Do 21 grudnia w galerii Blum w Los Angeles trwa solowa wystawa Agaty Słowak „Sztuką diabła tłuką”. Młoda malarka (rocznik 1994) jest bohaterką jednej z najszybszych międzynarodowych karier zrobionych w ostatnich latach przez osoby artystyczne z Polski.
Wystawa w Blum jest miarą tego sukcesu. Mowa o galerii, która oprócz LA ma oddziały w Tokio i Nowym Jorku, reprezentuje prawie 60 artystów z 17 krajów świata i przy organizacji swoich wystaw współpracuje z kuratorskimi gwiazdami. Przypadek Słowak jest spektakularny, a zarazem rzuca światło na ścieżki, którymi młode pokolenie polskich artystów i artystek wchodzi dziś na światowe sceny sztuki.
Tania sztuka z Polski
W roku 2000 malarz Rafał Bujnowski znalazł się w Londynie jako gość akademii Central Saint Martins. Zorganizował wówczas wystawę, którą zatytułował „Cheap Art from Poland”. Nie odbywała się ona w sali ekspozycyjnej, lecz na świeżym powietrzu, przed Tate Gallery – i miała formę ulicznego straganu. Artysta oferował na nim obrazy przedstawiające cegły, deski oraz kasety VHS. Tytuł – będący zarazem sloganem reklamowym – wypisał na kawałku kartonu.
Bujnowski był w tym czasie członkiem słynnej Grupy Ładnie, którą w latach 90. utworzył z kolegami z uczelni Wilhelmem Sasnalem i Marcinem Maciejowskim oraz z artystą Markiem Firkiem i krakowskim oryginałem Józefem Tomczykiem „Kurosawą”. O trzech pierwszych, młodych malarzach w Polsce zaczynało już być głośno, niemniej zainteresowanie instytucji i krytyki nie przekładało się póki co na sukcesy rynkowe – prace młodych gwiazd sceny artystycznej można było wówczas kupić za równowartość kilkuset dolarów. Krajowy rynek nie tyle raczkował, ile znajdował się w fazie prenatalnej – i młoda polska sztuka naprawdę była bardzo tania. W globalnej perspektywie miała też charakter peryferyjny. To właśnie tę kondycję lokalnej sceny Bujnowski – w charakterystyczny dla siebie ironiczny sposób – komentował w swojej londyńskiej akcji. Miejsce młodego polskiego artysty około roku 2000 nie znajdowało się w Tate, lecz raczej na chodniku przed siedzibą tej prestiżowej instytucji, gdzie przybysz z Europy Wschodniej oferował swoje dzieła za małe pieniądze niczym gastarbeiter, który w bogatych krajach jest zawsze gotowy pracować więcej i taniej niż zamożni tubylcy.
Już wkrótce miało się to zmienić.
Tanio już było
W pierwszej dekadzie XXI wieku przez świat sztuki przetoczyła się moda na sztukę z krajów, które przed 1989 rokiem znajdowały się za żelazną kurtyną. Na tej fali na międzynarodowe wody wypłynęła twórczość Rumunów Cipriana Mureşana i Adriana Ghenie, Czecha Krištofa Kintery, czy, last but not least, Wilhelma Sasnala. Błyskawiczna kariera tego ostatniego stała się lokomotywą zainteresowania nową sztuką z Polski. Nie była już ona tania; Sasnal bił aukcyjne rekordy, a międzynarodowi kolekcjonerzy bili się o jego prace. Monika Sosnowska, Artur Żmijewski, Paweł Althamer to tylko kilka nazwisk, które w tamtym czasie przebiły się do międzynarodowej pierwszej ligi, dołączając w tej ekskluzywnej klasie artystycznych rozgrywek do takich sław jak Mirosław Bałka, Roman Opałka czy Magdalena Abakanowicz, a więc postaci, które międzynarodową pozycję zdołały sobie wypracować już wcześniej.
Zwyczajny kraj
Żadna moda nie trwa jednak wiecznie; Polska i inne kraje postkomunistyczne były „odkrywane” przez globalny artworld, kiedy wchodziliśmy do Unii, ale efekt nowości z czasem minął. Po wybuchu arabskiej wiosny świat sztuki zafascynował się Bliskim Wschodem i Północną Afryką, potem jego zainteresowanie przesuwało się jeszcze dalej na Globalne Południe. Ostatnie Biennale w Wenecji, kuratorowane przez Brazylijczyka Adriana Pedrosę, było zdominowane przez artystów spoza Europy, przede wszystkim z Ameryki Południowej i Środkowej. Ostatnie Documenta w Kassel, przygotowane przez indonezyjski kolektyw Ruangrupa, skupione było z kolei na Azji. Wystąpienie ruchu Black Lives Matter zwróciło uwagę artworldu na twórczość Afroamerykanów; jeszcze żywsze zainteresowanie już od dekady budzi sztuka z subsaharyjskiej Afryki. W obliczu procesów dekolonizacji artystycznej wyobraźni i nowego podziału świata na Globalną Północ i Globalne Południe, który zastąpił dawną oś wschód–zachód, Polska wraz z całą Europą Środkową znalazła się w swego rodzaju szarej strefie. Nie padliśmy ofiarą kolonializmu ani nie byliśmy jego sprawcami, nie jesteśmy też w ostatnich dekadach sceną wydarzeń na tyle dramatycznych, by przyciągnąć międzynarodową uwagę. Polska stała się po prostu zwyczajnym krajem.
