Media wmawiały nam, że kobiety są okrutniejsze od mężczyzn. Podkreślano, że morderczynie są przebiegłe, zimne, nie dotykają ofiar, a mężczyźni, z którymi dokonują zbrodni, działają na ich rozkaz – mówi Wojciech Tochman w rozmowie o Monice Osińskiej, pierwszej kobiecie w Polsce skazanej na karę dożywocia. I o swojej nowej książce "Historia na śmierć i życie".
Pamiętasz pierwsze spotkanie z Moniką?
Rozmawialiśmy przez trzy godziny, siedziała przy nas milcząca funkcjonariuszka. Wróciłem do hotelu, coś zjadłem i padłem. Obudziłem się po dwudziestu godzinach, tuż przed kolejną wizytą u osadzonej.
Polubiłeś ją?
Tę relację nazwałbym raczej nicią porozumienia. Chęcią zrozumienia. To rzecz nieuchwytna, a jednak kiedy się pojawia, czuję ją wyraźnie. Bez niej nie zrobię reportażu. Spotykasz kogoś i wiesz, czy chcesz go słuchać, czy nie. Kiedyś nazywałem to pustą przestrzenią, którą reporter otwiera, by jakiś człowiek zagospodarował ją swoją opowieścią. Ale bywa, że reporter jest zamknięty, głuchy, z osobą spotkaną przed chwilą żadnej nici nie nawiązuje, ten człowiek, choć jego historia obiektywnie jest i ważna, i ciekawa, reportera nie obchodzi. Kiedy obudziłem się po tych dwudziestu godzinach, wiedziałem, że Monika Osińska mnie obchodzi. Chciałem jej słuchać.
Mimo iż jej historia nie była łatwa do zrozumienia.
Kiedy słyszymy o morderstwie, najpierw myślimy o ofierze. Dlatego starałem się, by na każdej stronie mojej „Historii na śmierć i życie” kładł się tamten mrok, cień tamtej zbrodni.
Chodzi o zabójstwo z lat 90., w którym brała udział Monika Osińska, pierwsza kobieta skazana w Polsce na karę dożywocia.
Zbrodni dokonanych przez nastolatków zdarzyło się wtedy kilka. Ta była pierwsza, na warszawskim Tarchominie. Troje maturzystów, dwóch chłopaków i dziewczyna, poszło do mieszkania w wieżowcu, w którym mieściło się biuro firmy kolportującej krzyżówki. Mieszkała tam, w małym pokoju, Jola. A pracowała w dużym.
Jeden z chłopaków, Yogi, znał ją, znał też to miejsce.
Dorabiał w tej firmie jako kolporter krzyżówek. Namówił kolegę na napad. Gołąb – tak przezywali tego drugiego. W biurze-mieszkaniu na Tarchominie miały być pieniądze, których potrzebowali. Chcieli się dobrze ubrać na studniówkę. Namówili koleżankę, by poszła z nimi. Monika Osińska też chciała się na tę studniówkę wystroić. Wszyscy niedawno skończyli 18 lat. No i poszli. Zabili młodą kobietę. To było okrutne i krwawe. Sąd skazał ich na dożywocie. Całą trójkę.
Sprawiedliwie?
Udział dziewczyny w przestępstwie był mniejszy niż jej kolegów. Nie dlatego, że nie dotknęła ofiary. Oni jej nie powiedzieli, że planują kogoś zabić. Ona tam nie szła, by zabić. Przynajmniej nie możemy być tego pewni, bo w tej sprawie były tylko słowa przeciwko słowom. Po latach, kiedy czytałem akta, te wątpliwości wciąż kłuły w oczy. Ale wtedy sąd rozstrzygnął je na niekorzyść oskarżonej, bo wątpliwości nie miał. Sędziowie nie wzięli też pod uwagę okoliczności łagodzących, a było ich kilka.
Na przykład?
Wiek oskarżonych. Żaden ze sprawców nie powinien dostać dożywocia, bo w chwili popełnienia czynu mieli niewiele ponad 18 lat. Prawo na to pozwalało, ale zdrowy rozsądek, moim zdaniem, już nie. Sprawcy nie byli „głęboko zdemoralizowani”, jak twierdzono. To druga okoliczność łagodząca. Zauważyła to sędzia sądu apelacyjnego, która nie zgadzała się z orzeczoną karą i zgłosiła votum separatum. Rozumiem, że sąd skazuje na dożywocie sprawców najcięższych zbrodni, jeśli nie widzi szans na ich poprawę. W tej sprawie sąd nie mógł wiedzieć, że ta trójka młodych ludzi nigdy się nie poprawi. Sąd nie ma boskich zdolności. A zabrał im tę szansę. Sędzia to przyznał bez ogródek, mówiąc, że dokonali zabójstwa nie tylko Joli, ale też samych siebie, swojej teraźniejszości i przyszłości. Przykład Moniki Osińskiej pokazuje po latach, że sąd się pomylił.
