Bryła morskiego wycieczkowca to jedyny stały element. Stanowi ramę amorficznego wnętrza. Reszta ciągle się rusza. Coś zmienia miejsce, coś się pojawia, coś znika. Anna Szczęsna odnalazła wreszcie to, czego szukała.
Myjnia samochodowa, połamane podczas jednej z ostatnich wichur drzewa, droga szybkiego ruchu, architektoniczny rozgardiasz. A tu nagle: wysoki piaskowiec z bulajami, balkonikami i owalną wieżą wyrastającą z prostopadłościennej bryły. Ogłoszenie o sprzedaży mieszkania w budynku z 1930 roku wisiało na jednym z portali chyba ze trzy lata. W zupełny brak zainteresowania aż trudno uwierzyć. Wysoka otwarta przestrzeń wnętrza, kominek, oryginalne kamienne okładziny na podłogach i filarach. Zachowane – stolarka, wielkie pasmowe okno z luksferów, geometryczne rzeźbienia na obłych sufitach, a nawet okrągłe akwarium-terrarium w ścianie z kranikiem w postaci mosiężnej rzeźbionej jaszczurki, które przy okazji pełni rolę kajutowego okienka i przechodzi z centralnie usytuowanej jadalni do pokoju dziennego. Oryginalne modernistyczne wnętrze to w Warszawie rzadka przyjemność.
Anna Szczęsna, właścicielka mieszkania, gdy weszła tam po raz pierwszy, od razu wiedziała, że tego dokładnie szukała. – Mam strzępki historii tego miejsca, ale trudno poskładać je w całość. Kiedyś biegła tędy ogromna aleja lipowa, ciągnęła się hen, hen. Były tu piękne ogrody, a nawet basen. Właściciele zatrudnili włoskiego architekta, który realizował w tym czasie zamówienia w Warszawie, by zaprojektował dla nich dom – opowiada Anna Szczęsna, która mieszka tu od pięciu lat z chłopakiem, operatorem Piotrem Uznańskim i suczką Tildą. Jej sąsiedzi to bliscy krewni pierwszych właścicieli.
– To perełka architektury – mówi. Nieco jednak zapomniana. O projekcie i jego modyfikacjach niewiele wiadomo. – Wzmianki o budynku znaleźliśmy tylko w jednej książce, na którą natknęliśmy się w starej lokalnej knajpie – mówi. Tam Anna trafiła na potwierdzenie, że to przykład streamline’u, czyli stylu okrętowego – nurtu popularnego bardziej w Gdyni czy Łodzi niż w stolicy. Zagadek wciąż jest wiele, jak choćby płaskorzeźba nad kominkiem z rozczochranym chłopcem z lirą. – Nie wiem, co to jest, ale zgaduję, że radosna twórczość architekta – mówi. Na robienie wielkiej dokumentacji nie było zresztą czasu, bo para postawiła sobie za cel wykonać remont ekspresowo.
Cały tekst znajdziecie w kwietniowym wydaniu „Vogue Polska”. Do kupienia w salonach prasowych i online.
cvbn
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.