Nakładem wydawnictwa OsnoVa ukazał się właśnie zbiór felietonów dziennikarki i pisarki Anny Dziewit-Meller i krytyczki literackiej Justyny Sobolewskiej. Wybrały 101 najważniejszych książek z czasów dzieciństwa, dorastania i dorosłości. Pod hasłem „Przeczytaj to jeszcze raz” powróciły do bestsellerów, klasyków i lektur zapomnianych, by stworzyć subiektywny kanon.
Jak zaczęła się wasza współpraca?
Justyna Sobolewska: Od pomysłu. Potem zaczęłyśmy tworzyć listę książek. Bałyśmy się pierwszego tekstu. W czasie pandemii razem wyjechałyśmy z Warszawy, żeby się nawzajem motywować. Gdy w końcu zaczęłyśmy pisać, okazało się, że teksty wychodzą z nas, ze środka. Pisanie było jak rozmowa z samą sobą o ulubionych lekturach.
Anna Dziewit-Meller: Ze sobą nawzajem rozmawiałyśmy w trakcie przygotowania obiadu albo dopiero wieczorami po pracy. Niekoniecznie o książkach. Teksty Justyny czytałam na wydrukach. Najpierw każda z nas zanurzyła się w swoim świecie. Ta książka wykuła się w dialogu, ale nieoczywistym.
JS: Dużo rozmawiałyśmy o wspomnieniach. Książka opiera się właśnie na materii życia. To nie są historie o książkach, tylko o książkach w naszym życiu. Mamy nadzieję, że nasze doświadczenia są choć trochę uniwersalne. Doświadczenia dorastających dziewczynek, a potem dziewczyn, które idą na studia. I chłopaków też! W młodości nie potrafiłyśmy określić tego, co nam przeszkadza w rzeczywistości. Byłyśmy wychowywane na grzeczne dziewczynki. Ja w literaturze szukałam furtki do emancypacji. I znajdowałam ją chociażby w klasyce literatury młodzieżowej z czasów PRL. Po latach odkryłam na nowo „Dziewczynę i chłopaka, czyli hecę na 14 fajerek” Hanny Ożogowskiej. Teraz dopiero wiem, dlaczego tak mi się podobała – pozwalała mi wyrwać się z dziewczynkowatości. To genderowa opowieść!
ADM: Nasza książka jest o dojrzewaniu dziewczyn. Ciekawie było zobaczyć, jak wiele rzeczy musiałyśmy nadrobić jako dorosłe kobiety. Gdy dorastałyśmy w latach 80. i 90., nie miałyśmy dostępu do klasyki literatury feministycznej. Dzięki pisaniu zrozumiałam przemiany moich postaw życiowych. Sama się przed sobą usprawiedliwiłam, dlaczego do pewnych rzeczy w życiu doszłam tak późno.
Wybór tytułów pewnie nie był łatwy.
ADM: W czasach, gdy każda książka może zostać okrzyknięta powieścią roku albo książką stulecia, coraz chętniej wracamy do lektur, które już znamy. W „Stówce” sięgnęłyśmy po książki, które wydawało nam się, że dobrze pamiętamy, i te, które czytałyśmy dosyć niedawno.
JS: Nie ma książek najnowszych. Chyba dlatego, że w dorosłym życiu rzadziej zdarzają się olśnienia. Ale nie są niemożliwe. Ja odkryłam choćby Roberto Bolaño czy Leo Lipskiego.
Nie próbowałyście stworzyć żelaznego kanonu?
ADM: Nie, nie miałyśmy takich ambicji. Jest za dużo presji wokół lektury. Nie zapominajmy, że powinna być przyjemnością! To książka o tym, żeby nie wstydzić się czytać tego, na co mamy ochotę.
A czytanie zawodowe nie jest czasem pozbawione przyjemności?
JS: Nie odróżniam tych dwóch trybów, zawsze czytam sobą. Lubię książki spoza mojego porządku. Literatura pozwala mi zrozumieć innego – mężczyznę, dziecko, zwierzę czy roślinę. W życiu społecznym coraz silniejszy jest podział na to, co moje, i na to, co obce. Literatura pokazuje, że można te granice przekroczyć.
„Stówka” jest odtrutką na literackie FOMO, pozbawia kompleksów, że nie nadąża się za nowościami.
JS: Rynek wydawniczy jest skupiony na teraźniejszości. My proponujemy spojrzenie wstecz. Odkurzamy dawne lektury. Namawiamy do spotkania ze starymi przyjaciółmi. Jak mówił Jerzy Pilch, „czytanie prawdziwe to czytanie powtórne”.
ADM: W tej książce dajemy sobie i czytelnikom prawo, by przypomnieć sobie, jak to było, kiedy byliśmy dziećmi. Jak to było czytać jak na haju, pozwolić książce wciągnąć nas do innego świata.
Jakich pisarzy odkryłyście dla siebie nawzajem?