Niektórzy zarzucają ci, że usprawiedliwiasz Monikę.
Głównie ci, którzy nie czytali książki. Ludzie mylą moją chęć zrozumienia tego, co się stało, z usprawiedliwianiem. Nie usprawiedliwiam. Monika Osińska też siebie nie usprawiedliwia. Twierdzi, że gdyby tam wtedy nie poszła, jej koledzy pewnie też by nie poszli. I Jola żyłaby do dzisiaj. Monika czuje się odpowiedzialna za to, że nie przeszkodziła kolegom, nie wezwała pomocy. Oceniła swoją winę na ćwierć wieku więzienia, a więc surowo. Po dwóch latach dokumentowania tej sprawy, po konsultacjach z ekspertami – zgadzam się, że Monikę Osińską skazano nieludzko.
Piszesz wprost, że za płeć. Jak doszło do tego, że to właśnie ona została okrzyknięta mózgiem operacji?
Na takim odbiorze zależało Krzysztofowi O. To był szwagier ofiary, właściciel krzyżówkowej firmy. Postanowił znaleźć sprawców i faktycznie w tym policji pomógł. A potem pouczał sąd, także przez media, jaki powinien być wyrok. Kara śmierci już nie obowiązywała, więc oczekiwał dożywocia. Dziennikarze, często bez cienia refleksji, powtarzali to, co on opowiadał. A najwięcej mówił o Monice Osińskiej, koncentrując się na jej płci.
Jak to rozumiesz?
Podsycał w ludziach zdziwienie: Jak to? Kobieta morderczynią? Bo kobieta co najwyżej morduje w domu, swojego domowego kata. Kobieta nie morduje z chęci zysku, z namiętności czy z jakichś perwersyjnych popędów. Tak mordują mężczyźni.
Mężczyzn skazanych na dożywocie w Polsce jest ponad pół tysiąca. Kobiet piętnaście.
Właśnie. Kobieta zabijająca „po męsku” jest rzadkością. A to, co rzadkie, nieznane, budzi nie tylko zainteresowanie, ale też przerażenie. Dziennikarze, opinia publiczna, a w końcu i sąd nie umieli sobie z tym przerażeniem poradzić. Media wmawiały nam, że kobiety są okrutniejsze od mężczyzn. Podkreślano, że morderczynie są przebiegłe, zimne, nie dotykają ofiar, a mężczyźni, z którymi dokonują zbrodni, działają na ich rozkaz. Ci biedni mężczyźni…
Podobno nimi manipulowały.
Miały moc czarownic, skłaniały ich do zadawania ciosów. A same miały czyste ręce. Choć Krzysztof O. sugerował, że to Osińska jest odpowiedzialna za szczególnie okrutne rany zadane ofierze. To bzdura.
W mediach pojawił się też zapis wizji lokalnej, zinterpretowanej na jej niekorzyść.
Monice Osińskiej włożono do ręki kij bejsbolowy, choć w czasie zabójstwa go nie dotknęła. Przed kamerami kazano jej pokazywać, jak zabijali koledzy. A potem pisano, że nie ma emocji, że jest bezwzględna. Obejrzałem to po latach i zobaczyłem przerażoną nastolatkę, która starała się być grzeczna. Wykonywała to, czego od niej oczekiwano, mówiąc o ofierze „pani Jola”. Psychiatrzy, którzy w szpitalu obserwowali Monikę przez trzy miesiące, napisali, że ani nie jest agresywna, ani nie ma cech przywódczych. Pokazali uwarunkowania środowiskowe, które wyjaśniały jej sposób postępowania.
Ale sąd apelacyjny nie wziął tego pod uwagę.
Machnął na to ręką. Nie należy poświęcać im czasu. Dziś wiemy, że zaniedbanie dziecka jest traumą, która może rodzić poważne konsekwencje. Sąd powinien był wnikliwie ocenić nie tylko to, co się tam stało, lecz także to, dlaczego tak się stało. Czy to, że nastolatka pije trzy piwa, jest jej winą? Czy winą dorosłych? Można powiedzieć: Monika miała 18 lat. No tak, miała. Ludzie się tak umówili, że człowiek, który ma 17 lat i 11 miesięcy jest dzieckiem, a miesiąc później jest już dorosły. Dziś wiemy, że mózg człowieka kształtuje się nawet do 25. roku życia. Dlatego zachowanie nastolatków może być trudne do wytłumaczenia, zaskakujące. Sąd z tego uczynił Monice zarzut, uznał, że jej wyjaśnienia były niespójne. W przeciwieństwie do zeznań jej kolegi, który był pomysłodawcą zbrodni. On, zdaniem sądu, wyjaśnił wszystko logicznie.
