Znaleziono 0 artykułów
30.09.2023

Vito Bambino: Nie boję się inności, bo ją znam

30.09.2023
Vito Bambino (Fot. Valentin Hennequin)

Jako ambasador Jaguara Vito Bambino, bohater jednej z dwóch okładek październikowego wydania „Vogue Polska”, tworzy z marką multidyscyplinarny projekt z pogranicza designu, mody i muzyki. Z wybuchu kreatywności zrodził się także jego drugi solowy album, „Pracownia”, który w eklektycznej harmonii godzi rap z muzyką retro.

Urodziliśmy się w odstępie czterech lat w tym samym szpitalu w katowickich Panewnikach. Mateusz Dopieralski (przyszły Vito Bambino) przyszedł na świat 27 kwietnia 1988 roku. Gdy miał zaledwie kilka lat, jego rodzina wyjechała ze Śląska do Niemiec, jak wiele innych na przełomie lat 80. i 90. XX wieku. Moi krewni osiedli w Nadrenii-Północnej Westfalii – w Dortmundzie, Bochum, Essen, a Dopieralscy w położonym nieopodal Leverkusen, znanym głównie z klubu piłkarskiego Bayer 04. 

„Hanysy infiltrują nam stolicę, o nie! Skąd wiesz? Wiem, bo jestem hanysem”, napisał Vito Bambino w tekście do piosenki „Biz” z „Pracowni (Albumu Niedopracowanego)”, drugiej po „Poczekalni” z 2020 roku solowej płyty, która już w dniu premiery pokryła się złotem. Mateusz w młodości wakacje spędzał u dziadka, z rodzinnych Katowic przywożąc „wakacyjny pakiet wspomnień”. Jego magdalenką był zapach kopalnianego pyłu. Na takich jak on, artystów życia, mówiło się jeszcze wtedy z lekkim przekąsem „oryginał”. Dziś to słowo jego fani i krytycy – a ujmuje i jednych, i drugich – wypowiadają z podziwem. Vito jest Ślązakiem, Polakiem i Niemcem, Europejczykiem, wszystkim po trochu. – W zrozumieniu siebie pomogło mi to, że dorastałem w świecie multikulti, gdzie każdy był skądś. Czuję się obywatelem świata, który z szacunkiem traktuje inne kultury. Nie boję się inności, bo ją znam, a Polska jest homogeniczna, więc bywa zamknięta – tłumaczy. Na Polaków Mateusz patrzy i od środka, i z zewnątrz. Zanim zaczął karierę muzyczną po naszej stronie Odry, grywał w teatrze w Düsseldorfie. Po maturze zdał do szkoły aktorskiej w Kolonii. Zaczął od występów na scenie przed 15-osobową widownią, a skończył na planach przebojowych seriali kryminalnych „Kobra – oddział specjalny” czy „Tatort”. – Udało mi się spełnić marzenie o graniu, choć nie miałem pleców. Teraz doceniam to, że na koncertach śpiewam dla kilkudziesięciu tysięcy ludzi. Dzięki doświadczeniu wiem, że sukces jest ulotny. Do pewnego stopnia ta cała kariera to iluzja – mówi. Vito buduje ją niejako na ambiwalencji – jest trochę showmanem, a trochę uważnym obserwatorem. – W rapie przewodzi MC, który pełni funkcję master of ceremony. Zawsze wiem, co się dzieje na mojej widowni – mówi. 

Vito Bambino (Fot. Valentin Hennequin)

– Pochodząca z Wielkopolski, pragmatyczna mama chciała, żeby nam się w życiu udało, więc uczyła nas dobrych manier. Choć wywodziliśmy się z klasy robotniczej – tata w Polsce pracował jako cukiernik, w Niemczech prowadził autobus – na osiedlu najlepiej mówiliśmy po polsku, bo chodziliśmy po lekcjach na dodatkowe zajęcia. Moja siostra, Marta, była i jest prymuską – wspomina Mateusz. Z mamą zawsze łączyła go bliska więź. – Gdy poznałem Agi, moją żonę, wynajmowałem kawalerkę w tym samym bloku, co rodzice. Odwiedzałem ich niemal codziennie. Mama i tak narzekała, że widujemy się za mało, a Agi dziwiła się, że jesteśmy tak zżyci – mówi Vito, który w piosence „Ulek i Dawcia” nagranej z Dawidem Podsiadłą, śpiewa „Staram się być zuch, twoim złotym chłopcem. Zadbam, by twój wnuk dzwonił jak dorośnie. Damom bukiet róż nieproszony niosłem, więc”. Mama dbała też o elegancję. – Ubierała nas w ponadczasowy granat – śmieje się muzyk, pokazując na swoją denimową katanę z przeskalowanymi kieszeniami, którą założył do szerokich spodni i bejsbolówki. Gdy zdejmuje czapkę, odkrywa skronie pokryte siwizną – widać, że Vito już nie jest takim Bambino. Styl zawsze miał własny. – Po mamie siostra pokazała mi, jak się ubierać. Nosiłem spodnie z jedną podwiniętą nogawką. Wszyscy myśleli, że przyjechałem na rowerze – opowiada. „Taka 2002 – weź nogawkę podwiń”, śpiewa w kawałku „2002”. A w każdym klipie podkręca wizerunek – w „Mustangu” ma prostokątne okulary jak z lat 70., pasiaste polo i fryzurę na pieczarkę, w „Etnie” wygląda jak Kmicic w futrzanej czapie, a w „Rampage” przypomina berlińskiego hipstera. W naszej sesji wychodzi z niego ekscentryczny dżentelmen. – Jako pierwszy z chłopaków z sąsiedztwa nosiłem różową polówkę, którą wypatrzyłem w teledysku „Lean Back” Fat Joe na początku lat 2000. I długie włosy. Kumple się ze mnie śmiali, a potem sami tak chodzili. Teraz pojęcie męskości się zmieniło. Wreszcie wolno nam eksperymentować z wyglądem. Harry Styles ubiera się kolorowo, dziwnie, i jest świetny. Ta rewolucja toczy się także na poziomie mentalności. Możemy wyrażać wrażliwość. Nie musimy wstydzić się błędów, tylko do nich przyznać. Mój tata tak nie mógł, choć miał tej wrażliwości na pewno więcej niż jego kumple – mówi. 

Cały tekst znajdziecie w październikowym wydaniu magazynu „Vogue Polska”. Do kupienia w salonach prasowych, online z wygodną dostawą do domu oraz w formie e-wydania. 

Anna Konieczyńska
  1. Ludzie
  2. Portrety
  3. Vito Bambino: Nie boję się inności, bo ją znam
Proszę czekać..
Zamknij