
Po słynnych „Aniołach w Ameryce” nadszedł czas na „Anioły w Warszawie”. Panoramę Warszawy lat 80., nad którą zawisł śmiertelny wirus przynoszący lęk i wykluczenie, ale też przejawy najgłębszego człowieczeństwa, pokaże 22 marca nowy dyrektorski duet Teatru Dramatycznego: dramaturżka Julia Holewińska i reżyser Wojciech Faruga.
W latach 80. byli dziećmi. Oboje mieszkali przy podzielonej na pół ulicy Chmielnej, po dwóch stronach Pałacu Kultury i Nauki. Julka w części śródmiejskiej (wtedy była to ul. Rutkowskiego), Wojtek od strony Woli, gdzie do dziś mieszkają jego rodzice. Chodząc na zajęcia do Pałacu Młodzieży, musiał zawsze minąć Dworzec Centralny.
– Powiedzieć, że jestem dzieckiem Centralnego, to może za dużo, ale jest to na pewno przestrzeń zmitologizowana, pociągająca, a zarazem stabuizowana, będąca ważnym toposem mojego dzieciństwa – opowiada Faruga, rocznik ’81. – W moim domu zabraniano mi się zbliżać do dworca, bo tam czyhają „narkomani i strzykawki”. Jednak żeby dojść do hotelu Marriott, namiastki lepszego świata leżącej po drugiej stronie Alei Jerozolimskich, gdzie mogliśmy znaleźć zagraniczne puszki i pudełka po papierosach do naszych kolekcji, musieliśmy z kolegami przez ten dworzec przejść. Cała ta opowieść związana z legendą o chłopięcej prostytucji na dworcu, AIDS i osobach uzależnionych od heroiny jest mocno we mnie odciśnięta przez to, że mieszkałem tuż obok. Jakie jest wspomnienie Julii (rocznik ’83) z tego czasu? – Pamiętam, jak mama brała mnie na ręce, bo na naszej klatce schodowej leżało pełno zużytych strzykawek. Takie rzeczy odznaczają się w pamięci dziecka na zawsze – mówi Holewińska.
Osobiste konotacje pozwoliły twórcom zanurzyć się w nieopowiedzianą do końca Warszawę tamtych lat, pogrążoną w marazmie po stanie wojennym, a przed upadkiem komuny. Okres 1985-1989 to moment pojawienia się wirusa HIV w Polsce, czas brutalnej akcji „Hiacynt” wymierzonej w nieheteronormatywną społeczność i heroinowej mgły nad smutną Polską końca PRL-u.
AIDS po polsku

Już sam tytuł sztuki odsyła oczywiście do głośnych „Aniołów w Ameryce”, kultowego dramatu Tony’ego Kushnera z 1993 roku, zaadaptowanego w 2003 roku na sześcioodcinkowy serial przez Mike’a Nicholsa (w obsadzie Meryl Streep, Al Pacino, Emma Thompson, Patrick Louis i wielu innych), a nad Wisłą zaznaczonego pamiętną wersją sztuki w Nowym Teatrze, w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego.
– „Anioły” to był kultowy serial, na którym się wychowaliśmy, tak samo jak spektakl Krzyśka Warlikowskiego – wspomina Julia Holewińska. – Nie miałabym śmiałości mierzyć się z dramatem Kushnera, jest to więc tylko swoisty ukłon, nawiązanie w tytule i tematyce, natomiast sama historia jest całkowicie autonomiczna.
– Kushner wykonał pracę, podjął temat, który był niedostępny, i teraz my w pewnym sensie próbujemy zastosować jego strategię na naszym podwórku – mówi Wojciech Faruga. – Fascynujące, że o ile sporo mamy w polskich serialach interesujących narracji dotyczących czasów transformacji lat 80., o tyle jeśli chodzi o polski dramat, nie mówiąc o tematyce związanej z AIDS, mam wrażenie, że było to dotychczas zupełnie niezagospodarowane terytorium.
Między dworcem a pałacem

