Znaleziono 0 artykułów
28.03.2025

Zbiór opowiadań Ewy Tondys-Kohmann „Łupiny” mówi o potrzebie bliskości w każdym z nas

28.03.2025
Fot. d3sign

Czy można kupić czułość? W świecie, w którym wszystko staje się usługą – dlaczego nie? W „Łupinach” Ewy Tondys-Kohmann bohaterowie próbują wypełnić pustkę, płacąc za dotyk, za czyjąś obecność, za moment iluzorycznej bliskości. Każdy z nich – niezależnie od wieku, doświadczeń i statusu – szuka czegoś, czego nie da się wpisać w tabelkę kosztów: prawdziwego bycia z drugim człowiekiem.

Ten zbiór opowiadań jest jak cichy krzyk – opowieść o samotności, którą próbujemy oswoić w świecie zapętlonych powiadomień i niekończącej się pracy. O ludziach, którzy dotarli do punktu, w którym przytulenie jest luksusem, a milczenie w towarzystwie – towarem deficytowym. Tondys-Kohmann pisze o naszej rzeczywistości – tej, która nadeszła szybciej, niż się spodziewaliśmy. O świecie, w którym emocje są na sprzedaż.

199 złotych za wspólne robienie knedli

Ostatnio w opowiadaniach i powieściach szukam oddechu. Po eseju „Hałas” Małgorzaty Halber, w którym autorka rozpaczliwie szuka przestrzeni kojącej; ciszy, która kontrastuje z pędzącą na łeb na szyję rzeczywistością, poczułam – też tak chcę. Usiąść sobie. Poczuć bliskość. Oddychać. Oddech ten znalazłam w „Splotach” Anny Ciarkowskiej, u Han Kang w najnowszej powieści „Lekcje greki”. Znalazłam go też w debiutanckim zbiorze opowiadań Ewy – „Łupiny”. 

To zbiór, w którym bohaterowie zdejmują swoje pancerze. Gratka, z tytułowego opowiadania „Łupiny”, kupuje na Grouponie możliwość pobycia u „babci” – w małym mieszkaniu, w którym seniorka, Teresa, żyje między PRL-owskim kredensem a rozkładanym stolikiem z Ikei. W maleńkim mieszkaniu, z oknami wychodzącymi na bure ściany bloku. 
Gratka, pracowniczka kancelarii, szuka kogoś, „kto z nią pobędzie, wysłucha jej, albo ciszy”. U kogo będzie mogła usiąść na niewygodnym taborecie i, stykając się łokciami, obierać ziemniaki. 199 złotych za godzinę spędzoną na wspólnym robieniu knedli. Za milczenie, takie „które możliwe jest albo pomiędzy bardzo bliskimi, albo pomiędzy całkiem obcymi, których połączył cel”. 

Mimo wszystko cisza i spokój nie odpędzają natarczywie powracających myśli o matce, która wiecznie nie miała czasu. O domu, w którym wiecznie wrzał gniew. Domu, który rozpadł się, tak, jak rozpadło się jej małżeństwo. 

Każdy z bohaterów zbioru próbuje uciec od przeszłości. Znaleźć ciepło, a raczej – to ciepło kupić. Adam z „Pozycji kota” regularnie odwiedza Pou – profesjonalną „przytulaczkę” łączącą pomoc terapeutyczną z korzystaniem z „naturalnych zasobów fizycznych, takich jak: ciepłota ciała, rytm bicia serca, spojrzenie, uśmiech”. Płaci za holistyczne odczucie bliskości. Za zniwelowanie „natrętnego uczucia znikania”. Dotyk Pou sprawia, że Adam odzyskuje kontury, że jego zamarznięta krew znowu zaczyna krążyć. 

Bohaterka „Pacjentki zero” pracuje w Tokio i walczy z samotnością oraz bezsennością, jedząc posiłki albo oglądając mukbang – dziewczyny nagrywające się podczas chrupania shiitake w tempurze. Po powrocie do Warszawy nie potrafi już jeść w towarzystwie swojej rodziny. Traci słuch. Niczym bohaterowie „Lekcji greki” Han Kang rezygnuje ze zmysłu, by żyć mechanicznie. Odseparowanie od świata przynosi jej ulgę. 

Kobieta z „Tuszki” jest zafascynowana lalkami reborn – do złudzenia przypominającymi żywe dzieci. Bohaterka „Takiej energii” daje upust emocjom, wrzeszcząc przez telefon na Karola, mężczyznę, który zarabia na wysłuchiwaniu obelg. 

A w tle? Próby zapchania pustki winem zagryzanym krakersami. Przelotne związki, komedie z Netflixa, seks z Tindera, problemy w pracy, nieżyczliwi ludzie w sklepowych kolejkach. 

Czy to dystopia?

Dystopijny świat przedstawiony w „Łupinach” nie zaskakuje tak, jak mógłby zaskoczyć nas jeszcze kilkanaście lat temu. Przecież w 2025 roku mieliśmy posiadać latające samochody, roboty spełniające wszystkie nasze zachcianki. Zamierzaliśmy pracować zdalnie, mieszkać w segmentach i odbierać wysyłane dronem paczki z Amazona. Budować mikrowspólnoty i wszczepiać sobie mikroczipy, dzięki którym mówilibyśmy płynnie wszystkimi językami świata. A przyszła rzeczywistość, w której jest coraz mniej miejsca na prawdziwe emocje. 

W „Łupinach” bohaterowie szukają ciepła – rozpaczliwie, jak Halber szuka ucieczki od hałasu. Nie wiedzą – gdzie można je znaleźć, więc starają się je kupić. Zapłacić za przytulenie. 
Kupują usługę, przez moment czują się dobrze, ale potem wracają do dawnego życia. Do pracy, w której napięte jak struna ciała nie znajdują chwili na odpoczynek, do bliskich, którzy bliskimi są tylko z definicji. 

Czy to dystopia? Przecież w Japonii istnieje usługa „przytulacza”, a lalki reborn stają się coraz bardziej popularne w Polsce. Czy niedługo na Grouponie znajdziemy ogłoszenie o możliwości spędzenia czasu z babciną seniorką? Nie jest to niemożliwe.

Odkładam „Łupiny” z poczuciem, że to książka o nas – wszystkich spragnionych bliskości, uważności. Długich rozmów, czułego dotyku. Paradoksalnie sześć miniatur o braku wypełniły mi pustkę, sprawiły, że poczułam, że ktoś trzyma mnie za rękę. I otworzyły na to, żeby następnym razem powiedzieć: Hej, zostań na dłużej. 

Fot. Materiały prasowe
Aleksandra Pakieła
  1. Kultura
  2. Książki
  3. Zbiór opowiadań Ewy Tondys-Kohmann „Łupiny” mówi o potrzebie bliskości w każdym z nas
Proszę czekać..
Zamknij