przy sobie albo żeby był gdzieś tam żywy. Gdy wyjechałam, dzwonił do mnie w każdą niedzielę rano, a gdy miałam problemy, dzwonił nawet codziennie. Do tej pory w każdą niedzielę rano czekam na telefon od niego. Z mamą nie miałam takiej relacji, dziś jest bardzo mało zaangażowana w moje życie. Nigdy nie czułam od niej takiej miłości, jaką czułam od taty. Dlatego nie byłam zaskoczona, gdy przeczytałam w książce, że byłam dla niego najważniejsza. Niecały rok przed śmiercią przysłał mi na Dzień Dziecka e-mail, w którym napisał: „Kocham cię bardzo i będę szczęśliwy, widząc cię zawsze uśmiechniętą, pełną życia i energii potrzebnej do pokonania poważnych problemów, jakich ci życie z pewnością nie poskąpi”. Czytałam te słowa dzisiaj rano i zastanawiałam się, czy tata przeczuwał, co się wydarzy. Moje pierwsze małżeństwo rozpadło się, co było bardzo ciężkim przeżyciem. Od kilku lat jestem w drugim związku.
Ty rozwód rodziców przypłaciłaś anoreksją.
Najpierw bulimią. Nie da się o tym zapomnieć, zwłaszcza że to jest coś, co zostanie ze mną do końca życia. Do dziś, kiedy mam trudny moment, rzucam się na jedzenie. Zaczęło się, gdy przyjechałam tutaj na rok do szkoły średniej, zaraz po rozwodzie rodziców. Zamieszkałam u cioci, której wcześniej nie znałam, mówiłam kiepsko po angielsku, a w szkole przerzucili mnie do klasy o dwa lata wyżej niż w Polsce. Wszyscy mieli przyjaciół, a ja nie znałam nikogo. Wszyscy mieli już samochody, ja jeździłam do szkoły żółtym autobusem. Było mi wstyd, więc budziłam się w nocy i zaczynałam jeść ciastka z mlekiem. Gdy wróciłam do Polski, ważyłam 47 kg przy wzroście 176 cm.
Poszłam na studia do Wyższej Szkoły Biznesu w Nowym Sączu. Gdy na pierwszym roku studiów przyjechałam pociągiem do Warszawy i tata mnie odebrał na Dworcu Centralnym, to na peronie rozpłakał się na mój widok. Zabrał mnie od razu do lekarza, dostałam jakieś hormonalne zastrzyki, zrobili mi wlewy witaminowe i dali zaświadczenie, że nigdy nie będę miała dzieci, bo mój organizm jest na granicy wytrzymałości. Z choroby wyciągnęła mnie profesor z uczelni. Pewnego dnia zatrzymała wykład z psychologii dla 300 studentów, wskazała na mnie i powiedziała: „Proszę, żeby pani została po zajęciach”. Gdy zostałyśmy we dwie, zapytała: „Czy w pani życiu dzieje się coś niepokojącego?”. Zaczęłam chodzić do niej na terapię i z przerwami do dziś jestem na terapii. Gdy przychodzi kryzys, to natychmiast przestaję jeść i tracę na wadze. Tylko teraz już wiem, że czyha na mnie demon i potrafię nim tak pokierować, żeby nie zrobić sobie krzywdy. Moim wielkim sukcesem jest to, że moja prawie 19-letnia córka patrzy w lustro i lubi swoje zdrowe ciało, które w nim widzi.
Pod koniec życia twój tata wydawał się zaczynać wszystko od nowa. Związał się z dużo młodszą partnerką.
Miał dość nieudane życie, jeśli chodzi o związki. Małżeństwo z moją mamą nie przetrwało. Nie byli ze sobą szczęśliwi, może tylko na początku. Po rozwodzie tata przestraszył się starości. Kolejna partnerka, dwudziestoparoletnia, zafascynowała go młodością. Żadna z nich nie była tą jedyną, jego drugą połową. Nie wiem, czy w ogóle istnieje kobieta, która byłaby jego bratnią duszą, dotrzymała mu kroku, była dla niego partnerką, a nie opiekunką.
Niektórzy mężczyźni potrzebują opiekunki, a nie partnerki.
Tata nie należał do mężczyzn, którzy boją się inteligentnych, pewnych siebie kobiet. On je podziwiał. 30 lat temu nie mówiło się przecież o sile kobiet, a on już wtedy uczył mnie, że mam takie same prawa jak faceci. I że mam żądać tego samego, co dostają mężczyźni. Dzisiaj to normalne, ale wtedy ludzie patrzyli się na niego ze zdziwieniem.
Masz żal do losu o to, że zginął w Iraku?
Nie wiem, czy to nie było szczęściem w nieszczęściu, bo pod koniec życia z tatą było coraz gorzej. Organizm odmawiał mu posłuszeństwa. Miał problemy z kręgosłupem, słabe serce. Widać było, że ucieka przed starością. Związek z dużo młodszą kobietą, próby odmładzania się… W telewizji było mu bardzo ciężko utrzymać się na powierzchni. Mówiło się, że będą czystki w „Wiadomościach”, że Milewicz jest na liście do zwolnienia. Podejrzewam, że trudno byłoby mu się odnaleźć w dzisiejszej telewizji. Byłby rozczarowany tym, jak wyglądają media, zwłaszcza że sam był apolityczny. Inna sprawa, że dziś nie ma już pieniędzy na takie reportaże, jakie on robił. Nie wiem, czy w ogóle miałby możliwość wykonywania swojego zawodu.
A do niego masz o coś żal? Gdyby nie wysłał cię samej do Stanów, być może nie zachorowałabyś na anoreksję. Gdyby nie wywierał na tobie presji, żebyś była najlepsza, miałabyś inne dzieciństwo. A gdyby nie jego romans, wasza rodzina by się nie rozpadła.
Takie bolesne przeżycia zostawiają w nas coś, ale niekoniecznie wzmacniają. To po prostu część życia. Niczego się nie wstydzę: ani tego, co się działo w moim domu, ani tego, że chorowałam. To mnie ukształtowało, a teraz czekam na to, co będzie dalej.
Honorata Zapaśnik, „Dziwny jest ten świat. Opowieść o Waldemarze Milewiczu”, wyd. Otwarte
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.