W warszawskich „Aniołach” zamiast nowojorskiej fontanny z aniołami znajdziemy więc fontannę z delfinami stojącą przed PKiN-em (była dziecięcą fascynacją Wojtka). Są tu dalekie powidoki wątków amerykańskiego dramatu, jak ten z historią małżeństwa, gdzie mąż jest gejem, czy postać geja-konserwatysty (u Kushnera to prawnik, u Holewińskiej – znany reżyser filmowy). Jak mówi autorka sztuki, lata 90. są w Polsce dużo lepiej rozpoznane pod kątem sytuacji z HIV, choćby przez działalność Monaru i Marka Kotańskiego czy księdza Arkadiusza Nowaka. To wtedy miały miejsce głośne podpalenia ośrodków dla chorych, ataki i demonstracje, powstał o tym film Piotra Łazarkiewicza „Pora na czarownice”. – Wszystko to mamy w zbiorowej pamięci, natomiast niewiele wiemy o tym, co się działo, kiedy wirus w 1985 roku tu dotarł – opowiada Holewińska. – Mimo że powstało kilka książek na ten temat: „Ojczyzna moralnie czysta” Bartosza Żurawieckiego, „Gejerel” Krzysztofa Tomasika, naukowe „HIVstorie” Justyny Struzik i Agaty Dziuban czy też książka o akcji „Hiacynt” Remigiusza Ryzińskiego. I udany film Piotra Domalewskiego.
Właśnie obchodzimy 40. rocznicę tej niechlubnej akcji, ale nadal wiemy o niej mało, a przecież punktem zapalnym dla niej było m.in. właśnie AIDS. – Tak więc zajęliśmy się tym tematem w naszej sztuce – tłumaczy Julia. – Ale zajmujemy się też tamtą Warszawą. A właściwie jej różnymi grupami społecznymi, bo na warszawskiej mapie spotykają się reżyser i bokserzy, ubek i sex workerka, lekarka i ksiądz, chłopak, który sprzedaje się na Dworcu Centralnym, a nawet warszawska Syrenka. Cała akcja rozgrywa się dokładnie tutaj, w kwartale pomiędzy Dworcem Centralnym a pałacem.
Warszawa lat 80. domaga się opowiedzenia

„Anioły w Warszawie” to najdłuższy dramat, jaki Holewińska kiedykolwiek napisała. Jak mówi, zwykle jej sztuka liczy około 50 stron tekstu, a „Anioły” mają 115 stron! – To są opowieści o tym mieście, o jego lękach, o wszystkich tych wielkich niewiadomych, które nad nami zawisły – mówi dramaturżka. – To także oddanie głosu tym, którzy tego głosu wtedy nie mieli, bo kiedy mówimy o okresie 1984-1989, to myślimy o opozycji i działaczach, a zapominamy o mniejszościach nieheteronormatywnych, które też doznawały represji.
Twórcy podkreślają, że pokazują tę historię lokalnie – po polsku i po warszawsku. Zupełnie inaczej wyglądało traktowanie AIDS w Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii albo we Francji. – Tam choroba doprowadziła do ogromnej konsolidacji środowiska i powstania społecznej samopomocy wewnętrznej – wyjaśnia Julia. – U nas przebiegało to kompletnie inaczej. Na początku najwięcej zachorowań w Polsce było wśród osób uzależnionych, dochodziło do nich poprzez wspólne używanie igieł w strzykawkach. Wśród pierwszych ofiar były też oczywiście osoby nieheteronormatywne, ale i kobiety zarażone przez partnerów czy zakażeni podczas transfuzji krwi, co dotyczyło np. chorych na hemofilię.
Jak mówi reżyser warszawskich „Aniołów”, pracując od kilku lat w duecie twórczym z Julią Holewińską, zawsze szukają historii, które budują naszą tożsamość i domagają się opowiedzenia. – Historia to temat, któremu trzeba się notorycznie przyglądać z różnych perspektyw – podkreśla Faruga. – I nigdy nie twierdzić, że to jest dane raz na zawsze, tylko cały czas rozgrzebywać, bo tak naprawdę dużo rzeczy ważnych dla nas teraz znajduje się w tych opowieściach o przeszłości. Te opowieści o tożsamości będą, jak myślę, ważne także dla tego miejsca, które od listopada wspólnie zaczęliśmy tworzyć, czyli dla Teatru Dramatycznego w Warszawie.
Za wizję plastyczną scenicznego świata odpowiada specjalistka od efektownych kadrów, scenografka i kostiumografka Katarzyna Borkowska. – Najbardziej zależało mi na oddaniu aury lat 80. bez przywoływania jakichś konkretnych miejsc – tłumaczy. – Ponieważ są to lata mojego dzieciństwa, mam bardzo dużo sensualnych wspomnień i korzystałam z nich w tym projekcie. Pomimo że mieszkałam wtedy w Krakowie, zima, która jest również bohaterką naszego spektaklu, we wszystkich polskich miastach wyglądała podobnie… Zalegający na ulicach brudny śnieg, specyficzne światło latarni i jakiś przejmujący smutek. Sięgając do tych wspomnień, starałam się prostymi gestami plastycznymi przywołać tamtą atmosferę. Będzie to jednak przestrzeń abstrakcyjna z subtelnymi elementami rzeczywistości sprzed kilku dekad. To już raczej kostium osadzi nas w konkretnym czasie. Postacie będą bardzo realistyczne, a tłem dla nich będzie melancholijna, zimna i pozbawiona kolorów przestrzeń z czułością opowiadająca lata 80.
Wojciech Faruga: Stygmatyzacja wczoraj i dziś

