Znaleziono 0 artykułów
19.05.2024

Jak scenografowie „Strefy interesów” pracowali nad oscarowym filmem

19.05.2024
(Fot. materiały prasowe A24)

Zwykle w filmach historycznych myśli się o patynie, o rzeczach, po których widać upływ czasu. Chcieliśmy czegoś zupełnie odwrotnego – wyjaśniają twórczynie i twórca scenografii do „Strefy interesów” Jonathana Glazera. Joanna Maria Kuś, Katarzyna Sikora, Chris Oddy opowiadają nam o pracy nad filmem, o swoim stosunku do historii, pamięci oraz o tym, jak udało im się w krótkim czasie stworzyć bujny ogród.

Tworzycie zespół polsko-angielski. Jaki wpływ na tę pracę miała historia waszych krajów?

Joanna Maria Kuś: Dla mnie było to bardzo emocjonalne doświadczenie. Bycie w Oświęcimiu przez długi czas, intensywne szperanie w czyimś życiu, analizowanie każdego jego szczegółu było niemalże traumatyczne. Wielokrotnie rozmawialiśmy na temat Holokaustu i to, że jesteśmy z Kasią z Polski, sprawia, że rozumiemy i odczuwamy ten temat nieco inaczej niż osoby z innych krajów.

Katarzyna Sikora: Możemy założyć, że wszyscy uczymy się o II wojnie światowej na lekcjach historii. W Polsce, dotykając tego tematu, wracasz też do opowieści swoich babć, cioć. Na miejsce przyjechałam z ogromną traumą tej wiedzy. Bardzo trudne były dla nas pierwsze pomiary na terenie Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau w Oświęcimiu.

JMK: Zaskakujące jest też podejście do historii mieszkańców Oświęcimia. Rodziny wielu z nich mieszkają tam od pokoleń, a II wojna światowa to dla nich wycinek historii tego miasteczka. To jest ich miejsce na ziemi i chcieliby je trochę odczarować. Zderzenie z ich spojrzeniem, tak innym niż nasze, było niesamowite.

Chris Oddy: Angielskie spojrzenie na Auschwitz zdecydowanie różni się od polskiego. Rodzina reżysera „Strefa Interesów”, Jona, pochodzi z Ukrainy, więc mimo że jest Anglikiem, ma na pewno bardzo osobiste spojrzenie na Auschwitz. II wojna światowa mocno odcisnęła piętno także na mojej rodzinie. Jeden z moich dziadków spędził cztery lata wojny w obozie jenieckim w Niemczech, drugi również walczył na wojnie, ale w Afryce. Byłem przytłoczony perspektywą podejścia do tego tematu. Początkowo martwiłem się, że film będzie zbyt mroczny, że nie będzie w nim żadnego światła.

(Fot. materiały prasowe A24)

Czy ono ostatecznie się pojawia?

CO: Mroczny charakter został w pewien sposób skontrowany, trochę zmieniony, gdy w filmowej opowieści pojawiła się postać Olusi.

Czyli dziewczynki, która pomaga obozowym więźniom.

CO: Aleksandra była jedną z przedstawicielek ruchu oporu, którą Jon spotkał, przeprowadzając wywiady z polskimi partyzantami. Sceny z Olusią kręcone były w prawdziwym domu Aleksandry, czyli w taki sam sposób, w jaki kręciliśmy rodzinę Hössów w prawdziwej strefie interesów, czyli na obszarze wokół obozu koncentracyjnego Auschwitz, zarządzanym przez SS, utworzonym w celu niedopuszczenia ewentualnych świadków do wiedzy o zbrodniach.

Sposób, w jaki podeszliście do odtworzenia rzeczywistych przestrzeni w filmie, pokazuje, że architektura potrafi być nośnikiem emocji. Nieczęsto zdarza się, że filmowa sceneria jest tak blisko tej autentycznej. Skąd decyzja, żeby zbudować dom Hössów od nowa, na bazie innego budynku?

