Dokładnie 50 lat temu z powierzchni Ziemi wystartowała feralna misja Apollo 13. Gdyby nie mechaniczne zegarki Omega, ta historia nie skończyłaby się szczęśliwie.
To miał być trzeci w historii załogowy lot na Księżyc i popis ówczesnej technologii, ale już dwa dni po starcie eksplozja zbiornika z tlenem na pokładzie przekreśliła cel wyprawy. Uszkodzenie modułu serwisowego oznaczało jedno – nową misją jest jak najszybszy powrót na Ziemię. By przetrwać, trójka astronautów schroniła się w bezpiecznym module księżycowym, który nie był jednak przystosowany na pobyt całej załogi, zwłaszcza przez długi czas. Sytuacja wymagała zminimalizowania zużycia energii, dlatego obniżono temperaturę, wygaszono światło i zredukowano do ilość urządzeń elektrycznych.
Astronautom pozostało czekać, licząc na to, że zespół naziemny opanuje kryzysową sytuację. Wkrótce okazało się, że statek zboczył z obranego kursu. Pojawiło się ryzyko, że wchodząc atmosferę ziemską pod złym kątem, Apollo 13 odbije się od niej i podryfuje bezwładnie w kosmos. Rozwiązaniem miał być bardzo trudny manewr – ręczne wymuszanie spalania paliwa przez nie mniej i nie więcej niż 14 sekund. Ponieważ wśród wyłączonego sprzętu elektronicznego znajdowały się też czasomierze załoga musiała skorzystać z tradycyjnych metod. – Wykorzystaliśmy zegarek, który Jack miał na ręku, a ja sterowałem statkiem. Jack odmierzał czas spalania paliwa w silniku, tak by korekta kursu pozwoliła nam bezpiecznie wrócić do domów – tak James Lovell, dowódca misji, wspomina wydarzenie, przywołując chronograf OMEGA Speedmaster Professional. Zegarek wchodził w skład oficjalnego ekwipunku NASA we wszystkich załogowych misjach kosmicznych od 1965 roku.
Manewr ratunkowy zadziałał. 17 kwietnia 1970 roku, czyli dokładnie po 142 godzinach i 54 minutach od startu, misja Apollo 13 szczęśliwie wodowała w południowym Pacyfiku. A zegarek Omegi natychmiast zapisał się w historii.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.