
Ludzie wciąż mnie zaskakują, chociaż prowadzę terapię par od 35 lat – mówi Susanna Abse, autorka książki „Opowiedzcie mi o miłości. Jak się zakochujemy i dlaczego się rozstajemy”, w której opowiada historie 13 prowadzonych przez siebie par. Abse była przewodniczącą British Psychoanalytic Council, przez 10 lat kierowała Tavistock Relationships – jednym z najważniejszych brytyjskich ośrodków zajmujących się terapią par, obecnie zasiada w zarządach Association for Infant Mental Health oraz The Freud Museum w Londynie.
Czy po tylu latach wciąż fascynuje panią praca terapeutki?
Nie zawsze, ale w wystarczającym stopniu, by chcieć nadal ją wykonywać. Najtrudniej mi pracować, gdy napotykam opór pacjentów. Nie wszyscy chcą się ze mną dzielić swoimi przeżyciami. Czuję się w ich obecności, jakbym dotykała bryły lodu. Muszę długo na nich dmuchać, żeby wreszcie stopnieli. Na pewno wciąż stymuluje mnie to, co dzieje się między mną a parą. To, czego ja uczę się o sobie, to, co sobie przypominam, to, jak ich historie łączą się z moimi doświadczeniami.
Odmawia pani czasem prowadzenia terapii?
Tak, nie pracuję np. ze związkami poliamorycznymi, bo nie czuję się w tym temacie kompetentna. Czasami, ale rzadko, zwyczajnie nie czuję danej pary. Widzę jakąś blokadę z jej strony. Wtedy przekierowuję ją do znajomych terapeutów.
Pacjenci nie zawsze są gotowi zawierzyć procesowi?
Zazwyczaj jedna osoba namawia drugą na terapię, rzadziej obie są na nią gotowe w tym samym momencie. Moim zadaniem jest przekonanie nieprzekonanego partnera o zasadności naszych spotkań. Poza tym partnerzy czasami na świadomym poziomie chcą być w terapii, rozważać trudne i bolesne sprawy, ale jak wszyscy mają mechanizmy obronne. Moja praca polega m.in. na tym, żeby ten mur obronny zburzyć. A do tego nie wystarczy pięć sesji. To zazwyczaj długotrwały proces.
Ile średnio trwa ten proces? I czy wie pani już na pierwszej sesji, ile spotkań się odbędzie?
Nie myślę o tym, jak długo potrwa terapia, lecz co stanowi jej cel i jak go osiągnąć. Niektórzy pacjenci potrzebują natychmiastowej ulgi, bo coś im dolega. Gdy ten problem się rozwiązuje, nie chcą już kontynuować terapii. Ale większość osób, która wybiera właśnie mnie, wie, że nie pracuję w nurcie terapii poznawczo-behawioralnej, więc u mnie proces trwa dłużej. Niektórzy obawiają się kosztów terapii albo tego, że się w jakimś sensie od terapii „
uzależnią, będą na niej za bardzo polegać w codziennym życiu. W tym tygodniu kończę dwie terapie – jedna trwała osiem lat, druga sześć miesięcy. Pacjenci indywidualni przychodzą do mnie na dłużej, pary na krócej – około roku, chociaż mam pary, które były w terapii przez pięć lat. Przyszły do mnie po narodzinach pierwszego dziecka, potem przerwały i wróciły po pojawieniu się drugiego.
Czy widzi pani zmianę w podejściu do terapii par – przestała być ostatecznością, a zaczęła być traktowana jak swoiste spa dla związku? Czy młodsze pary, które dopiero zaczynają związek, też na nią chodzą?
