Wchodząc w polemikę z felietonistką „Rzeczpospolitej”, pragnę śpiesznie donieść, że będąc gejem, lesbijką, osobą biseksualną czy transpłciową, nie trzeba wcale wyznawać lewicowych poglądów. Podjęta przez Szczepkowską próba rozdzielenia bycia homoseksualistą od bycia gejem jest zwyczajnie głupia. Zajmijmy się lepiej zorganizowaną przez państwo wespół z Kościołem kampanią nienawiści wobec osób LGBT, która z fazy przemocy werbalnej wkroczyła w fazę przemocy fizycznej.
Przyznaję się bez bicia, wielbię felietony Joanny Szczepkowskiej o sprawach LGBT. Czytanie ich jest jak słuchanie Valentiny z „RuPaul’s Drag Race”. Nic, co mówi, nie ma związku z rzeczywistością, ale nie umiesz jej wyłączyć. Zawsze sobie wyobrażam, że Szczepkowska tworzy w nocy, sącząc schłodzone wino, które kupiła tuż przed zamknięciem Żabki. Co ciekawsze zdania wysyła do Bogusława Chraboty, redaktora naczelnego „Rzeczpospolitej”, który też nie śpi, bo cieszy się na nadchodzącą klikalność. Cieszą się więc Szczepkowska z Chrabotą do wczesnych godzin porannych, a my – fanatyczni wielbiciele felietonistyki pani Joanny – czekać musimy niecierpliwie kolejne godziny, by jej myślami ulotnymi móc się delektować niczym olimpijską ambrozją.
Jest bowiem Joanna Szczepkowska wielką myślicielką. Co do tego nikt wątpliwości mieć nie może. Zdania: „marzy mi się dyskusja homoseksualisty z gejem” nie napisałaby nigdy osoba o przeciętnych możliwościach intelektualnych. Trzeba wielkiego oczytania, niezliczonych godzin dumania i niemałej odwagi cywilnej, by tak klarownie sformułować myśl. Tym bardziej należy się w tym miejscu głęboki pokłon i samej autorce, i wspomnianemu dziennikowi za bezkompromisowość i – w końcu! – powiedzenie, jak jest. Ptaszki ćwierkają, że gdyby felietony z „Rzepy” były tłumaczone na angielski, a potem publikowane w jakimś amerykańskim czasopiśmie, niechybnie nagrodzono by je Pulitzerem. Podobno redaktor naczelny już kosztorysuje przekłady i szuka wydawcy na antologię felietonów pani Joanny. Co naturalnie nie jest takie łatwe, biorąc pod uwagę wszechpotężne za oceanem homolobby, które prawdę o gejach (nie mylić z homoseksualistami) próbuje za wszelką cenę ukryć.
Jeśli ktoś czytał wcześniejsze felietony Joanny Szczepkowskiej o społeczności LGBT (nie mylić z homoseksualistami), szybko się zorientował, że składają się nań zawsze trzy elementy. Pierwszy to zaznaczenie na początku, że jest się weteranką walki o prawa osób LGBT (nie mylić z homoseksualistami). Nikt chyba nie ma wątpliwości, że gdyby przyznawano medale Virtuti Gejlitari, pierwszą odznaczoną byłaby Szczepkowska. Nie ma w Polsce drugiej tak zaciekle walczącej o nasze prawa osoby. Szczepkowska to Judy Garland, Elizabeth Taylor i Cher w jednym. Nie pamiętam dnia, żebym nie widział jakiegoś geja (nie mylić z homoseksualistą) w T-shircie z jej podobizną. Geje piszą o niej wiersze i piosenki. Nie ma parady, na której aktorka by nie występowałaby lub przemawiała. Co tu dużo gadać, Szczepkowska to gejowska ikona. Drugi element jej felietonistycznej strategii to podkreślanie, że jej wydumki opierają się wyłącznie na „faktach i dokumentach”, co oznacza, że każda osoba mająca inne zdanie jest (w domyśle) manipulantem albo kłamczuchem, bo – jak mawia słynna drag queen Monique Heart – „facts are facts”. Trzeci element to kreowanie się na męczennicę, która jako jedyna ma odwagę, by mówić prawdę (jej prawdę) i ponosić tego konsekwencje. A te, jak się można domyślić, są bolesne. Wiadomo przecież nie od dzisiaj, kto stoi za tym, że Szczepkowska jest niepożądana w liberalnym środowisku artystycznym stolicy. Wiadomo, jacy szatani są tu czynni. Gdyby Szczepkowska żyła dwa i pół tysiąca lat temu, Sofokles nie napisałby dramatu „Antygona”, ale „Ioanna”, bo tragizm postaci Szczepkowskiej jest bez wątpienia większy. Opiewana byłaby zresztą także i w innych dziedzinach sztuki. Nie rzeźbiłby wówczas Fidiasz w złocie i kości słoniowej żadnej tam Ateny, ale Ioannę właśnie, boginię uciech homoerotycznych i prawdy o LGBT.
