Złote wieki to fikcja. Nie istnieją i nigdy nie istniały – mówi Salman Rushdie, autor właśnie wydanego w Polsce „Miasta zwycięstwa”, w rozmowie z Wojciechem Engelkingiem.
1. Zdarzają się biografie, które płyną w przeciwną stronę, niż akurat kieruje się historia. Kiedy na całym świecie wybucha pomór, ich właściciele witają dzieci; kiedy następuje kryzys relacji międzyludzkich, szczęśliwie się zakochują; gdy lwia część populacji biednieje, nagle opływają w bogactwa. Albo odwrotnie – kiedy cały świat, a przynajmniej cały świat Zachodu jest przekonany, że właśnie zaczyna się moment spokoju, konsumowania i niepodzielnego panowania liberalizmu, że mur dzielący Berlin na dwie części za niedługo padnie, a kraje znajdujące się pod egidą ZSRR wyrwą na wolność, właściciele tych biografii właśnie żegnają się ze złotym wiekiem we własnym życiu, bo religijny, islamski przywódca skazał ich na śmierć. Koszmarnej ironii temu skazaniu dodaje fakt, że fatwa wydana zostaje nie tylko w roku 1989, u progu końca historii, lecz jeszcze w dzień Świętego Walentego.
Jeśli coś z takiej płynącej przeciwnie niż nurt historii biografii wyniknęło dobrego dla Salmana Rushdiego – który 14 lutego ponad trzy dekady temu usłyszał z ust ajatollaha Chomeiniego wiadomy wyrok (właściwie nie do końca z jego ust; w „Josephie Antonie”, swej autobiografii, wspomina, że o fatwie poinformowała go przez telefon dziennikarka, ciekawa, jak czuje się człowiek skazany na śmierć; skonfundowany Rushdie wydukał do słuchawki, że nie jest to zbyt przyjemne) – to to, że począł jeszcze bardziej nieufnie niż dotychczas podchodzić do konstruowanych przez żyjących w określonych momentach historycznych narracji o tychże momentach.
– Zanim zacząłem pisać prozę, studiowałem na uniwersytecie historię – mówi Rushdie. – I z tego studiowania zostało mi zainteresowanie relacją między tym, co faktycznie się zdarza, a tym, jak ludzie to w opowieści zniekształcają, czasem wiedząc, że to robią.
O takim zniekształcaniu opowiadała powieść, która poskutkowała fatwą, czyli „Szatańskie wersety” – jednym z wątków której jest heretycka historia na temat tego, jak prorok Mahomet kuszony był przez diabła. Traktuje o nim też, lecz zupełnie inaczej, najnowsza rzecz Rushdiego ukazująca się właśnie w Polsce – „Miasto zwycięstwa”.
2. – Złote wieki to fikcja – mówi Rushdie. – Nie istnieją i nigdy nie istniały.
Mówi, a właściwie pisze, ponieważ spotkania na żywo ogranicza do minimum – po tym, jak w 2022 roku fatwa nieomal się wypełniła. 12 sierpnia ubiegłego roku, gdy miał wygłosić wykład w miejscowości Chautauqua w stanie Nowy Jork, na scenę wbiegł 24-letni napastnik, zwolennik irańskiego Korpusu Strażników Rewolucji, i kilkukrotnie ranił go nożem. Od tego czasu Rushdie pokazuje się światu w okularach, jedno ze szkieł jest czarne; przypomina odrobinę nowoczesną inkarnację kapitana Haka z „Piotrusia Pana”.
Gdy w Chautauqua stało się to, co się stało, „Miasto zwycięstwa” było od dawna gotowe.
– Właściwie ta powieść narodziła się już 50 lat temu, na długo zanim wydałem moją pierwszą książkę – stwierdza Rushdie w naszej e-mailowej korespondencji. (Pierwszą książką był „Grimus”, nieudana próba na poły fantastyki naukowej, na poły magicznego realizmu czerpiącego z sufickich poematów; dopiero siedem lat po jej opublikowaniu Rushdie odnalazł własny literacki głos w „Dzieciach północy”, a potem już poszło). – Zwiedzałem ruiny miasta Hampi w Indiach, w stanie Karnataka. To były pozostałości wielkiego imperium Widźajanagarów, które zdawało się wieczne, a jednak przeminęło.
Cały tekst znajdziecie w grudniowym wydaniu magazynu „Vogue Polska”. Do kupienia w salonach prasowych, online z wygodną dostawą do domu oraz w formie e-wydania.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.