Deal
Czy artystom ze „zwyczajnego” kraju, który znajduje się na peryferiach artworldu, trudniej jest przebijać się do jego globalnego centrum? Tak i nie. Tematyką wielkich międzynarodowych imprez rządzą sezonowe mody i rytm wydarzeń geopolitycznych, a te nie kierują dziś uwagi na Europę Środkową. Z kolei wpływowe muzea nadrabiają zaległości z dekad, w których sztuka współczesna była domyślnie dziełem białego mężczyzny z Europy lub Stanów Zjednoczonych – i te postkolonialne rewizje również nie sprzyjają instytucjonalnej obecności przedstawicieli naszej sceny. Artystki i artystów z Polski znacznie częściej niż dwie dekady temu spotkać można za to na targach w Bazylei czy Miami. W zeszłym roku ekscytowaliśmy się torebką, którą Ewa Juszkiewicz zaprojektowała dla marki Louis Vuitton. Kosztowna błahostka? Nie do końca, bo mowa o firmie, która jest nie tylko producentem dóbr luksusowych, lecz także poważnym graczem na rynku kolekcjonowania i pokazywania sztuki, organizacją, która posiada własne instytucje wystawiennicze. Dwie dekady temu mieliśmy tak zwany efekt Sasnala, teraz mamy efekt Juszkiewicz, która cenami swoich prac dawno przebiła zresztą niegdysiejsze rekordy malarza z Krakowa. W tej zmianie odbija się rosnąca pozycja targów i galerii prywatnych. Jeszcze w poprzednim pokoleniu dominujący ton życiu artystycznemu nadawały instytucje, dziś coraz więcej karier rozwija się bezpośrednio na międzynarodowych rynkach, zaś dystans, który dzielił kiedyś od nich osoby twórcze z Polski, bardzo się skrócił. Agata Słowak zaledwie pięć lat temu zdobywała nagrodę za najlepszy dyplom na wystawie absolwentów warszawskiej ASP „Coming Out” – a już w 2021 roku pokazywała swoje prace w prestiżowej galerii Sadie Coles HQ w Londynie. Jej solowy debiut w siedzibie Blum w Los Angeles został poprzedzony wystawą w japońskim oddziale tej galerii w Tokio, gdzie malarka występowała w duecie z Aleksandrą Waliszewską.
Obecność polskiej sztuki na rynkach azjatyckich to zresztą kolejny trend ostatnich sezonów. W prywatnym Muzeum X w Pekinie – instytucji założonej przez trzydziestoletniego chińskiego milionera i kolekcjonera Michaela Xufu Huanga – trwa otwarta 31 października wystawa „Does It Ever Happen”, solowa prezentacja Krzysztofa Grzybacza. To kolejny młody (rocznik 1993) artysta, którego międzynarodowa kariera rozwija się w imponującym tempie. Ledwie kilka dni przed pekińskim wernisażem Grzybacza, w Seulu kończył się indywidualny pokaz Tomka Kręcickiego „Gentle Spin”. Artysta zaprezentował swoje prace w koreańskim oddziale berlińskiej galerii Esther Schipper. Ta wpływowa i działająca na międzynarodową skalę niemiecka marszandka reprezentuje również Karolinę Jabłońską, która wraz z Kręcickim oraz Cyrylem Polaczkiem utworzyła w 2016 grupę Potencja. Wszyscy troje byli wówczas świeżo upieczonymi absolwentami krakowskiej ASP. Potencja była tercetem wspierających się nawzajem przyjaciół, artystycznym kolektywem, a także wspólną pracownią, która od czasu do czasu stawała się galerią – artyści prezentowali w niej zarówno prace swoje, jak i rówieśników. Pod wspólnym szyldem przebojem weszli na polską scenę sztuki. W ich historii trudno nie doszukiwać się analogii do dziejów Grupy Ładnie. W 2019 roku Potencja pojawiła się gościnnie na Warsaw Gallery Weekend. Zorganizowała wówczas projekt pod znamiennym tytułem „Interes / Deal”. Miał on formę kiermaszu sztuki pod gołym niebem, zorganizowanego w parku pod Pałacem Kultury, czyli tam,, gdzie w czasach transformacji tętnił życiem (nie)sławny bazar – fenomen epoki wczesnego polskiego dzikiego kapitalizmu. Artyści Potencji i ich zaproszeni przyjaciele sprzedawali w ramach „Interesu” sztukę z koców i łóżek polowych – jak w heroicznych latach 90., w których Polacy zaczęli brać sprawy w swoje ręce. W tym przedsięwzięciu można się było dosłuchać dalekiego echa stoiska z „Tanią sztuką z Polski”, które niegdyś Rafał Bujnowski z grupy Ładnie otworzył pod Tate Gallery. „Interes” był ironicznym komentarzem do targów sztuki i przewrotnym żartem z mechanizmów rynku, ale zarówno interesy, jak i kariery, które robią dziś młodzi polscy artyści na światowych scenach, są jak najbardziej poważne.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.