Bliźniaczki najpierw na zmianę grały Michelle z serialu „Pełna chata”. Później stały się gwiazdami filmów dla nastolatek. Im większą zdobywały popularność w show-biznesie, tym bardziej się od niego oddalały. Kto wie, może dzięki temu uniknęły losu wielu innych dziecięcych gwiazd? Dziś tworzą The Row – jedną z najbardziej luksusowych marek ubrań i dodatków. Moda towarzyszyła im na każdym etapie kariery – od szukających tożsamości młodych dziewczyn do wpływowych kobiet biznesu.
Byłam mniej więcej w wieku przedszkolnym, gdy po raz pierwszy zobaczyłam odcinek „Pełnej chaty” – za mało rozumna, by zrozumieć fabułę, ale na tyle świadoma, żeby poczuć więź z najmłodszą bohaterką. Mała Michelle stała się dla mnie punktem odniesienia. Wcześniej zdezorientowana pytałam rodziców, dlaczego wśród dzieci, jakie znam, nie ma żadnej innej Michaliny. I dlaczego nie mogę mieć na imię Ania.
Podobne artykułyMary-Kate i Ashley Olsen: Razem, ale osobnoMichalina MurawskaSiostry Olsen wróciły na mój ekran kilka lat później. Ja, lat 10, zawieszona między czasami dzieciństwa, a z coraz większą żądzą wejścia nawet nie tyle w dorosłość, co w piękne – i jak mi się wtedy zdawało – beztroskie lata nastoletnie. One, lat 15, stawały się właśnie idolkami dorastających dziewczyn. W filmach i serialach, w których już nie tylko grały, lecz także produkowały, przestały płatać figle rodzicom, a zaczęły zmierzać się z pierwszymi rozterkami miłosnymi. Wszystko było w nich cool. Pokoje, fryzury, ubrania, nawet kubki, z których piły (prawdziwą!) kawę.
Wystarczy chwilowa retrospektywa, żebym przypomniała sobie, jak duży wpływ na to, jak chciałam wtedy wyglądać, miały bliźniaczki. Szczerze? Nie było dla mnie rzeczy niemożliwych. Ku rozpaczy rodziców, codziennie próbowałam zrobić sobie filmowe wtedy dla dziewczyn „łamane fale”, z zakręconą górą i zupełnie proste od połowy. Pod tuniki boho nosiłam dopasowane podkoszulki i choker zrobiony z rzemyka. Pożyczałam od mamy rozpinane swetry, bo tylko one miały przydługie rękawy i usilnie starałam się nosić je z dżinsami i japonkami na platformie. Nie obchodziło mnie wcale, że małe miasto na północy Polski nie miało nic wspólnego z Malibu.
Lata mijały, a ślepa fascynacja zaczęła przeradzać się w świadomą inspirację. Stylizacji Mary-Kate i Ashley nie podglądałam już na ekranie (ich drogi z filmem zaczęły się powoli rozchodzić), lecz na zdjęciach paparazzich, które hobbystycznie pobierałam z internetowych blogów i zapisywałam w specjalnych folderach. Widziałam, jak ewoluuje ich styl. Podpatrywałam, jak żonglują dodatkami. Z czym noszą najmodniejsze wtedy legginsy i balerinki. I jakie lansują trendy, bo tylko przez kilka sezonów udało im się spopularyzować torebkę Motorcycle Balenciagi, okulary muchy i długą apaszkę z motywem czaszki od Alexandra McQueena.
Ulica była dla nich „tylko” ulicą. Nie zabiegały o uwagę fotoreporterów, jak chociażby Lindsay Lohan czy Paris Hilton. Przeciwnie, były ich zainteresowaniem zmęczone. Przestały pokazywać się publicznie, zerwały relacje ze światem filmu, poszły na studia. Im starsze się stawały, tym spokojniejsze życie chciały wieść. I tym większą widziały dla siebie przyszłość w modzie.
Ich marka The Row jest dziś jedną z najczęściej nagradzanych i docenianych przez krytyków. Stała się synonimem dyskretnego luksusu, ponadczasowego minimalizmu i androgynicznej elegancji. Założycielki są jej najlepszymi ambasadorkami. Choć ich styl obserwuje się i podziwia raczej z boku. Siostry niemalże nie udzielają się publicznie, nie posiadają też kont w mediach społecznościowych. Jedyną dokumentacją ich fantastycznych stylizacji są profile fanów, których administratorzy z uporem maniaka gromadzą ich zdjęcia. Często jedyną szansą dla fotoreporterów jest krótka przerwa na papierosa, jaką robią pod nowojorską pracownią The Row. Wernisaż, na jakim pojawią się prywatnie, by wesprzeć znajomych. Albo kolacja, którą po każdym pokazie organizują dla pracowników.
Co jest takiego w stylu Olsenek? Normalność, lecz bez krzty przewidywalności. Mają dryg, którego chyba nie da się nauczyć, choć warto próbować. Niezwykła zwyczajność. I swoboda, bo ani Mary-Kate, ani Ashley nie ubierają się pod publiczkę. Ich stylizacje są często wynikiem pragmatycznego myślenia o modzie. Birkenstocki noszone na skarpetki z wełny, japonki zakładane do luźnych garniturów, warstwy w różnych proporcjach, oversize’owe swetry i ogromne szale świadczą przede wszystkim o zamiłowaniu do wygody. A obserwowane z boku stanowią przykład stylu, który nie ma terminu ważności.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.