„Złote” ekrany, ledy, falujące łuki, a do tego ikony dizajnu i kuchnia opalana drewnem – te elementy nie powinny ze sobą współgrać, a jednak łączą się w postmodernistycznej harmonii. Zaglądamy do domu muzyków – Małgorzaty „Margaret” Jamroży i Piotra „KaCeZeta” Kozieradzkiego.
– Mogę powiedzieć, że wszystko zaczęło się od pieca. Piotr, który dużo gotuje, już na pierwszym spotkaniu powiedział, że marzy mu się kuchnia opalana drewnem, więc ją zaprojektowałyśmy – mówi projektantka Aleksandra Dobrowolska-Grobel. Szukając odpowiedniej formy razem z drugą projektantką Anną Wójcicką-Legień, przyglądały się meksykańskim paleniskom z żywym ogniem i ręcznie lepionym glinianym kominkom. Jest więc miejsce na drewno i charakterystyczna ława, na której można przysiąść. Zadanie było o tyle skomplikowane, że obok pieca miały znajdować się płyta indukcyjna i piekarnik. Technologię i konstrukcję projektantki opracowały razem z ekspertami, koncentrując się na kolorze i bryle. Masywna forma była na miejscu ciosana, gładzona i malowana. – Jestem wzrokowcem i „dotykowcem”, to, co jest narysowane, jest tylko punktem wyjścia. Docelowy kształt zawszę muszę sprawdzić na żywo, a potem szlifować do skutku – opowiada Aleksandra. W tym przypadku liczyło się surowe wykończenie: nieregularne krzywizny, chropowata faktura i właściwy odcień. Taki, który otworzy rustykalną formę na dialog z drewnem czy betonem.
Architektka, mieszając barwniki, metodą prób i błędów doszła do zieleni złamanej błękitem i szarością: – Bo to kolor przyrody, ma w sobie coś delikatnego, nie wychodzi na pierwszy plan. Jest szlachetny, a mnie kojarzy się z Kalifornią.
Amerykański kontekst podbiła mosiężnymi detalami – kranem, obudową wyciągu i kolekcją ceramiki na półkach. Ale to nie jest scenografia, sztuczna kolekcja kupiona na potrzeby wystroju domu. To prace Margaret, która tworzy w glinie.
O ile kuchnia jest swobodną grą i eksperymentem, o tyle salon to deklaracja elegancji i wyrafinowania. Sofa Camaleonda z 1970 roku, przełomowy projekt Maria Belliniego dla B&B Italia, to jedna z pierwszych kanap modułowych, sztandarowy przykład włoskiego dizajnu, a dziś symbol dobrego projektowania. Z jednej strony podąża za użytkownikiem – zmienia kształt i dostosowuje się do jego potrzeb, z drugiej pozostaje bezkompromisowym akcentem we wnętrzu: rozdętym, masywnym, rzeźbiarskim.
Sięgając po kolejne funkcjonalne elementy – stolik czy dywan – projektantka traktowała je niczym elementy kompozycji. Do zwartej i połyskującej formy dodała grube transparentne szkło. Do nabrzmiałych obłości – miękką, wełnianą fakturę dywanów. – Nazywam je sadzawkami, bo są jak oczka wodne w ogrodzie – mówi Aleksandra, a nawiązanie do ogrodów zen rozwija w kolejnym meblu. Wielki cementowy stół projektanci Edward Barber i Jay Osgerby nazwali Tobi-Ishi. Tak Japończycy określają gładkie wypolerowane kamienie, umieszczane w krajobrazie.
Spokój w pomieszczaniu mącą pomarańczowe krzesła Ekstrem. To znów ikoniczny projekt, tym razem norweskiego postmodernisty Terje Ekstrøma, który projektując wnętrza i meble, łączył przeciwstawne światy – rzemiosło z przemysłem. Jego słynne krzesło, choć wydaje się konceptualnym obiektem, wariacją na temat siedziska, zostało stworzone zgodnie z zasadami ergonomii. Jest na tyle wygodne, by mogło zostać wdrożone do masowej produkcji i służyć w jadalni na co dzień.
Cały tekst przeczytacie w trzecim wydaniu „Vogue Polska Living” w sprzedaży od 11 maja. Już dziś możecie zamówić numer z dostawą do domu online.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.