W wielkich miastach stosunek liczby kobiet z wykształceniem wyższym do mężczyzn wynosi 20 do 15. Co czwarta kobieta w pełni sił zawodowych żyje w pojedynkę – mówi Marta Majchrzak. – Pytanie tylko, ile z nich swoją sytuację życiową odczuwa jako samotność – dodaje psycholożka społeczna i badaczka.
Słowo „samotność” jeszcze niedawno było piętnem. Oznaczało smutek i odrzucenie. Dziś odzyskuje godność, stając się „singielstwem”, czyli świadomie wybranym, dla wielu całkiem satysfakcjonującym modelem życia.
„Jeśli jesteś mężczyzną, prawdopodobnie powinieneś wziąć ślub. Jeśli jesteś kobietą, nie zawracaj sobie głowy” – zażartował w rozmowie z „Guardianem” prof. Paul Dolan z London School of Economics. Jego opublikowane w tym roku badania dowodzą, że właśnie niezamężne i bezdzietne kobiety są najszczęśliwsze. Liczby się nie mylą – statystycznie mężczyźni w stałych związkach stają się spokojniejsi, więcej zarabiają i żyją trochę dłużej. Tymczasem ich żony częściej cierpią z powodu chorób fizycznych i psychicznych, żyją też krócej w porównaniu ze swoimi samotnymi koleżankami.
W cyklu „Singielki” publikujemy historie kobiet, które podjęły decyzję o tym, że wolą żyć samodzielnie. I odnalazły szczęście. Dziś przedstawiamy historię Pauliny Klepacz, dziennikarki i autorki książek „Daj mi więcej” oraz „#girlstalk. Dziewczyny, rozmowy, życie”.
Życie w związku
Moi rodzice są w szczęśliwym związku od 33 lat, a moją pierwszą lalką Barbie była panna młoda, więc bawiłam się w ślub. Wydawało mi się to zupełnie naturalne. Tak samo jak pomysł, żeby zamieszkać ze swoim pierwszym chłopakiem, gdy przeprowadziliśmy się na studia do Warszawy. To był najdłuższy związek w moim życiu, trwał pięć lat. Byliśmy ze sobą dosłownie zlani: w pewnym momencie nie wiedziałam już, czy zdanie, które wypowiadałam, było jego czy moją myślą.
Gdy się rozstaliśmy, zamieszkałam sama. I poczułam wielką ulgę. Lubię pracować w nocy, chodzić nago po mieszkaniu, słuchać głośno muzyki. Dziś nie umiem sobie wyobrazić dzielenia codzienności nawet z najlepszą współlokatorką ani tym bardziej z chłopakiem.
Ostatnio byłam w związku cztery lata temu. Ale nawet wtedy było niestandardowo, dużo luźniej.
Spotykaliśmy się, ale nie chcieliśmy od siebie zbyt dużo. Chociaż wychodziliśmy razem na kolacje, wystawy czy do kina, nie opowiadaliśmy o sobie nikomu, nawet bliskim znajomym. Nie było mowy o wspólnym mieszkaniu. Wszystko trwało kilka miesięcy, a później zupełnie naturalnie się rozeszło.
W tym czasie spędziliśmy razem tylko jeden krótki urlop. Wyszliśmy z prostego założenia – mamy dawać sobie wyłącznie przyjemności. Było nam dobrze w łóżku, mieliśmy podobne zainteresowania, ciekawie spędzaliśmy czas. Wszystko inne – informowanie o swoich planach na bieżąco, dzielenie obowiązków domowych, obchodzenie razem świąt – zostało wyłączone. Ale jednocześnie zadeklarowaliśmy, że jesteśmy monogamiczni, może seryjnie, ale monogamiczni. To było dla mnie ważne z wielu względów, nie tylko emocjonalnych. Dbam o zdrowie, więc chciałam wiedzieć, jaki rodzaj zabezpieczeń jest w danym momencie potrzebny i na jaki seks mogę sobie z nim pozwolić.
Zasady tego, jak chcemy funkcjonować, ustaliliśmy wspólnie. Może to ja zaczęłam tę rozmowę, mówiąc, że nie chcę iść na żywioł, bo dobrze mi się żyje w pojedynkę. On na to przystał. Myślę, że nie chciał niczego więcej.
