Wyremontowana komora bezechowa w Katedrze Mechaniki i Wibroakustyki AGH w Krakowie jest najcichsza w Europie. Ja szukam najcichszego miejsca w Polsce. Z fizycznego punktu widzenia to właśnie tutaj. Wiele się o takich miejscach naczytałem. Krążą o nich legendy. Że słychać tu bicie własnego serca, szum krwi w żyłach, naprężanie się mięśni. Pozbawiony bodźców mózg zaczyna po jakimś czasie wariować i generować halucynacje. U niektórych ponoć już po czterech minutach.
Cisza doskonała kosztuje trzy miliony złotych. – Więcej naprawdę trudno byłoby wydać – rozmarza się profesor Tadeusz Kamisiński. Z ministerstwa dostali mniej – tylko milion. Doszli do wniosku, że może to nawet lepiej. Niedobory wzmagają pomysłowość. Teraz do Krakowa zjeżdżają naukowcy z innych uczelni, by podpatrywać ich rozwiązania. Chcą posłuchać ich ciszy – budżetowej, co nie znaczy, że gorszej.
– Jesteśmy z niej bardzo dumni – mówi profesor, gdy siedzimy jeszcze w jego pracowni, również podejrzanie cichej. Na podłodze tłumiąca kroki wykładzina, wszystkie meble i parapety mają dziwne perforacje i kształty. Profesor widzi moje zdziwione spojrzenie i wyjaśnia, że wyposażenie pracowni to również akustyczny eksperyment. Testują tu na sobie rozwiązania wyciszające wnętrza. Co i rusz zgłaszają się bowiem do nich producenci mebli, wykładzin i innych materiałów wykończeniowych. – Niech nam pan tu zrobi z tego akustykę – mówią niektórzy, nie wiedząc nawet, co mają na myśli. – Okazuje się, że w Europie cisza jest coraz bardziej w cenie – mówi profesor. – Ale chodźmy do naszej komory.
Patrząc od zewnątrz, cisza doskonała opakowana jest w żelbetowe ściany, podłogi i sufit o grubości 25 cm. Profesor mówi, że są one dość wiotkie, więc pod podłogę wstawili kilkadziesiąt wibroizolatorów. W środku zamocowali kilkaset klinów z wełny szklanej, która zamienia energię fali akustycznej w ciepło. W ciszy chodzi się po podłodze z luźno plecionej drucianej siatki, niezbyt naprężonej, by nie generowała dodatkowych dźwięków. Profesor nie bez trudu uchyla ciężkie, betonowe drzwi. Zaprasza do środka. A więc tu kończy się moja podróż? Tak szybko? Wyremontowana komora bezechowa w Katedrze Mechaniki i Wibroakustyki AGH w Krakowie jest najcichsza w Europie. Ja szukam najcichszego miejsca w Polsce. Z fizycznego punktu widzenia to właśnie tutaj. Fachowo mówiąc, ciśnienie akustyczne osiąga tu ujemne wartości. Powstaje więc coś, co jest odwrotnością hałasu. Profesor zamyka za nami wrota obite od środka tymi miękkimi klinami. Przez chwilę stoimy w milczeniu. Mrużąc oczy, próbuję przyzwyczaić wzrok do wnętrza. – Te kliny powodują efekt stroboskopowy – wyjaśnia profesor. – To dlatego ma pan wrażenie, że ściany delikatnie się zbliżają, prawda?
Podobne artykułySpringer szuka ciszy Filip Springer Słuchając jego słów, dostrzegam, że każde z nich dociera do mnie nienaturalnie wyraźnie. Sam, gdy w końcu odważam się zacząć mówić, zaczynam zwracać uwagę na wymowę, mówię staranniej, szerzej otwieram usta, jakbym chciał, żeby ktoś, kto nie słyszy, mógł odczytać z ich ruchu to, co chcę mu przekazać. Ściany w komorze pochłaniają bowiem 99 procent dźwięków. – To, co dociera do naszych uszu, pochodzi bezpośrednio ze źródła dźwięku, a nie z odbić, które są naturalne w środowisku, w którym żyjemy na co dzień. Dlatego mówienie i słuchanie wydaje się tu tak dziwne – wyjaśnia profesor.
Wiele się o takich miejscach naczytałem. Krążą o nich legendy. Że słychać tu bicie własnego serca, szum krwi w żyłach, naprężanie się mięśni i dźwięki z przewodu pokarmowego. Testy wytrzymałości w takich komorach przechodzić mają kandydaci na astronautów. W kosmosie panuje – jak wiadomo – próżnia, a tylko ona przecież gwarantuje ciszę absolutną (nie ma cząsteczek, nie ma ich fali, nie ma więc dźwięku). Pozbawiony bodźców mózg zaczyna po jakimś czasie wariować i generować halucynacje. U niektórych już ponoć po czterech minutach. Mówię o tym wszystkim profesorowi. Macha ręką. – Mieliśmy kolegę, który specjalizował się w tego typu opowieściach, że szczur umiera w takiej komorze po kwadransie. Zostawię tu pana na chwilę – mówi. A potem wychodzi.