CO: Intencją Jona od początku było osadzenie filmu w rzeczywistej przestrzeni. Na tym pomyśle opierał się scenariusz. Kiedy zobaczyłem dom, wydał mi się niesamowicie stary. Nie widziałem sposobu, w jaki można sprawić, byśmy przenieśli się z powrotem do roku 1943, kiedy Hössowie się tu wprowadzili. Dom wydawał mi się już nieodpowiedni, nie przystawał do tamtych czasów, był w końcu o 80 lat starszy. Zależało mi na tym, żebyśmy odbyli coś w rodzaju archeologicznej podróży do tamtego okresu i tamtego domu. Nie wiedzieliśmy jeszcze, gdzie osadzimy historię, bo choć odwiedziliśmy dom wykorzystany ostatecznie w filmie, to nie mogliśmy skorzystać z niego od razu. Szukaliśmy zatem dalej. Rozglądaliśmy się za odpowiednim miejscem w całej Polsce. Ten wielomiesięczny proces doprowadził nas z powrotem do Auschwitz. Wróciliśmy z przekonaniem, że strefa musi być strefą. Wiedzieliśmy, że krajobraz, architektura, atmosfera, osadzenie aktorów, ekipy filmowej w tym autentycznym miejscu – że to wszystko będzie miało wpływ na to, jakie emocje wzbudzi nasza opowieść.

JMK: Moje emocje dotyczące tego miejsca zmieniały się podczas tej podróży. Gdy zobaczyłam prawdziwy dom Hössów po raz pierwszy, pomyślałam o jego obecnej właścicielce: „Mój Boże, jak możesz tu mieszkać?”. Pod koniec pracy zrozumiałam wszystkich mieszkających tam ludzi – to jest po prostu ich miejsce.

(Fot. materiały prasowe A24)

CO: Miałem identyczne myśli, nie mogłem zrozumieć, dlaczego rodzina, której dom zajęli Hössowie, nadal mieszka w Oświęcimiu. Syn ówczesnego właściciela zamieszkuje kantynę, gdzie żołnierze SS spędzali czas wolny podczas wojny. Tam odnaleźliśmy oryginalne meble należące do Hössów, które posłużyły za wzór do stworzenia kopii użytych w filmie. Tak powstały na przykład krzesła linkowe z gabinetu Rudolfa Hössa. Historie, które mogliśmy dokładnie poznać dzięki lokalnemu środowisku, pojawiały się często nagle. Pamiętam jedną z tych wyjątkowych sytuacji. Tego dnia do Oświęcimia zjechały się samochody z epoki – mieliśmy ocenić, czy są odpowiednie do filmu. Z okolicy przyjechał także pewien mężczyzna, który chciał je fotografować. Powiedział mi, że często widywał te samochody, kiedy był dzieckiem. On i jego przyjaciel grywali w piłkę nożną. Któregoś dnia, gdy grali piłką zrobioną przez siebie z tkaniny i sznurka, znikąd pojawił się obcy im chłopak. Ubrany w niewiarygodnie nowoczesne ubrania, trzymał nowiutką skórzaną piłkę. To był Klaus Höss. Zagrali z nim, bo jego piłka była prawdziwa. Ta historia, jedna z wielu, była jak małe okno na ówczesną rzeczywistość. Nie miała żadnego materialnego wpływu na to, co robiliśmy, ale pomogła nam zrozumieć, jak bardzo to miejsce jest zakorzenione w lokalnej świadomości. Chociaż ci ludzie musieli żyć obok Auschwitz, a wydarzenia II wojny światowej mają nadal ogromny wpływ na to miasto, przed wojną przez 600 lat panowały tu spokój i harmonia. Można było odnieść wrażenie, że mieszkańcy byli zdeterminowani, by odzyskać swoje miasto. W ich świadomości to nie był przede wszystkim niemiecki obóz koncentracyjny. To było ich miasto.

Podjęliście decyzję o częściowej odbudowie domu, wykorzystując jako bazę obiekt znajdujący się w pobliżu budynku, w którym mieszkał Höss.

CO: Dom, w którym zdecydowaliśmy się kręcić, stanowił duże wyzwanie – był o ponad metr węższy niż ten oryginalny i brakowało w nim wszystkich wewnętrznych przestrzeni, których wymagał scenariusz. Myślę, że uczciwie jest powiedzieć, że musieliśmy przebudować całe wnętrze wraz ze ścianami, zewnętrzną powłokę i ogród. Wszystko to zaczerpnęliśmy z prawdziwego domu. Możliwość powrotu do historycznej nieruchomości, z czego korzystaliśmy wiele razy, ułatwiała nasze zadanie.

JMK: Prawdziwy dom także przeszedł wiele zmian. Sama działka, na której się znajduje, została podzielona. Wcześniej funkcjonowały tu dwa ogrody: jeden bezpośrednio przy domu, a drugi kwiatowy z basenem i szklarnią, oddzielony od pierwszego dodatkową ścianą. Całość tworzyła harmonijną sekwencję przestrzeni, wygodną i luksusową. Do pierwszego ogrodu przynależała na przykład wydzielona w pawilonie sauna.