Jak wyjaśnia reżyser, łącznikiem między tą historią a tym, co wydarza się dzisiaj, jest pojęcie stygmatyzacji. – Spektakl ma zadawać pytania dotyczące tego, czy rzeczywiście nastąpił progres w tej kwestii – podkreśla. – Stygmatyzacja odnosi się w tej opowieści do AIDS w latach 1985-1989, ale to temat, który się rozlewa na inne sfery. Wiadomo, że epidemia dotknęła najbardziej środowiska gejowskie, jeżeli więc chodzi o orientację psychoseksualną i stygmatyzację z nią związaną, to oczywiście się nimi zajmujemy, i to nie tylko w przypadku osób nieheteronormatywnych, lecz także ich rodzin.
Stygmatyzacja to niestety kwestia nadal aktualna i wciąż powracająca w różnych odsłonach, uważa Faruga. – Nasza historia jest oparta na pogłębionym historycznym researchu, którego dokonała Julka, ale opowiadamy ją dzisiaj i to, co dzisiaj czujemy, widzimy, jest elementem, który pozwala nam rozłożyć w niej akcenty – dodaje.
Twórcy opowiadają w spektaklu o tym, jak się zmieniała relacja wokół HIV i AIDS. – Lata 80. to potworny lęk – mówi Holewińska. – To tworzenie się legend miejskich o tym, że narkoman wbił komuś strzykawkę w rękę na ulicy albo komar kogoś ugryzł i zaraził go HIV. Jest to historia sprzed 40 lat, ale wciąż bardzo żywa, bo to choroba obarczona stygmą, a my wszyscy mamy za sobą czas pandemii. Patrzymy, jak to się wszystko zmieniało, i chcemy też dać spektaklem widzialność temu tematowi i jakąś nadzieję.
Julia Holewińska: Fikcyjne postacie i prawdziwa historia

Warszawska opowieść Holewińskiej i Farugi ma znamiona społecznego fresku i wymagała solidnej podbudowy historycznej. – Wiele miesięcy spędzam w archiwach i w bibliotece, na rozmowach z ludźmi – opowiada Julia. – Jest cała literatura, przez którą przeszłam, odbyłam wiele rozmów z organizacjami, ale i z osobami, które są HIV-pozytywne. Dla mnie jest ważne, by włączać w ten proces te osoby, a cykl działań dodatkowych wokół spektaklu też będziemy opierać na budowaniu prewencji i wsparcia. Zwłaszcza że zlekceważony HIV dziś powraca, co wiemy z badań.
Pośród bohaterów sztuki nie spotkamy jednak realnych osób znanych z imienia i nazwiska. – Mówimy o tym tak: te postaci nie żyły naprawdę, ale ich historie są prawdziwe – wyjaśnia Julia. – To moja trawestacja, moje wymysły, całość to fikcja, natomiast jest tam bardzo dużo historycznej prawdy.
Obsada „Aniołów w Warszawie”, jak na epicki obraz przystało, jest spora, to 13 osób aktorskich plus dwie dublury. Są wśród nich osoby znane z Dramatycznego: Katarzyna Herman, Agnieszka Wosińska, Paweł Tomaszewski, Łukasz Wójcik czy związana z Dramatycznym od 56 lat Małgorzata Niemirska. Są aktorzy nowo przyjęci Anita Sokołowska i Marcin Bosak (to jego powrót do Dramatycznego).
Jak mówi reżyser/dyrektor: – Wspaniale, że możemy szybko zacząć pracować z zespołem i się poznawać. Kontakty formalne i zebrania dyrekcja – zespół to zupełnie inna jakość porozumienia i kontaktu niż w momencie, gdy stajemy razem na scenie. Proces pracy nad spektaklem to trzy miesiące, kiedy ludzie są prawie cały czas ze sobą i naprawdę mogą dobrze poznać siebie i swój sposób pracy. Ale też zespół może nas poznać w różnych sytuacjach i widzieć, że po prostu staramy się za każdym razem znaleźć dobre rozwiązanie, bez wywierania presji.
Twórcom zależało na tym, żeby „Anioły w Warszawie” to była panorama społeczna drugiej połowy lat 80. – Tu nie ma jednego bohatera, mamy do czynienia z wielością opowieści i historii – podkreśla Faruga. – I to rzeczywiście z jednej strony jest wspaniałe, fascynujące, ale realizacyjnie do najłatwiejszych nie należy, bo materiał jest ogromny.
– Dzięki temu mogliśmy się spotkać z zespołem w możliwie największym składzie i zobaczyć, jak oni wszyscy wypadają na scenie – dodaje Holewińska. – To mozaika losów. Te postaci się pojawiają, spotykają i przecinają w pewnych wątkach. A przewodnikiem po tym dramacie jest wirus. Patrzymy, jak infekuje on nie tylko organizmy i krew, lecz też serca i mózgi. Oraz samo miasto. „Anioły w Warszawie” to jest hołd złożony temu miastu i tamtym czasom.
„Anioły w Warszawie”, reżyseria: Wojciech Faruga, tekst i dramaturgia: Julia Holewińska. Premiera 22 marca w Teatrze Dramatycznym w Warszawie.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.