Tomasz Wysocki to jeden z bardziej interesujących polskich artystów młodego pokolenia. Zajmuje się głównie fotografią inscenizowaną. Jak powstają zdjęcia, które bardziej przypominają senne obrazy? Skąd czerpie inspiracje i dlaczego z realizacją projektu „Smak wiśni”, który można oglądać w warszawskiej Leica Gallery, czekał aż cztery lata?
Z fotografem Tomaszem Wysockim spotykam się w Warszawie, w Leica Gallery. Na ścianach – obok prac Dziworskiego, Moreno Montiego i Matteo Tranchelliniego – wiszą te z wcześniejszych projektów Wysockiego. Na wystawie w pomieszczeniu obok można oglądać zdjęcia z jego najnowszego projektu, zatytułowanego „Smak wiśni”.
Zajmujesz się głównie fotografią inscenizowaną. Rzeczywistość nie jest dla ciebie wystarczająco ciekawa?
Mnie w mojej twórczości nie interesują fakty. Wolę kreowanie nowych światów, tematów, które wymyślam i opisuję językiem fotografii. Moje zdjęcia są ilustracjami tego, co mam w głowie.
Porównałbym to do filmu. Można kręcić filmy dokumentalne i szukać czegoś konkretnego, historii do opowiedzenia. Ale można ten świat też wykreować sztucznie. Scenarzysta tworzy scenariusz, scenariusz kreuje postaci, charakter filmu, miejsca, w których dzieje się akcja. To, co wymyśli, jest odtwarzane przed kamerą. Rzeczywistość jest ciekawa, ale moje pomysły rodzą się z wyobraźni, przeżyć, emocji.
Na stronie Leica Gallery przeczytałam, że dzięki temu „masz możliwość kreowania idealnych, wyobrażonych światów”. Co znaczy dla ciebie w tym kontekście "idealnych"?
Ta idealność odnosi się do sprawstwa. Bo nie uważam, że wygenerowane przeze mnie światy są idealne. Ich idealność polega na tym, że odzwierciedlają dokładnie to, co sobie wymyślę. W sensie formalnym.
Spójrz na to zdjęcie („Return to Eden #1"). Pochodzi z jednego z moich pierwszych projektów, z serii „Return to Eden”. Ten kadr najpierw szczegółowo narysowałem, następnie poprosiłem Martę Hankus o pomoc w zaprojektowaniu i uszyciu stroju według moich zamierzeń, na konkretną modelkę, która przyjeżdżała na przymiarki. Dokładnie odmierzaliśmy, gdzie będzie to okienko i wyklejaliśmy z Anią Jagielską spiralę z pojedynczych igieł sosny na plecach Klaudii – igiełka po igiełce – na klej do rzęs. I w tym sensie to jest idealne, dzięki temu mogę świat ze swojej głowy przenieść na fotografię, dokładnie tak, jak chcę.
Podobne artykułyNiezwykły mural o WarszawieMarta Wroniszewska
Podobno nie używasz Photoshopa, ani fotomontażu. Jak osiągasz takie efekty?
Uważałbym ze stwierdzeniem, że kompletnie nie używam Photoshopa ani obróbki. Obróbka jest zawsze, choćby na zasadzie prostego retuszu. Chodzi przede wszystkim o to, że to nie są montaże komputerowe, montowane z wielu elementów. Sceny ze zdjęć naprawdę dzieją się przed aparatem. Basen na moim zdjęciu nie jest fragmentem wody, sfotografowanym gdzieś na dużym basenie – choć byłoby dużo łatwiejsze na wysokim statywie sfotografować człowieka w wodzie. Potem go wyciąć i całość wsadzić pomiędzy białe płytki.
Basen na zdjęciu „Smak wiśni #6" zbudowaliśmy w studio. Z płyt drewnianych, wyklejonych specjalną folią zgrzewaną na miejscu. Kolor folii był specjalnie dobierany. Powstał zbiornik na 3000 litrów, w którym można się kąpać. Wodę dowiózł beczkowóz. Laliśmy ją przez szlauchy.