Do mnie nie przychodzi za wiele młodych par ze względu na mój wiek i pewnie też wysoką stawkę godzinową. Ale zdarzało mi się pracować z parami, które były w związku dopiero od trzech miesięcy. Chciały podjąć decyzję, co dalej – czy warto się angażować, czy lepiej na tym etapie rozstać. Albo trzydziestolatkowie po roku relacji zastanawiający się, czy założyć wspólnie rodzinę. Ale najczęściej przychodzą do mnie pary z małymi dziećmi, bo to właśnie na tym etapie zazwyczaj dochodzi do kryzysu albo przeformułowania związku. Potem wracają, gdy dzieci wkraczają w wiek nastoletni, co zmienia dynamikę działania całej rodziny. Z nimi pracuje się łatwiej niż np. z małżeństwami z 30-letnim stażem, które na emeryturze postanawiają coś zmienić w swojej relacji, ale są już mocno osadzone w swoich rolach.
Sama mam dwoje małych jeszcze dzieci. Często z mężem brakuje nam czasu i przestrzeni na rozmowę. Terapia par mogłaby być dla nas takim bezpiecznym miejscem.
Dokładnie. I dobrym pomysłem byłoby spotykać się na żywo. Prowadziłam terapie online albo w połowie online – z jednym małżonkiem obecnym na sesji, a drugim na Zoomie, ale to gorzej działa. Bo dużo między ludźmi wydarza się też przed sesją i zaraz po wyjściu z niej. Mogą zaplanować kawę albo kolację. To jest wtedy ich czas, dzięki któremu mogą zacieśnić relację, priorytetyzować ją, a nie tylko próbować zmieścić ją między pracą a dziećmi.
Bywa tak, że dopiero po narodzinach dzieci okazuje się, że ludzie do siebie nie pasują, bo np. ich podejście do rodzicielstwa radykalnie się różni?
Gdy rodzi się dziecko, po prostu wszystko się zmienia. Pojawia się deprywacja, nie tylko snu. Nagle czyjeś potrzeby są ważniejsze niż nasze i naszego partnera. Być może po raz pierwszy w życiu. W najlepszym wypadku potrzeby nasze i partnera pokrywają się, ale stają w kontrze wobec potrzeb dziecka. Pojawia się więc konkurencja potrzeb. A przecież nie można o to obwiniać dziecka, więc partnerzy zaczynają obwiniać siebie nawzajem. Jeszcze gorzej, jeśli partner zaczyna pragnąć czegoś innego, np. ewidentnie stawia dziecko na pierwszym miejscu. Nie mówiąc o tym, że rodzicielstwo odkopuje nierozwiązane problemy z naszego własnego dzieciństwa.
Zdarzają się pary, które przychodzą do pani, mówiąc, że chcą się rozwieść, a pani zadaniem jest tylko ułatwienie tego procesu?
Tak, czasami przychodzą na terapię, żebym przeprowadziła ich przez żałobę po związku i pomogła ustalić, kto będzie gdzie mieszkał, w jakim zakresie zajmował się będzie dziećmi itd. Dzięki terapii szybciej przejdą do etapu zdrowienia. Co nie znaczy, że takie pary nie zmieniają zdania. Rozstawanie się to skomplikowany proces. Czasami ci, którzy przychodzą, żeby zerwać, ostatecznie tego nie robią, a ci, którzy chcieli się pogodzić, jednak się rozstają. Ja, jako terapeutka, też nie wiem, jak potoczą się ich losy.
Ma pani intuicję?
Tak, ale nigdy pewność. Ludzkie historie wciąż mnie zaskakują, chociaż słucham ich od 35 lat. Człowiek jest naprawdę nieprzewidywalny. I ta niepewność terapeuty pomaga pacjentom. W tej sytuacji nie ma determinizmu. Wszyscy jesteśmy w procesie. I dzięki temu, że ja nie wiem, dokąd to zmierza, ten proces może zaprowadzić nas w nieznane rejony.
Miewa pani pokusę, żeby przyznać rację jednej ze stron?
Rzadko. Właściwie tylko w przypadku świeżych związków, gdy widzę, że ci ludzie po prostu do siebie nie pasują. Najczęściej jednak, nawet jeśli wiem, że dana osoba wybrała niewłaściwego partnera, odpowiedzialność leży po obu stronach. Bo ta osoba wiedząc, że związała się z niewłaściwym człowiekiem, brnie w relację. Czasami widać ogromną dysproporcję zaangażowania, gdy jedna strona nie chce w ogóle wziąć odpowiedzialności za związek.
