Laila Gohar, pochodząca z Kairu, a mieszkająca w Stanach Zjednoczonych performerka, każdy posiłek zamienia w wydarzenie artystyczne.
Dłoń uchwycona w dramatycznym geście, wyjęte z kontekstu twarzy usta, olbrzymie oko – pożyczone od stoickiego posągu. A między nimi ustawione w rządki sucharki, wyprężone bagietki, uwikłane precle, krakersy i kromki chleba. Zupełnie na miejscu – w końcu rzeźby są z masła.
Jako osoba, która w krótkim biogramie na Instagramie do niedawna miała napisane „bread and butter lover” , nie mogła chyba sobie wymyślić lepszego preludium do instalacji artystycznej. A gdy trafiłam na salę pomidorów: świeżych, suszonych, zamienionych w jadalny papier, galaretki, płyny i musy, poczułam się jak Alicja w krainie kulinarnych czarów. A osobą, która mnie do niej zaprowadziła, jest Laila Gohar, food designerka, perfomerka, ikona mody, twórczyni kultowego klubu kolacyjnego w Nowym Jorku i artystka, która wykorzystuje jedzenie jako medium. Spotykam się z nią podczas design week w Mediolanie, w ramach którego dla firmy Samsung przygotowała instalację przedstawiająca 24-godzinne życie wokół kuchni.
Co jadłaś wczoraj na kolację?
Cały dzień rozstawialiśmy naszą instalację prezentowaną w ramach design week, więc właściwie nie jadłam kolacji (śmiech). Ale mogę ci powiedzieć, co jadłam w ubiegłą niedzielę. Byłam we Francji, gdzie pracowałam nad jednym ze swoich projektów. Całe dnie spędzałam w pracy lub na załatwianiu różnych spraw. W niedzielę po prostu poszłam na kolację do swoich dobrych przyjaciół. Mój znajomy ugotował risotto, które nie było wcale najlepsze (śmiech), ale było niezwykle miło zjeść coś w domu, z przyjaciółmi i ich dziećmi.
Czy to właśnie w domu narodziła się twoja pasja do jedzenia?
Tak, zdecydowanie. Moja mama jest fatalną kucharką (śmiech), za to mój ojciec gotuje wyśmienicie.
To wbrew utartym stereotypom.
Tak. Ojciec nie gotuje może codziennie, kilka razy w tygodniu, ale za to świetnie. Moi rodzice zawsze prowadzili otwarty dom, bywało u nas mnóstwo ludzi, urządzali przyjęcia dla znajomych. Gdy byłam mała, bardzo chciałam być ich częścią. Moja o rok młodsza siostra nie przepadała za tymi kolacjami, za to ja marzyłam, by dołączyć do dorosłych.
Co gotował twój ojciec?
Gdy teraz o tym myślę, to był w kuchni awangardzistą. Uwielbia mówić, że nigdy nie gotuje dwa razy tych samych potraw. Często tworzył własne kombinacje. Pamiętam np. danie z rybą i truskawkami. Moja mama i siostra powiedziały, że go nie tkną, ale my z ojcem zjedliśmy je ze smakiem (śmiech).
Mogłaś mu pomagać?
Tak, moi rodzice są bardzo wyluzowani, więc nie stresowało ich dziecko kręcące się w kuchni (śmiech). Pomagałam więc w gotowaniu, ale mogłam też mieszać w garnkach po swojemu i wrzucać do nich, co mi się podobało. Bardzo to lubiłam.
Czy już wtedy zaczęłaś myśleć, że gotowanie mogłoby być pomysłem na karierę?
Nie, na pewno nie. Choć właściwie od początku mojej kariery zawodowej jedzenie gdzieś się przewijało. Studiowałam prawo międzynarodowe na Uniwersytecie w Miami. Gdy w pewnym momencie przerwałam studia, w firmie moich przyjaciół przygotowywałam dla ich pracowników lunche.
Urodziłaś się w Kairze, w wieku 18 lat wyjechałaś na Florydę, potem sama zamieszkałaś w Nowym Jorku. Z domu, gdzie spędzaliście dużo czasu razem, gdzie ciągle byli goście, trafiłaś sama do wielkich Stanów Zjednoczonych.
Oczywiście na początku byłam przerażona, bardzo tęskniłam za domem. Ale gdy jesteś młoda, po prostu się adaptujesz. Gdy przyjechałam na Florydę, tamtejsze jedzenie w ogóle mi nie smakowało. Byłam przyzwyczajona do kuchni śródziemnomorskiej, w domu jadaliśmy dużo warzyw, owoców, zbóż i ryb. A tam ryby były pokryte dziwnym zawiesistym sosem. Dlatego zamiast jeść na mieście, zaczęłam dla siebie gotować. To była moja strefa komfortu, którą sama sobie stworzyłam.
