60 lat temu można było palić nawet w reklamach, ale moda wymagała poświęceń. Z archiwów Mody Polskiej dziś wydobywamy Biuletyn Biura Mody „Ewa”.
Nawet w reklamowym magazynie dobrze jest spojrzeć na tło. W Biuletynie Biura Mody „Ewa” jest takie zdjęcie pięknych pań: jedna w gładkiej sukience poniżej kolan, plus broszka, plus kapelusz, plus koniecznie pantofle i kapelusz, druga na szpilkach prezentuje płaszcz w drobną kratkę, talia z przodu podwyższona plus kapelusz i staranny makijaż. Prężą się jak trzeba, by wyeksponować modę, jedna wystudiowanie uśmiecha się, druga zamyśla. W tle grafik wstawił zdjęcie ulicy. A tam – panie miny mają naturalnie wykrzywione, spódnice eksponujące nadwagę, buty płaskie i rozkłapciane. Panowie wyglądają jak z czarnych snów Jerzego Antkowiaka – źle dopasowane garnitury dopełniają biurowe teczki. Tylko zaplątane w kadr dziecko zdaje się trzymać fason: w garniturku z krótkimi rękawami przywodzi na myśl ucznia brytyjskiego college’u.
Ta rozkładówka mówi wiele o czasach, w których Jadwidze Grabowskiej przyszło tworzyć najpierw Biuro Mody „Ewa”, a potem Modę Polską. Ona sama powtarzała zresztą wielokrotnie, że w całej tej robocie chodzi jej nie tyle o wielką modę, tylko o to, by z pomocą wielkiej mody edukować znękane wojną i stalinizmem Polki w sprawach szeroko pojętej estetyki. W tym celu powstało w 1958 roku – efemeryczne niestety – czasopismo „Ewa”. Wydawany przez Biuro Mody „Ewa”, a potem przez Modę Polską magazyn można było kupić w kioskach.
Czytany dzisiaj mówi, oczywiście, o trendach, ale jeszcze więcej o trudnościach. Tych po stokroć już opisanych – z zaopatrzeniem i niedostatkiem, ale też z wolnością. Nie tą bardzo poważną, ale z całkiem zwyczajną: szorty czy sukienka. Nie było takiego wyboru. Dress code, przynajmniej według Jadwigi Grabowskiej, był sztywny jak dziś w dyplomacji.
Weźmy lato, kilka cytatów z 1958 roku:
„Kobieta powinna być latem barwna jak motyl, ale niech to będzie… elegancki motyl. W tym celu radzimy ubierać się od rana do wieczora w bawełnę lub len, z wyjątkiem jednej zasadniczej sukni – jedwabnej przeznaczonej na okazje popołudniowo-wieczorowe. Przed południem w mieście i na plaży nosimy suknie w drobny wzór geometryczny, taki o którym z całą pewnością można powiedzieć, że jest to np. niebieski deseń na niebieskim tle. Kwiaty oraz wzory zamazane nie pozostawiające wolnego tła nadają się tylko na wieczór lub na popołudnie. Pamiętać przy tym należy, że ani zbyt drobna ani zbyt tęga kobieta nie powinna nosić dużych wzorów”.
„Mądra kobieta korzysta nad morzem z każdej chwili słońca. Wobec tego od wschodu do zachodu jest „pod bronią”, czyli ma na sobie kostium plażowy, na który nakłada szeroką, zapinaną spódnicę. Do spódnicy nosi albo taką samą górę albo gładką bluzkę albo sweter, w zależności od pogody”.
„Nad morzem, w górach, na wsi, czyli w ogóle na wakacjach nie nosi się pasa, podwiązek ani nic, co krępuje, ponieważ raz w roku wszystkie miejskie suknie, pantofle oraz dodatki też odpoczywają, pozostawione w szafie w miejscu stałego zamieszkania, gdyż na wczasach obowiązuje zupełnie inny styl”.