Jak bym nazwała swoje uczucia w tamtym związku? Na pewno pojawiły się otwartość, ciepło, bliskość. Ale gdy czułam, że tęsknię, przywiązuję się i uzależniam, starałam się dyscyplinować. Nie pisałam, nie dzwoniłam, wycofywałam się. Trochę jak w „Nieznośnej lekkości bytu” Milana Kundery, gdzie spotkania głównego bohatera z kochanką dla higieny psychicznej odbywały się nie częściej niż raz na dwa tygodnie.
Nie czuję pustki
Może się wydawać, że moja postawa jest atrakcyjna dla mężczyzn. Stereotypowo marzą przecież o seksie bez zobowiązań. A jednak wiele razy spotkałam się z niedowierzaniem. Wielu mówiło, że mnie zmieni, zaopiekuje się mną, pokaże mi, co tracę, rezygnując z tradycyjnych ról.
A ja mam dużą samoświadomość, zawodowo zajmuję się tematyką seksu i jestem feministką. Jestem uwrażliwiona na wyłapywanie pewnych mechanizmów. Nie akceptuję patriarchalnego myślenia, nie znoszę, gdy mężczyzna wie lepiej, co jest dla mnie dobre, i chce mi objaśnić świat, gdy o to nie proszę.
Podobne artykułySingielki: Sama mamaBasia CzyżewskaNie czuję się samotna, mam wokół siebie bliskich, może nie jest to duża grupa, jakieś pięć osób – rodzice i przyjaciele – ale naprawdę o nich dbam. Jestem z nimi w ciągłym kontakcie. Na wakacje jeżdżę z przyjacielem i jego chłopakiem albo sama. To się świetnie sprawdza. Mam też krąg ważnych dla siebie osób w pracy, dużą grupę dalszych znajomych, z którymi też sporo rozmawiam i spędzam czas. Jestem samodzielna. Mama wychowała mnie w duchu niezależności. Radzę sobie w codziennym życiu zarówno z usterkami w domu, przeziębieniem, jak i gorszym samopoczuciem. Swoje potrzeby seksualne zaspokajam samomiłością, bo nie przepadam za słowem „masturbacja”, albo umawiając się na randki przez Tindera. Nawet jeśli są to jednorazowe albo kilkurazowe spotkania, dbam, żeby pojawiały się w nich intymność i otwartość. Bo czasem może być ostro, ale dobry seks to dla mnie również leżenie w łóżku, śmianie się i głaskanie. Mimo wszystko liczy się dla mnie przede wszystkim jakość takich relacji. Nadawanie na podobnych falach, szanowanie granic i potrzeb.
Modern talking
Myślę, że wielu ludzi wchodzi w relacje zupełnie bezrefleksyjnie, karmiąc się bajką, w której wybrzmiewa „żyli długo i szczęśliwie”. A ja nie wierzę w romantyczną miłość. Zakochanie to hormonalny koktajl, który działa tylko przez kilka pierwszych miesięcy, a później zaczyna się prawdziwe życie. Zapomina się, że związek to po pierwsze wybór, a po drugie zobowiązanie i praca. Nie można zaniedbywać rozmów o marzeniach i oczekiwaniach, trzeba bacznie przyglądać się sobie nawzajem i wsłuchiwać w wewnętrzny głos. A dla mnie najważniejsze jest być fair wobec samej siebie. Nie widzę powodu, dla którego miałabym się do czegoś zmuszać i spełniać oczekiwania społeczne. Zwłaszcza że postęp technologiczny daje nam zupełnie nowe możliwości efektywnego życia w pojedynkę. Nie potrzebuję partnera czy partnerki, żeby mieć z kim chodzić na zakupy, podróżować czy uprawiać seks. Ludzie wciąż myślą, że singielstwo to tylko etap w życiu. Podchodzą nieufnie do nowych modeli, sądząc, że tylko życie w parze może dać szczęście.
Ostatnio furorę zrobiły badania mówiące, że najszczęśliwszą grupą ludzi są samotne, bezdzietne kobiety po trzydziestce. I choć nie lubię etykietek, to bez wątpienia zaliczam się do tej grupy. Mam 32 lata, cenię sobie niezależność, możliwość realizacji, lubię spędzać czas sama ze sobą.
Ułożyłam sobie życie w pojedynkę. Jest mi dobrze. Nie chcę deklarować, co będzie w przyszłości. To się rozwinie naturalnie. Może kogoś spotkam, może się zakocham. A może nie. I ta druga opcja wcale nie napawa mnie lękiem.
Specjalne podziękowania dla Zodiaka Warszawskiego Pawilonu Architektury za pomoc w realizacji sesji.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.