Desek, które są na zdjęciu „Smak wiśni #12" szukałem przeszło miesiąc. Miałem dokładne wyobrażenie, jak mają wyglądać – nigdzie nie mogłem takich znaleźć. Wreszcie trafiłem na nie w jakimś zapyziałym tartaku. Facet długo je mierzył: mnożył długość przez szerokość. Potem odszedł na bok i równie długo liczył, ile będą kosztować. Zastanawiałem się, czy jak mi powie, że za te kilka kawałków drewna mam zapłacić 1000 złotych, to to kupię, czy nie. W końcu tak długo ich już szukałem. Wreszcie po wielu długich minutach odwrócił się do mnie i powiedział: „30 złotych”.
Woda z fotografii „Return to Eden #6" była barwiona tuszami niebieskim i żółtym, aż uzyskałem idealną, wyobrażoną przez siebie zieleń, którą potem zgrywałem z innymi zielonymi elementami w tym projekcie – tu jest woda, tam nitka, tu igiełki. Wszędzie biel z elementami zieleni. Gdybym zakładał postprodukcję, to mógłbym tę wodę zabarwić na dowolny kolor i jednym suwakiem zmienić go w komputerze na konkretną barwę. Ale tak nie chciałem.
Materiał na zdjęciu „Return to Eden #5" był przywiązany nitkami, a dwie osoby stały i potrząsały nim godzinami, aż w końcu ułożył się dokładnie tak, jak chcieliśmy.
Tak samo jabłka ze zdjęcia „In visibilis #2", z projektu „In visibilis". Do stworzenia cyklu zainspirowała mnie Paulina Ptasznik, projektantka, która przygotowała kolekcję dla osób niewidomych. U niej w pracowni malowaliśmy 130 jabłek na biało. Powbijane na gwoździe wystające ze styropianu wyścielały całą podłogę. Był to dość abstrakcyjny widok.
Mówisz, że w przypadku projektu „In visibilis" zainspirowała cię kolekcja dla niewidomych. Skąd jeszcze czerpiesz inspiracje?
Z różnych źródeł.
Fotografia z najnowszego projektu, na której jest ziemia podwieszona na linkach i łan kwiatów, a pod spodem ślady stóp, mówi o drodze życia, która się urywa – została zainspirowana śmiercią mojej mamy, która zmarła, gdy miała 45 lat. Ja miałem wtedy 10.
Do fotografii, na której stoi człowiek pomalowany w zygzaki, a za nim jest niebieskie tło, zaczerpnąłem inspirację z hipnozy, w której kiedyś brałem udział. To opis dwóch stanów: świadomości i nieświadomości, którą się ma podczas bycia zahipnotyzowanym.
Nad cyklem „Smak wiśni” pracowałeś prawie rok.
Na halę wprowadziłem się na początku lipca 2017. Ostatnie zdjęcie zrobiliśmy tuż przed świętami Wielkiej Nocy w 2018 roku. Tyle zajęło zrobienie 12 zdjęć. Ale pomysł na tej projekt zrodził się w mojej głowie cztery lata temu, byłem wtedy na drugim roku studiów.
To dlaczego dopiero dziś możemy oglądać zdjęcia? Co się działo przez te cztery lata?
Jak to niestety często bywa w takich sytuacjach, ograniczeniem były pieniądze. Ten projekt jest ogromną, kosztowną produkcją. Scenografia, przestrzeń, sprzęt oświetleniowy, fotograficzny. Wiele firm mnie wsparło, na wiele osób mogłem liczyć. Ale mimo wszystko zebranie wszystkich tych elementów w całość, w jednym momencie, zajęło trochę czasu. Bez wsparcia i pomocy osób z zewnątrz, które przychodziły i pomagały, dokładając swoją cegiełkę, nie mogłoby się to udać.
4 lata temu poszedłem do kolegi z animacji, Edwarda Kurczewskiego, i poprosiłem o przygotowanie dobrych rysunków. Pomyślałem, że dobrze przygotowane wizualizacje pomogą mi zainteresować potencjalnych partnerów. Przygotowałem portfolio moich dawnych prac i tych planowanych. W ten sposób część zdjęć udało mi się sprzedać, zanim je w ogóle zrobiłem. Zainwestowali w to kolekcjonerzy, którzy już mnie znali i mieli moje prace. W ten sposób projekt w pewnym stopniu sfinansował się sam, co było moim marzeniem. Część dołożyła także Szkoła Filmowa w Łodzi i to pozwoliło wystartować.