Jadwiga Grabowska była dyktatorką mody, ale świadomą, że przyszło jej pracować w warunkach dyktatury niewydolnej gospodarczo. Zakładała więc, że nawet wyznawczynie niekoniecznie mają możliwość kupić sobie wszystko, co trzeba. I na to miała radę: „Jeżeli nie możesz sprawić sobie w tym sezonie ani jednej nowej sukni, wielką pociechą w strapieniu będą dodatki i drobne poprawki, dzięki którym od razu nabierzesz szyku 1958 roku. Zacząć trzeba od dołu, czyli skrócić stare suknie i włożyć nową, modną halkę, która nie poszerza w biodrach, lecz odpycha spódnicę na wysokości kolan, nadając całości pożądaną linię trapezu. (…) Reszty przeobrażeń dokona fryzura. Nowa fryzura zmienia zupełnie wygląd, odświeża, odmładza, podnosi na ciele i na duchu. Bardzo również podnoszą na duchu nowe pantofle na szpilkach, zwłaszcza ze ściętymi nosami (ostatni krzyk mody)”.
Wiedziała, że większość kobiet kupuje bardzo rzadko, dużo częściej szyje. Radziła zatem, jak szyć: „Co zrobić, aby dobrze skroić? Aby dobrze skroić, należy wziąć nożyce i ciąć nimi bardzo mądrze. Po francusku nazywa się to „coupe savante”, czyli krój uczony albo mądry. Polega on na stosowaniu cięć w najbardziej niespodziewanych miejscach. Aby np. zbluzowanie pleców nie było widoczne z przodu, robimy dodatkowe cięcie wzdłuż pleców, zbierające nadmiar materiału do tyłu. Kula rękawa ma być tak opracowana i rozprasowana, aby rękaw nigdy nie był naddany”. I przestrzegała: „Pamiętajmy, że szycie z materiału w kratę to prawie „wyższa matematyka”, a wykończenie kostiumu lub płaszcza to „jubilerska” robota”.
Jeśli już jesteśmy przy „jubilerska”. Jesienią 1960 roku, kiedy już rozpędzała się Moda Polska, ukazało się odmienione wydanie magazynu „Ewa”. Zapowiadał się na poważny magazyn o stylu życiu. Fasony jak fasony, ale Jerzy Waldorff pisał tam, że należy – wzorem Amerykanów (!) słuchać muzyki poważnej z płyt, a nie rzężenia radia „Szarotka”, Olgierd Budrewicz opowiadał o swoich podróżach (trochę o jazzie i rock and rollu, coś o kawie na Węgrzech i pokazie tkanin Diora w Lionie), tłumacz Bronisław Zieliński o Hemingwayu i Trumanie Capote, a projektant mebli Czesław Knothe przekonywał, że estetyczne mieszkanie nie jest luksusem. Opowieść Jadwigi Grabowskiej o modzie (tuniki na każdą porę dnia, kostiumy dłuższe, lekko zacięte, płaszcze obszerne, pantofle o linii elipsy) poprzedziła reklama biżuterii dostępnej w sklepach „Jubiler”. Modelka o starannie wymanikiurowanych paznokciach trzyma papierosa, dla lepszego (na wówczas) efektu – wypalonego niemal do cna.
Sentymenty sentymentami. Dziś w sprawie palenia jest dużo trudniej, ale ciąć można głupio albo nie ciąć wcale, nie mieć podwiązek i nosić, z grubsza, co się chce o dowolnej porze roku. A z magazynów mody wciąż można dowiedzieć się, co ważnego dzieje się w muzyce i literaturze (czerwcowy numer „Vogue” już w kioskach).
Odmieniony biuletyn „Ewa” ukazał się tylko kilka razy. Na wystawie w Centralnym Muzeum Włókiennictwa w Łodzi zobaczycie, jaki był fajny.
*
5 października w Centralnym Muzeum Włókiennictwa w Łodzi rozpocznie się wystawa poświęcona twórczości Jerzego Antkowiaka i Modzie Polskiej, której kuratorem jest Tomasz Ossoliński. Projektant pracuje też na filmem o Antkowiaku. „Vogue” objął nad przedsięwzięciami patronat.
Aleksandra Boćkowska - dziennikarka, autorka książek "To nie są moje wielbłądy. O modzie w PRL” i „Księżyc z peweksu. O luksusie w PRL”. Współpracuje m.in. z „Gazetą Wyborczą” i „Wysokimi Obcasami Extra”. Wcześniej redaktorka w magazynach „Elle” i „Viva! Moda”.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.