JS: Cieszyłyśmy się, że jako czytelniczki się różnimy. Ania czytała zupełnie inne książki niż ja, więc jest wielu pisarzy i pisarek, których nie znałam. Ania wyciągnęła Gustawa Morcinka, który coś innego oznacza na mazowieckiej równinie, a co innego na Śląsku. Przypomniała mi Halinę Snopkiewicz. Pokazała literaturę światową, choćby z Indii.
ADM: Ja nie znałam „Kluski, Kefira i Tutejszego” Jerzego Broszkiewicza. Justyna przypomniała mi wiersze Philipa Larkina.
Na wstępie ostrzegacie, że nie znajdziemy u was młodzieżowych klasyków – Małgorzaty Musierowicz i jej „Jeżycjady”, nawet „Małego Księcia”.
JS: Nie znoszę „Małego Księcia”. Już jako dziecko miałam poczucie, że to kicz. Nie lubię literatury mądrościowej. Na Musierowicz obie się z Anią wychowałyśmy…
ADM: Zajrzałam do niej po latach. Okazało się, że rozminęłyśmy się z autorką w wielu tematach. Konserwatywna wizja rodziny to już nie jest mój paradygmat. Nie chciałabym się tym dzielić z moją córką. Chyba tylko „Kłamczucha” – powieść o Anieli, która bierze sprawy w swoje ręce się broni.
Podobny odwrót mam od literatury iberoamerykańskiej, w której zaczytywałam się jako nastolatka. Zestarzała się, zwłaszcza powieści Cortazara.
Napisałyśmy „Stówkę” w roku 2021 ze świadomością współczesnych kobiet. Byłam kimś innym, gdy miałam lat 20, niż jestem teraz, gdy skończyłam 40.
Brakuje też „Ani z Zielonego Wzgórza”.
JS: We mnie ta książka nie zostawiła żadnego śladu.
ADM: Ja jako Ania oczywiście ją czytałam. Mojej mamie zależało, żebym ją polubiła, ale chyba nigdy się do końca nie przekonałam. Zaczęłam przygodę z Lucy Maud Montgomery od „Jany ze Wzgórza Latarni”. Lubiłam ją. Anię niekoniecznie. Choć gdy dowiedziałam się, że mój przyjaciel przeprowadził się na Wyspę Księcia Edwarda, pomyślałam: „O mój Boże, muszę tam pojechać”.
A jak wasze dzieci wpłynęły na wasze czytanie? Jak je zachęciłyście do lektury?
JS: Choć widzę wielki odpływ dzieci i młodzieży od czytania, wierzę w głośne czytanie. To forma bycia razem. U mnie w domu czytano głośno. Ja moim synom czytałam stare książki, choćby „Kubusia Puchatka”, żeby usłyszeć w tyle głowy głos mojego taty, który wymyślał własne melodie do mruczanek. Ja robiłam to samo. Ale nigdy nie ma stuprocentowej pewności, że nasze dzieci będą czytać. Moi synowie lubili nasze głośne czytanie, a teraz sami wybierają książki. Starszemu podoba się „Pan Tadeusz”! A wcale nie jest zagorzałym czytelnikiem. Młodszy woli komiksy.
ADM: Jak pokazują badania, nieczytanie nie pomoże w wychowaniu przyszłych czytelników. Mojego dziewięcioletniego syna pochłaniają japońskie mangi. Siedmioletnia córka czyta „Fistaszki”. Zapada się w fotel i sięga po książki, naśladując mnie. Nie każda lektura podoba się w formie czytanej, czasami potrzebne są audiobooki albo słuchowiska.
JS: Dawne lektury czasem wymagają komentarza. To lepsze niż cenzura czy wyrzucanie z kanonu. U Edith Nesbit, która pisała za czasów imperium brytyjskiego, pojawia się np. słowo „brudasy”. Wtedy rodzic może wytłumaczyć dziecku, czym był kolonializm. Dzieci są na to otwarte. Mój młodszy syn jest uwrażliwiony na słowa, które mogą kogoś ranić. Z kolei starszy znienawidził „W pustyni i w puszczy”, bo bohaterowie źle traktowali zwierzęta.
Które z kanonicznych dzieł są wam najbliższe?
JS: „Lalka”. Mogę ją czytać tysiąc razy, za każdym kolejnym odkrywając coś nowego. Widzę w niej rozczarowanie społeczeństwem, utratę marzeń, że da się coś zmienić, nieudany awans społeczny, historię o złudzeniu miłości.
Najprzyjemniejszą lekturą do „Stówki” była „Czarodziejska góra” Tomasza Manna. Odczytałam ją zupełnie inaczej niż w młodości.
ADM: Ja nie potrafię chyba wymienić jednego tytułu. Już teraz wiem, że nie napisałam o wielu ważnych książkach.
JS: A i tak książek jest w zbiorze 101, a nie sto! Jako ostatnia pojawiła się Susan Sontag, której książki dotarły do Polski późno. Dziś jest punktem odniesienia dla wielu kobiet. Zajmuje się głodem czytania. I tym głodem mnie zaraziła.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.