Pisze Joanna Szczepkowska w swoim pełnym marzeń felietonie w „Rzeczpospolitej” o tym, że uwięziona jest (nie ona jedna) w śmiertelnej pułapce. Jej perfidia polega na tym, że albo się kroczy pod tęczowym sztandarem, albo jest się uznanym za osobę wspierającą brunatnych. A ona nie chce iść ani z Biedroniem, ani z Kaczyńskim. I co ma biedna począć? Mało tego, co mają począć tysiące, setki tysięcy homoseksualistów (nie mylić z gejami), którzy nie identyfikują się „z kolorową estetyką”, bo „ich homoseksualizm łączy się z umiłowaniem klasycyzmu i wartości konserwatywnych”? Jak żyć w świecie – pyta felietonistka – podzielonym „na tych, co kochają, i tych, co nienawidzą mniejszości seksualnych”. Gdzie mają się podziać ludzie „urodzeni z pociągiem do tej samej płci”, którzy „nie czują się tożsami z LGBT”? Takich i innych pytań wagi, rzec można, egzystencjalnej jest w dziele aktorki więcej, a odpowiedź na każde z nich wymaga oddzielnej wręcz rozprawy. Szczególnie interesujące wydaje się jednakowoż przeciwstawienie tożsamości gejowskiej (nie mylić z homoseksualizmem) „umiłowaniu klasycyzmu”. To, że liberalny lub – nie daj Boże! – lewicowy gej (nie mylić z homoseksualistą) klasycyzmu miłować nie może, wie każdy student historii sztuki. Klasycyzm kochają bowiem konserwatywni homoseksualiści (nie mylić z gejami). Geje (nie mylić z homoseksualistami) kochają barok, a pedały (nie mylić z homoseksualistami i gejami) wielbią podobno rokoko. Słyszałem, że warszawska ASP już się zgłosiła do Szczepkowskiej z zapytaniem, czy nie zechciałaby wykładać przedmiotu poświęconego niezaprzeczalnemu związkowi tożsamości seksualnej z periodyzacją sztuki, porami roku i ciśnieniem atmosferycznym.
Nie wiem, w jakim świecie żyje Joanna Szczepkowska i drukujący jej wypociny redaktorzy „Rzeczpospolitej”, ale pragnę śpiesznie donieść, że świat jest pełen osób LGBT o różnym stopniu identyfikacji z tęczowym sztandarem, mających bardzo różne przekonania i należących do partii politycznych wszelkich nurtów. I nie ma w tym niczego nadzwyczajnego, nie ma tu żadnego dramatu. Będąc gejem, lesbijką, osobą biseksualną czy transpłciową, nie trzeba wcale mieć lewicowych poglądów i głosować na Wiosnę. I żeby się o tym przekonać, nie trzeba też przeprowadzać wielkiego śledztwa. Wykryłby to nawet dość szybko inspektor Columbo. Z tego, co mi wiadomo, Paweł Rabiej, wiceprezydent Warszawy, jest liberałem z Nowoczesnej (wieczny odpoczynek racz jej dać, Panie), podobnie zresztą jak radny Rady Warszawy Marek Szolc, żeby sięgnąć tylko po pierwsze z brzegu przykłady wyoutowanych gejów w polityce z warszawskiego podwórka. Leo Varadkar, premier Irlandii i gej, jest szefem partii konserwatywno-liberalnej. Zmarły kilka lat temu Guido Westerwelle, wicekanclerz Niemiec, był szefem FDP, czyli liberałów, a były premier Belgii Elio Di Rupo to socjaldemokrata. Burmistrz Essen Thomas Kufen jest chadekiem, a Richard Grenell, amerykański ambasador w Berlinie, jest republikaninem. Hardcorowym prawicowcem i zatwardziałym likudnikiem jest Amir Ohana – izraelski minister sprawiedliwości, który wraz ze swoim partnerem i dwójką ich dzieci jest na każdej telawiwskiej paradzie równości. Ana Brnabić, pierwsza lesbijka na czele rządu Serbii, jest centrystką, Alice Weidel (także lesbijka) przewodzi w Bundestagu skrajnie prawicowej AfD, Lori Lightfoot – pierwsza Afroamerykańska i lesbijka w fotelu burmistrzowskim Chicago – jest demokratką, a Caitlyn Jenner – jedna z najsłynniejszych obecnie transpłciowych kobiet świata – zdeklarowaną republikanką. Mógłbym tak wymieniać bez końca.