W ciągu tych lat pomysł ewoluował, więc część rysunków odbiega nieznacznie od zdjęć. Na przykład koncept zdjęcia, na którym jest para z dzieckiem, był taki, że te postaci będą androgyniczne, bardzo do siebie podobne. Ostatecznie wybrałem bardzo kobiecą modelkę. Poza tym, nie wiem, czy zauważyłaś, ale akwarium, w którym leży dziecko, jest od góry stłuczone. To nie było zamierzone. Dzień przed zdjęciami spadł na nie statyw z lampą i stłukł górną część. Pomyślałem wtedy, że to zrządzenie losu, które dodaje temu zdjęciu dodatkowego znaczenia.
Tak samo przypadek zrządził, że na zdjęciu z rybami w akwarium, ryby są ostatecznie na dole. Na rysunkach były na górze. Ale akwarium miało być zarośnięte, więc stało długo i w tym czasie odparowywała z niego woda, która odsłoniła niesamowite zacieki-malunki na szkle. To proces, którego bym nigdy nie odtworzył. Nie mogłem ich umyć i nie wykorzystać. Dlatego martwe ryby leżą ostatecznie na dnie.
Ile robisz zdjęć, żeby osiągnąć zamierzony efekt?
W przypadku moich pierwszych projektów bardzo dokładnie ustawiałem modeli. Byli dla mnie czystą formą, przedmiotem, obiektem. Gdyby dziewczyna ze zdjęcia ze spiralą się ruszyła odrobinę w prawo, czy w lewo, to wszystko by się posypało. Musiała być jak wyrzeźbiona. Całość była dokładnie zaplanowana, nie mogła być zrządzeniem przypadku, więc tych zdjęć powstawało stosunkowo mało: kilkanaście, czasem kilkadziesiąt.
Przy projekcie „Smak wiśni" było inaczej, ujęć było wielokrotnie więcej. Tu nie miałem do czynienia z modelami. Ze wszystkimi się spotykałem, aby wiedzieli, jak mają to odegrać. Dlatego nazywam ich aktorami. Plan dużo bardziej przypominał filmowy. Na zdjęciu, na którym pani Helena Norowicz stoi nad Kasią Majdą, Norowicz sama decydowała, jak chce patrzeć na Kasię, jak ją dotykać. Robiłem im serię zdjęć, przerywałem, rozmawiałem z jedną modelką, potem drugą i wracaliśmy na plan. A ja to po prostu obserwowałem i co chwila naciskałem spust migawki. Aparat fotograficzny był bardziej kamerą, która robiła kilka klatek na minutę.
Jak dużo osób było zaangażowanych w projekt?
Myślę, że gdybym zliczył wszystkich, to około 60 osób. Wśród nich jest wiele takich, które przychodziły od czasu do czasu na halę, by pomóc przy różnych rzeczach. Ale spora część z nich była w projekcie przez wiele miesięcy. Tak jak Natalia Giza, scenografka projektu, która włożyła w to przedsięwzięcie mnóstwo pracy. Oprócz tego byli wspaniali kierownicy produkcji, pomocnicy scenografii, kostiumografowie, asystenci planów, operatorzy wideo i wiele innych osób. Nie byłoby możliwe, by zrealizować to bez nich, za co jestem ogromnie wdzięczny każdemu z osobna.
Masz już pomysł na kolejny projekt.
Chciałabym trochę odpocząć. Czuję, jakbym przebiegł maraton. Musze zregenerować ciało i umysł, i nabrać energii. Mam w głowie jakieś rzeczy, ale nie chcę w to jeszcze wskakiwać. Ale zakładam, że to będzie coś lżejszego.
Tomasz Wysocki, „Smak wiśni" Wystawa fotografii w 6x7 Leica Gallery Warszawa
Wystawa: 21.04 – 03.06.2018
Kurator: Rafał Łochowski
6x7 Leica Gallery Warszawa, Mysia 3, II piętro (Godziny otwarcia galerii: poniedziałek–sobota 10–20, niedziela 12–18)
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.