(Fot. materiały prasowe A24)

KS: Choć ogród jest pod zarządem Muzeum, to z początku nie było łatwo się tam dostać.

JMK: Na jego części istnieją dziś ogródki działkowe. Mieszkańcy korzystają z tego terenu.

CO: W latach 60. fragment działki zajmowanej przez ogród sprzedano, a na jej terenie postawiono nowy dom. Oryginalna struktura ogrodu nie jest już widoczna. Na zdjęciach lotniczych wykonanych podczas wojny przez Amerykanów widać, że wokół domu Hössów nie było innej zabudowy. Teraz budynek ma wielu sąsiadów. Oryginalny dom i ten, na którym pracowaliśmy, stoją na obszarze wpisanym do UNESCO, którego nie należy w żaden sposób zaburzać.

Po wojnie dom, w którym mieszkali Hössowie, wrócił do jego przedwojennych właścicieli. Dziś także należy do osób prywatnych. W 2007 roku został objęty ochroną konserwatorską. Mimo to czytałam, że są zwolennicy jego wyburzenia. Dlatego, że to tak bardzo trudne dziedzictwo?

CO: Całkowite zrozumiem potrzebę wyburzenia, pozbycia się z pamięci willi czy jej elementów. Mówię to, bo sam tak właśnie czułem podczas pierwszej wizyty w tym miejscu. Szybko jednak zmieniłem swoją perspektywę. O wiele ważniejsze jest zachowanie takich miejsc, przypominanie o tym, jak bardzo tamte wydarzenia są wciąż obecne, jakim istotnym odniesieniem są dla ludzkich zachowań teraz i w przyszłości. Nie sądzę więc, by dom został zburzony.

KS: To, co zrobił Jonathan, czyli pokazanie Rudolfa Hössa jako człowieka z twarzą, domem, ogrodem i rodziną, powoduje, że zło II wojny światowej, a w domyśle każdej wojny, ma imiona i nazwiska. Za tym stali i stoją ludzie. Ta myśl paraliżuje w trakcie oglądania filmu.

(Fot. materiały prasowe A24)

CO: W Birkenau skrupulatnie odnawiane są budynki baraków. Wydawane są ogromne środki finansowe, aby baraki rozbierać i odbudowywać tak, by wyglądały jak w oryginalnym stanie. Stosuje się przy tym chemikalia, zabezpieczające między innymi elementy stolarskie, wzmacnia się słabe punkty konstrukcyjne. To jest projekt, sama renowacja i konserwacja, na kolejnych 40 lat. Muzeum skupia się na tym, żeby zamrozić czas, zachować architekturę w jak najdokładniejszym stanie.

Jak udało wam się zniwelować różnice w proporcjach między oryginalnym domem a tym, który stworzyliście na potrzeby filmu?

CO: Przed pandemią spędziłem kilka dni w domu, który ostatecznie wybraliśmy. Dokonaliśmy pomiarów i na bazie których powstał model 3D. To był chyba październik 2019 roku. Potem przyszedł COVID. Wszyscy zostaliśmy zamknięci, Jon i ja siedzieliśmy w Londynie, nie mogliśmy nigdzie wychodzić, spędzaliśmy czas na Zoomie. Kontynuowałem pracę nad projektem domu, a Jon nad scenariuszem. Kiedy Film4 Productions zdecydował się sfinansować nasz projekt, byliśmy już po wielu miesiącach przemyśleń, czyli mieliśmy za sobą proces, który w innych okolicznościach skracany jest zwykle do minimum.

W prawdziwym domu przebywaliśmy na tyle długo, żeby zbudować relację z tym miejscem. Sandra Hüller, odtwórczyni roli Hedwig Höss, i Christian Friedel, grający Rudolfa Hössa, wraz z dziecięcymi aktorami na kilka tygodni przed rozpoczęciem zdjęć także odwiedzali filmowy obiekt. Tam się zaprzyjaźnili.

(Fot. materiały prasowe A24)

Podczas kręcenia aktorzy byli sami, nie widzieli kamerzystów, w domu nie było nikogo poza nimi. Kręcenie scen czasem odbywało się symultanicznie: w dziecięcym pokoju trwała zabawa, a w kuchni Hedwiga Höss podejmowała gości. Był jeszcze pies, który, naturalnie, zajmował się swoimi sprawami.