Co wie terapeuta, czego nie może wiedzieć para?
Terapeuta bada „stan umysłu pary”. Jako osoba z zewnątrz inaczej widzi dynamikę związku. Łatwiej mu dostrzec schematy, którymi para się posługuje. I ich źródła, najczęściej zakorzenione w dzieciństwie, relacjach rodziców i z rodzicami. Takie wzorce, projekcje, trudno nam dostrzec samemu.
Naprawdę można nie mieć świadomości tego, co wzięliśmy – świadomie i nieświadomie – od naszych rodziców?
Tak, zwłaszcza gdy komuś ogólnie się w życiu układa – osiągnął sukces, zarabia pieniądze, budzi podziw. Wtedy nie dostrzega deficytów wynikających z wychowania. Problemy ujawniają się dopiero w związku. Dziś spotykam się z parą, w której to on ciągle ucieka. Nie chce wspominać dzieciństwa, krzywdy, zranienia. Nie uznaje, że zachowania rodziców miały na niego wpływ. Uważa, że wystarczy ustalić zasady funkcjonowania w związku. Z drugiej strony, wiele osób, z którymi pracuję, z czasem interesuje się swoim dzieciństwem coraz bardziej, chce się w nie zagłębić.
A o czym pacjenci najbardziej lubią rozmawiać? Co przychodzi im z łatwością? Zwierzenia na temat seksu?
Nie, chyba nie ma takiego obszaru, a seksualność na pewno nie jest jednym z nich. Chyba że emancypację ktoś traktuje w kategoriach tożsamościowych albo uprawia jakąś wyzwalającą praktykę seksualną, np. sado-maso – wtedy opowiada o swoich doznaniach w sposób świadomy, programowy. Nie zawsze też rozmowa o seksie jest niezbędna. Oczywiście zawsze pytam, jak się parze układa w sferze erotycznej. Ale czasami to zupełnie nie stanowi problemu. Nie radzą sobie z innymi obszarami życia. Zdarzają się też szczęśliwe pary, które nie uprawiały seksu od lat. Trwają w takim stanie choćby dlatego, że obawiają się swojej własnej agresji. W seksie pewna otwartość na agresję jest konieczna. Nawet jeśli para wydaje się absolutnie ze sobą pogodzona, gdy nie uprawia seksu, nie łączą jej tak naprawdę żadne intensywne emocje.
Zdarza się pani dostrzegać przemoc w związku?
Rzadko. Widzę przemoc sytuacyjną, np. gdy para się kłóci, jeden z partnerów za dużo wypije, dziecko płacze i następuje wybuch złości. Wtedy ktoś kogoś popchnie, pociągnie za włosy. Ale jeśli mowa o przemocy domowej, w której najczęściej mężczyzna regularnie bije żonę, to takiej przemocy nie widuję, bo tacy mężczyźni nie trafiają na terapię par. Jako terapeutka muszę być oczywiście uważna na przemoc. Wtedy mogę zaproponować sesję indywidualną z jednym z partnerów, żeby dowiedzieć się więcej.
Takie spotkania indywidualne zdarzają się częściej?
Czasem spotykam się z jednym z partnerów, np. gdy ta osoba potrzebuje zgłębić temat swojego dzieciństwa. Ale mam zasadę, że w temacie związku jeden z partnerów nie może mi powiedzieć więcej podczas spotkania jeden na jeden, niż powiedziałby na terapii par przy partnerze.
Czy w związku z polikryzysem na świecie więcej par zgłasza się na terapię?
Z mojego doświadczenia wynika, że tylko osoby w miarę zadowolone ze swojego związku, zdrowe emocjonalnie, są w stanie opowiadać o kryzysach na świecie. Dopóki nie czują się zaopiekowane w związku, interesują się tylko własną relacją.

Zaloguj się, aby zostawić komentarz.