Mimo iż swoje wyjaśnienia zmieniał.
Według sądu to, co on mówił, zasługiwało na wiarę. A to, co mówiła dziewczyna, nie zasługiwało. Dziennikarze nie zwrócili na to uwagi. W ogóle nie zadali sobie pytań: Kim byli ci nastolatkowie? Co takiego się stało, że maturzyści postanowili zabić dla kilku ciuchów? Dziennikarze zadowolili się półprawdami, mitami i nimi nas karmili. Bo uwierzyli w to, co im opowiadał szwagier ofiary: to nie byli zwykli maturzyści, tylko bestie.
Łatwiej im to było przyjąć: intelektualnie i emocjonalnie.
Bestie zasługują na klatkę i wieczne potępienie. Nie należy ich traktować jak ludzi, skoro postąpili tak nieludzko. Niech zgniją w nieludzkim więzieniu. Nieludzkim? Nie ma bardziej ludzkiego miejsca niż więzienie. To laboratorium ludzkich emocji, namiętności, relacji. W więzieniu osadzeni przebywają ze sobą non stop, latami, na małej powierzchni, ludzką naturę widać tam jak w soczewce.
Ważnym tematem twojej książki jest dyskryminacja kobiet w polskich więzieniach.
Kobiety mają utrudniony dostęp do nauki. Płatna praca jest nagrodą, dla kobiet trudno dostępną. Bo tylko w niektórych kobiecych więzieniach taka praca jest, podczas gdy w męskich jest prawie wszędzie. Osadzone i osadzeni mają prawo do widzeń intymnych, ale kobietom się je utrudnia, bo mogą zajść w ciążę.
To dla więzienia kłopot.
Co innego w przypadku mężczyzn: jeśli partnerka więźnia przyjdzie na takie widzenie z wolności i zajdzie w ciążę, problemu dla więzienia nie ma. Problem ma matka, na wolności. Państwo? Zapłaci alimenty.
Yogi i Gołąb wciąż są w więzieniu. Monika po 27 latach wyszła w marcu tego roku. Jak ona się ma? Na pewno masz z nią kontakt.
Mam.
Napiszesz kontynuację książki?
Nie wiem. Na razie ani bohaterka „Historii”, ani ja nie jesteśmy na to gotowi. Monika Osińska musi pożyć jakiś czas na wolności. To nie jest łatwe. Z jednej strony cieszy się z wyjścia, docenia każdą chwilę, z drugiej ciągle myśli o tym, co się stało ponad ćwierć wieku temu. Za murem nie masz przestrzeni na wyrzuty sumienia, na konfrontowanie się z tym, za co siedzisz. Tam toczy się codzienna walka o przetrwanie, o zdrową głowę. Trudno tam nie zwariować. Zwłaszcza z wyrokiem dożywocia, który nie stawia skazanej żadnego celu, a zabiera nadzieję. Ta walka pochłania całą energię. Więc mam takie wrażenie, że dopiero po wyjściu, po tych 27 latach, Monika Osińska spojrzała raz jeszcze na to, co stało się tak dawno temu w wieżowcu na Tarchominie. Patrzy na to dzisiaj z punktu widzenia dojrzałej kobiety.
Jak teraz żyje? Weszła do więzienia jako osiemnastolatka, teraz ma 47 lat.
Jest odpowiedzialną osobą, spełnia zasady warunkowego zwolnienia: pracuje, uczestniczy w psychoterapii. Jednego dnia jest optymistką, innego pesymistką. Uczy się żyć. Za to, co zrobiła, już zapłaciła. I za to, czego nie zrobiła.
Myślisz, że jako społeczeństwo jesteśmy gotowi na rozmowę o karze dożywocia?
Nigdy nie będziemy, dopóki nie zaczniemy takiej rozmowy. Próbujmy. Dzisiaj sądy podchodzą do dożywocia inaczej niż w latach 90., przynajmniej jeśli chodzi o młodocianych. Sąd Najwyższy stwierdził, że kara dożywocia jest „surogatem kary śmierci”, że to kara eliminacyjna. Skazani mówią, że to kara śmierci rozłożona na lata. Moją książką staram się pokazać, że nie można być przeciwnikiem kary śmierci i jednocześnie być zwolennikiem dożywocia. Dożywotnie więzienie, a na pewno to w wersji polskiej, jest torturą. Tortur nic nie usprawiedliwia. Nie można na zło odpowiadać złem. Zabójstwo trzeba ukarać sprawiedliwie, mądrze i po ludzku. To, co zrobiła trójka nastolatków na Tarchominie, było ludzkie. Bo zabijają ludzie, a nie bestie.
„Historia na śmierć i życie”, Wojciech Tochman, Wydawnictwo Literackie
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.