A kiedy zaczęłaś zapraszać do siebie ludzi?
To zadziało się naturalnie. Mieszkałam już wtedy w Nowym Jorku na Brooklynie. Nadal sporo dla siebie gotowałam, a że starałam się prowadzić otwarty dom, często bywali u mnie znajomi. W pewnym momencie spotkania przeistoczyły się w klub kolacyjny Sunday Suppers. Pewnego dnia znajomy pracujący w firmie technologicznej zadzwonił do mnie z pytaniem, czy zorganizowałabym dla niego firmową kolację dla stu osób. Odpowiedziałam, że oczywiście nie! Przecież nie mam żadnego doświadczenia w takich sprawach, a gotuję dla trzydziestu osób, a nie dla stu. Ale on mnie przekonał, że to żadna różnica. To było pierwsze wydarzenie kulinarne, które zorganizowałam. Zupełnie inne od instalacji czy projektów, jakie realizuję obecnie.
Twoje jadalne instalacje towarzyszą wyjątkowym wydarzeniom, np. premierom produktów. Czy to jedzenie wpływa na atmosferę?
Tak, szczególnie w takich przestrzeniach jak ekspozycja sprzętów Samsunga, na której się spotykamy. Nikt nie spodziewa się tutaj jedzenia! W dodatku takiego, które można spróbować. Wydaje mi się, że wykorzystywanie jedzenia w takich okolicznościach pozwala stworzyć wyjątkową atmosferę, otwiera ludzi.
Jak tworzysz takie projekty?
Zazwyczaj opierają się one na współpracy, w tym przypadku z nowojorską agencją, która miała zaaranżować przestrzeń w ramach Brera Design District i Milan Design Week dla Samsunga. Wspólnie wypracowaliśmy koncept obrazujący 24-godzinny cykl życia kuchni. Osią instalacji był kilkunastometrowy, wijący się przez trzy sale wystawowe stół, który spina jej poszczególne elementy. Chcieliśmy pokazać, jak w ciągu dnia zmienia się funkcjonalność kuchni. Postanowiłam skupić się na trzech składnikach i pokazać, jak można je przeobrażać. Zwykle najbardziej pociągają mnie proste składniki, nie te wymyślne. W Mediolanie wykorzystałam więc ziarna, pomidory oraz cukier. Sięganie po takie proste surowce, a następnie nadawanie im nowej wartości jest tym, co interesuje mnie najbardziej.
Wykorzystałaś zwykłe sprzęty domowe. Pomidory ususzyłaś, zamieniłaś w gazpacho, galaretkę, a nawet jadalny papier...
Tak, wydaje mi się, że część pomidorowa była najbardziej udana. Oczywiście, aby przeistoczyć coś zwyczajnego w rzecz wyjątkową, potrzebujesz narzędzia, na którym możesz polegać. Ale to właśnie pomysł liczy się najbardziej, a technologia wspiera jego realizację. W piekarniku Samsung Dual Cook Flex, który jest elementem instalacji, można piec dwa dania jednocześnie, co ułatwia proces gotowania.
Czasem można usłyszeć, jak rodzice mówią dzieciom: „Nie baw się jedzeniem”. Ty wydajesz się do tego zachęcać.
Jedzenie to jedynie medium. Chodzi o zabawę wyobraźnią. Kreatywność drzemie w każdym z nas, a często ją zagłuszamy. W moim przypadku ta kreatywność manifestuje się przez jedzenie, ale dla ciebie może oznaczać coś innego. Zachęcałabym, by znaleźć to, co do nas przemawia. I zacząć tworzyć.
W ciągu ostatnich kilkunastu lat wszyscy zaczęli interesować się jedzeniem.
Powszechna fascynacja jedzeniem ma swoje zalety. Ludzie są bardziej świadomi, co jedzą – zwracają uwagę na jakość składników, ich pochodzenie, ale także wpływ, jaki jedzenie ma na nasze zdrowie i środowisko. Z drugiej strony, jestem tą skrajną obsesją zmęczona. Nie będę czekać godzinami w kolejce do restauracji tylko dlatego, że jest modna.
Jak ten trend się rozwinie?
Zaczniemy znów gotować w domach. Cieszyć się posiłkiem z tymi, których kochamy, zamiast robić zdjęcia skomplikowanych dań. Zechcemy przeżywać doświadczenia, a nie jedynie je dokumentować. A kuchnia wydaje się istotną częścią tej zmiany.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.