Przede mną test na astronautę. Stoję przez kilka minut na środku lekko uginającej się pod moim ciężarem podłogi. Po chwili słyszę już nie tylko każdy szelest mojego ubrania, ale też pracę procesora w aparacie i tykanie zegarka na nadgarstku. Zamieram w bezruchu, starając się wsłuchać w jakieś bardziej naturalne dźwięki. Poza zadziwiająco wyraźnym odgłosem przełykania nie słyszę jednak nic. Żadnego serca, szumu krwi, mięśni, żołądka i (całe szczęście) jelit. Wychodzę z komory nieco rozczarowany. – Zdarzało się, że nasi pracownicy w czasie wielogodzinnych obliczeń ucinali sobie tam sympatyczną drzemkę – wita mnie uśmiechnięty profesor. – Zapewniam, że wychodzili tak stabilni psychicznie, jak weszli. Ale tej historii ze szczurami nigdy nie zweryfikowaliśmy.
Potrafię sobie jednak wyobrazić, że dłuższy pobyt w takiej komorze, zwłaszcza przy zgaszonym świetle, czego mi oszczędzono, może być przeżyciem traumatycznym. „Dźwięk odbijający się od otaczających ścian sprawia, że bezpośrednio reagujemy na przestrzeń” – pisze fiński architekt Juhani Pallasmaa w książce „Oczy skóry”. „Dźwięk mierzy przestrzeń i czyni jej skalę pojmowalną”. Idealna cisza może więc oznaczać zanurzenie się w przestrzennej nieskończoności.
Ale na tym nie koniec. Odbieranie dźwięków jest bowiem ściśle powiązane z doświadczaniem nie tylko przestrzeni, ale też czasu. Prowadzone pod koniec XIX wieku badania mające na celu zdefiniowanie teraźniejszości polegały na eksponowaniu ochotników na szybko następujące po sobie dźwięki. Pomiędzy nimi, o ile badany w ogóle był w stanie zauważyć jakąkolwiek przerwę, miała się zawierać teraźniejszość. Jeśli głębiej się nad tym zastanowić, to przecież oczywiste. Czas mierzymy od zdarzenia do zdarzenia, a jeśli dźwięki otaczają nas zawsze, to są one punktami odniesienia, które fundamentalnie określają nasze bycie w czasie. Husserl mawiał wręcz, że dźwięk odsłania istotę czasu. Jego brak oznacza więc bezczas, nieskończoną teraźniejszość, stan, w którym niczego nie było i niczego nie będzie.
W drugiej połowie lat 40. do podobnej komory – tyle że na Uniwersytecie Harvarda – wszedł młody amerykański kompozytor John Cage. Wyszedł rozczarowany. Chciał doświadczyć ciszy absolutnej, a przez cały pobyt w komorze słyszał dwa wyraźne tony – niższy i wyższy. Na zewnątrz wytłumaczono mu, że dźwięki te pochodziły najprawdopodobniej z wnętrza jego ciała – układów krwionośnego i nerwowego. Cage zrozumiał, że cisza idealna nie istnieje. „Cisza jest zmianą umysłu, odwróceniem”– napisał w swoim dzienniku. „Poświęciłem jej swoją muzykę. Moja praca stała się badaniem braku intencji”.
Między innymi to właśnie doświadczenie skłoniło go do stworzenia najbardziej znanego dzieła, zatytułowanego „4’33”. W trakcie jego wykonywania siedzący przy instrumencie muzyk nie wydaje żadnego dźwięku, odbiorcy zaś mają szansę wsłuchać się w ciszę pełną dźwięków, których źródłem są oni sami i otoczenie sali. Wszystko to zaś prowadzi do konkluzji, że jedyna cisza, jakiej możemy doświadczyć, jest zjawiskiem społecznym, a nie akustycznym.
– Jak szukać najcichszego miejsca w Polsce? – pytam profesora Kamisińskiego na koniec. Uśmiecha się, wymienia ze swoim asystentem porozumiewawcze spojrzenia. – Gdy wracam do domu pod Krakowem, staję na tarasie i wsłuchuję się w przestrzeń, to słyszę w niej wiele dźwięków – szum autostrady w oddali, szczekanie psów, dźwięk telewizora czy radia, samochody jadące wiejską drogą. Wszystko to sprawia, że wiem, gdzie jestem, opisuje mnie to w przestrzeni. Wszystko to jest też moją ciszą – mówi i kładzie na biurku kolorowy wydruk. To „mapa spokoju” przygotowana kilka lat temu przez zespół brytyjskich naukowców. Nanieśli na nią nie tylko źródła codziennego hałasu, ale też obszary zielone, przestrzenie bardziej i mniej zaludnione, różne rodzaje zabudowy, a nawet kolory budynków. Akustyka była tylko jednym z elementów. Pod mapką jest legenda, a obok niej skomplikowany ciąg matematycznych symboli – wzór spokoju.
Po wyjściu z pracowni profesora dzwonię do Szymona Pifczyka, specjalisty od systemów informacji geograficznej, miłośnika map i twórcy profilu „Kartografia ekstremalna” na Facebooku.
– Poszukasz ze mną najbardziej cichego miejsca w Polsce?– pytam.
– Czego?
– Zrób mi mapę ciszy.
– Zrobię, ale jak mi powiesz, czym ta cisza jest. Bo ja nie wiem.
*
Następny odcinek cyklu Filipa Springera ukaże się w Vogue.pl 8 lipca.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.