JMK: Podczas kręcenia filmu byliśmy obserwatorami życia codziennego postaci i chcieliśmy, żeby w ten sposób odbierali tę opowieść widzowie.

CO: Jakbyśmy stworzyli „Wielkiego Brata” w nazistowskim domu. Na każdą scenę przypadało około dziesięciu kamer. Perspektywa jest pozbawiona ozdób, prostopadła do podłogi, celem ujęć jest dostarczenie widzowi jak najwięcej informacji o tym, co się dzieje w pomieszczeniach. W filmie prawie nie ma zbliżeń. Nie opowiadamy szczegółowej historii fabularnej.

Ważna była nasza perspektywa, ludzi z XXI wieku, oswojonych z telewizją reality, ze wszystkimi bodźcami, na które jesteśmy narażeni. Myślę, że jest to język, z którym jeszcze piętnaście lat temu nie mieliśmy do czynienia. To nie jest dokument historyczny, ale opowieść odnosząca się do naszej teraźniejszości.

(Fot. materiały prasowe A24)

Przestrzeń, którą odtworzyliście, także musiała być ultranowoczesna. Modernizm był kulturowym szokiem, na który wielu ludzi nie było gotowych, ale nie Hössowie.

JMK: Zwykle w filmach historycznych myśli się o patynie, o rzeczach, które się starzeją, po których widać upływ czasu. Chcieliśmy czegoś zupełnie odwrotnego.

CO: To podejście było zresztą źródłem problemów na planie. Ludzie z ekipy filmowej, pamiętając, że mamy 1943 rok, pytali na przykład: „Nie chcesz przypadkiem postarzyć tej taczki?”. „Oczywiście, że nie, przecież ten przedmiot został zrobiony wczoraj” – odpowiadałem. To interesujące, że w pewnym sensie obnażone zostało przekonanie filmowców, że stary film koniecznie musi wyglądać staro.

JMK: Nie pomagał też polski rynek filmowy, przesycony rekwizytami wojennymi czy historycznymi, z których żaden nie jest nowy, a Hössowie przecież wprowadzają się do nowego domu. Mnóstwo czasu spędziliśmy w bibliotece muzealnej Auschwitz, przeglądając archiwalia.

CO: Szukaliśmy elementów z tamtego okresu, ale nowych. Dużą pomocą były osobiste relacje dziewcząt, które sprzątały dom, oraz książka „Życie prywatne esesmanów w Auschwitz” Piotra Setkiewicza (wydana w 2012 roku przez Państwowe Muzeum Auschwitz-Birkenau) z zeznaniami lokalnych mieszkańców, opiekującymi się ogrodami i domami oficerów SS, w tym także Hössa. Był to dom minimalistyczny, o funkcjonalnej estetyce, bez zbędnych przedmiotów.

KS: Wszystkie rekwizyty tworzyły mechanizm domu, kredensy wyposażone były w łyżeczki, a szuflady w przybory do pisania.

(Fot. materiały prasowe A24)

Oświęcim na planach architekta Hansa Stossberga z 1941 roku miał być miastem idealnym, tu miały mieszkać modelowe niemieckie rodziny – domy w zieleni, stacja kolejowa, rynek, a obok obóz koncentracyjny, przesłonięty lasem.

CO: Dopóki nie nakręciłem tego filmu, nie zdawałem sobie sprawy, że Niemcy nie bez powodu zamierzali stworzyć „strefę interesów” u zbiegu rzek Wisły i Soły, gdzie dostępne były także złoża węgla i rozwinięta kolej. Ich plan zakładał wykorzystanie siły roboczej do wydobycia zasobów, które można było łatwo transportować w inne miejsca. Koło Auschwitz wybudowano fabrykę chemiczną IG Farben. Cała machina realizowała nazistowski plan przesuwania się na wschód.

Hedwiga mówi, że razem z mężem wiodą idealne życie nazistowskiej rodziny w duchu narodowego socjalizmu. Posadzili drzewa, czekają aż wyrosną i zakryją mur obozu. Niemcy nie wyobrażali sobie, że mogą przegrać wojnę. Widać to w filmie, kiedy Hössowie dobudowują kolejne piętro domu, stawiają budynki gospodarcze w przekonaniu, że dożyją tu późnej starości. Na tym polegała ich zupełna arogancja.

KS: Widać ją także podczas sceny w siedzibie SS, gdzie czytana jest lista komendantów i przypisane im obozy. Skala jest porażająca, a jednocześnie Höss popija kawę, jakby to było spotkanie towarzyskie. Ten fragment najbardziej mnie porusza.