Pisanie o tym, że osoby homoseksualne (nie mylić z LGBT) i ich sojusznicy skazani są na wybór Wiosny, bo inaczej zostaną uznani za popierających brunatny reżim, ma taki związek z rzeczywistością, jak to, że Polacy są spadkobiercami starożytnych Greków, o czym nas niedawno informował pan premier. A już doprawdy śmiechu warta jest opisywana przez Szczepkowską rzekoma opresja homoseksualistów (nie mylić z gejami) miłujących klasycyzm oraz wartości konserwatywne i nieidentyfikujących się z kulturą gejowską. Przecież przytłaczająca większość osób LGBT w Polsce siedzi w szafie i głosuje tak jak reszta społeczeństwa. Większość oddaje w urnie głos na PO, część głosowała na Nowoczesną, są też z pewnością i tacy, którzy głosują na partię Tęczowego Władka, który ostatnio kieruje swoją chłopską czeladkę – zwaną PSL – na homofobiczną ścieżkę, bo poczuł, że może coś na tym w dzisiejszej nienawistnej Polsce ugrać. Ba, są celebrogeje (nie mylić z homoseksualistami), którzy w ostatnich wyborach prezydenckich głosowali na Andrzeja Dudę. To doskonale znani Joannie Szczepkowskiej Maciej Nowak i Krystian Legierski. Obaj do dzisiaj, zdaje się, bronią swojego wiekopomnego wyboru.
Jest taki dowcip, który śmieszy zwykle heteroseksualistów. Przychodzi syn do ojca i mówi: „Tato, jestem gejem”, a ojciec na to: „Masz dobry samochód?”. Syn: „Nie”. Ojciec: „Latasz na weekendy do Barcelony?”. Syn: „Nie”. Ojciec: „Masz dizajnerskie ciuchy?”. Syn: „Nie”. „To ty nie jesteś żadnym gejem, tylko zwykłym pedałem” – podsumował papa. Równie głupia i zwyczajnie obraźliwa jest podjęta przez Szczepkowską próba rozdzielenia bycia homoseksualistą od bycia gejem. To tak, jakby rozdzielać w Stanach bycie czarnym od bycia Afroamerykaninem. Tymczasem w Polsce nawet w poważnej gazecie można wydrukować wszystko, a potem – w odpowiedzi na słuszną krytykę – ogłosić się ofiarą hejtu. A ja, choć czytam zawsze felietony pani Joanny z zapartym tchem, wolałbym, żebyśmy zajęli się sprawami o wiele ważniejszymi, na przykład zorganizowaną przez państwo wespół z Kościołem kampanią nienawiści wobec osób LGBT, która z fazy przemocy werbalnej wchodzi właśnie w fazę przemocy fizycznej. I nie rozróżnia wcale homoseksualistów od gejów czy lesbijek, bo to niemożliwe. Wolałbym w związku z tym zobaczyć Joannę Szczepkowską, tak przecież „doświadczoną w walce o prawa mniejszości”, na niedawnej paradzie w Białymstoku. Oczywiście rozumiem, że nie mogła dotrzeć, bo była zajęta pisaniem felietonu do „Rzepy”. Dlatego marzy mi się, by ujrzeć Szczepkowską na najbliższej I Paradzie Równości w Płocku, która będzie 10 sierpnia. Takie marzenie.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.