Chris i Jonathan pokazują maszynerię, plan, ludzi w pracy. To wyróżnia ten scenariusz.

(Fot. materiały prasowe A24)

CO: Film zakłada, że widz wie, co się ostatecznie wydarzyło w Auschwitz, jest zatem wprowadzony w codzienną rzeczywistość. Jak ona wygląda? Jak to jest być rodziną mieszkającą obok obozu?

JMK: W scenie kąpieli w rzece Höss zauważa kość i następuje cięcie, po którym dzieci są myte bardzo dokładnie w wannie. Czytaliśmy, że kiedy dzieci zbierały truskawki w ogrodzie, kazano im myć je dwa lub trzy razy z powodu popiołu. Byli świadomi tego, co się dzieje.

Jedyne dobre uczucia, jakie wyraża w filmie Hedwig Höss, związane są z ogrodem. Jak go stworzyliście?

CO: Jest zaledwie kilka archiwalnych zdjęć Hössów na tle ogrodu. Zdjęcia nigdy nie przedstawiają ściany obozu, zawsze uwieczniają obraz z dala od muru, choć kiedy odwiedza się prawdziwy ogród, to właśnie obozowy mur najbardziej rzuca się w oczy. Umiejscowienie ogrodu Hedwigi względem muru było dla nas czymś ważnym.

Hedwig i Rudolf pochodzili z rodzin rolniczych. Nie było więc szalonym założeniem wierzyć, że mieli wiedzę na temat uprawy roślin. Uprawiali warzywa, owoce, sadzili róże, mieli szklarnię. Sandra, pracując nad rolą, spędzała dużo czasu, spacerując po ogrodzie, sprawdzała, jak nazywają się rośliny, jakie mają cechy.

(Fot. materiały prasowe A24)

JMK: Gdy pierwszy raz stanęłam na tej ziemi, ugorze z uschniętymi chwastami sięgającymi po kolana, samą siebie zaskoczyłam. Nie czułam lęku, a podekscytowanie. Mieliśmy do stworzenia nowy świat. Był luty 2021 i zorientowaliśmy się, że czasu na sadzenie jest mało, a natura na nas nie poczeka.

CO: Najszybciej musieliśmy posadzić drzewa. Wiedzieliśmy, że im szybciej to zorganizujemy, tym wcześniej dowiemy się, które z sadzonek się przyjęły, a które nie. Mieliśmy dużo szczęścia, bo rok był wyjątkowo ciepły.

Czy ktoś pielęgnuje ogród, który posadziliście?

CO: Niestety, właściciel działki usunął z niej prawie wszystko. Zostały tylko duże drzewa. Jon i ja byliśmy kilka miesięcy temu w Oświęcimiu na seansie filmu dla pracowników Muzeum. Odwiedziliśmy dom i ogród. Czułem się wtedy jak na końcu podróży. Przed wyjazdem rzuciłem jeszcze okiem na Google Earth, cofnąłem czas do 2022 roku i pojawił się duch ogrodu. Mimo że teraz wszystko jest już rozebrane, nasz ogród wciąż wisi w jakiś sposób w przeszłości, na starszych zdjęciach.

(Fot. materiały prasowe A24)

Bardzo jesteście związani z rzeczywistością, którą stworzyliście na potrzeby filmu?

CO: Pracuję w tym zawodzie już długo. Jestem przyzwyczajony do demontażu scenografii, uczuć, jakie się z tym wiążą. Ale kiedy był rozbierany dom ze „Strefy interesów”, nie chciałem oglądać tego procesu.

KS: Filmowy dom pierwszy raz zobaczyłam w listopadzie 2020 roku. Do rozpoczęcia zdjęć w sierpniu 2021 roku był tylko nasz. Codziennie po zakończonej budowie, często przy zachodzie słońca, fotografowałam zmieniającą się przestrzeń. Trudno rozstać się z tym widokiem.

JMK: Wszystko, co robiliśmy, było o wiele bardziej realne niż zwykle jest w naszej pracy. Nie robiliśmy dekoracji. Zbudowaliśmy prawdziwy dom, w którym ludzie mogliby zamieszkać.

Aleksandra Czupkiewicz
  1. Kultura
  2. Kino i TV
  3. Jak scenografowie „Strefy interesów” pracowali nad oscarowym filmem
Proszę czekać..
Zamknij