Znaleziono 0 artykułów
09.11.2021

Złota Era Hollywood: do tych filmów warto wracać (z krytyczną czujnością)

09.11.2021
„Przeminęło z wiatrem” / Fot. Getty Images

„Złota Era Hollywood” – ależ to brzmi! Bogato, zmysłowo, atrakcyjnie. Prawie tak, jakby głos zyskały pyszne kreacje, luksusowe wnętrza i najbardziej ikoniczne twarze amerykańskiej kinematografii.

Przyjrzyjmy się największym hitom Złotej Ery Hollywood, które zwyciężyły próbę czasu albo zyskały dla nas nowe znaczenia.

Fot. Getty Images

Historycy kina zwykle odnoszą termin „Złota Era Hollywood” do okresu od wprowadzenia dźwięku do filmu po upadek pierwotnego systemu studyjnego, czyli konkretnie do lat 1927/1929 – 1948/1949. Jednak zwyczajowo rozciąga się ten okres nawet do końca lat 60., czasu przed rewolucją, jaką w amerykańskim przemyśle wywołały zmiany w obrębie branży i rewolucje społeczno-obyczajowe.

Złota Era Hollywood miała też mroczne strony. Być gwiazdą znaczyło wówczas wszystko – największe gwiazdy zarabiały krocie i cieszyły się statusem niemal boskim. Jednak za promocję aktorek i aktorów odpowiadały same studia, które nierzadko posiadały swoich podopiecznych, tak jak posiada się rzecz. Słynni artyści nie tylko podpisywali długoterminowe umowy na wyłączność. Mieli też obowiązek przyjmować proponowane im role i akceptować wgląd decydentów w ich życie prywatne. Wszystko w utrwalającym genderowe stereotypy, bardzo patriarchalnym sosie, adekwatnym do obyczajowego klimatu tamtych lat.

Fot. Getty Images

Judy Garland jako nastolatka zaczęła, za zachętą studia, palić, by opanować apetyt, potem uzależniła się od środków psychotropowych. Marlene Dietrich funkcjonowała na odgórnie zaleconej, skrajnie wyniszczającej diecie z rosołu i serka wiejskiego. Ava Gardner zdecydowała się na aborcję, by nie złamać umowy z MGM – ta zakazywała jej zajścia w ciążę. Jean Harlow odmówiono zgody na zawarcie małżeństwa w obawie, że ucierpi jej wizerunek seksbomby. Rock Hudson został zmuszony do poślubienia sekretarki swojego agenta i dopiero gdy w 1987 roku wyznał, że ma AIDS, tajemnicą poliszynela przestał być jego homoseksualizm.

Czy filmy, które wówczas powstały, pełnią dziś ważniejszą rolę niż tylko podtrzymywania mitu? Czy często eskapistyczne dawne opowieści bronią się w 2021 roku czymś innym niż tylko odpornym na krytykę urokiem glamouru retro? Czy ich język, tak podatny na sztuczne formowanie i emfazę, pozostaje w dzisiejszych czasach czytelny i poruszający? Przyjrzyjmy się największym hitom Złotej Ery Hollywood, które zwyciężyły próbę czasu lub w ciekawy sposób zmieniły się dla dzisiejszych widzów.

„Przeminęło z wiatrem” / Fot. Getty Images

„Przeminęło z wiatrem” (1939)

 

Doskonały przykład filmu, który z przezroczystego politycznie i społecznie komercyjnego hitu staje się preparatem na szkiełku laboratoryjnym badaczy, dostarczając dowodów na nieuchronne zmiany w otaczającym nas świecie. Historia dramatycznej miłości Scarlett O’Hary i Rhetta Butlera przez lata funkcjonowała jako efektowny kostiumowy romans i przykład wielkiego kinowego sukcesu (osiem Oscarów!). Z czasem jednak zaczęto dyskutować zarówno o naturze relacji pary kochanków (z pewnej perspektywy przemocowej), jak i sposobie przedstawienia czarnych bohaterów oraz ich relacji z bohaterami białymi. „Niewolnicy kochają swoich panów i wcale nie chcą wolności. Ich właściciele nie muszą i nie chcą stosować przemocy. Idylla. A tak naprawdę toksyczny mit szlachetnego Południa” – pisał w „Krytyce Politycznej” Jakub Majmurek. Bez dwóch zdań, w dzisiejszym świecie film gloryfikujący niewolnicze Południe i utrwalający obraźliwe stereotypy na temat Afroamerykanów nie może funkcjonować bez odpowiedniego komentarza – jednocześnie nie można tego niekwestionowanego elementu historii popkultury wymazywać.

„Obywatel Kane” (1941)

 

Wielokrotnie uznawany za najlepszy film wszech czasów, został nakręcony przez Orsona Wellesa, gdy ten miał zaledwie 25 lat. To historia Charlesa Fostera Kane’a (w tej roli autor), potentata rynku prasy, którego rozległe wpływy nie mają jednak przełożenia na sukcesy na niwie politycznej i sercowej. Do dziś fascynuje gatunkowa wielokształtność produkcji, która równie chętnie sięga po język gotyckiej opowieści, dokumentu, surrealistycznego eksperymentu, co thrillera i filmu sensacyjnego. Swobodnie podróżuje także między czasami, sprawnie wskakując w kolejne stylizowane retrospektywy. Współtworzony przez komediowego weterana Hermana J. Mankiewicza, nagrodzony Oscarem scenariusz skrzy się elokwentnym dowcipem (mój ulubiony cytat: „Mężowie dziennikarze są gorsi od marynarzy”). Zaś figura Kane’a do dziś porównywana jest do innych „wielkich i wpływowych” – między innymi Ruperta Murdocha, Donalda Trumpa, a nawet Steve’a Jobsa.

„Casablanca” / Fot. Getty Images

„Casablanca” (1942)

 

Oscarowy evergreen z Humphreyem Bogartem i Ingrid Bergman w rolach byłych kochanków, których uczucia ponownie ożywają w wojennej scenerii, ale nie ma dla nich happy endu – muszą oddać pole poczuciu patriotycznego obowiązku. Po nowojorskiej premierze w 1942 roku film Michaela Curtiza czytano głównie jako polityczną alegorię II wojny światowej. Między innymi dlatego, że jego akcja dzieje się w grudniu 1941, miesiącu ataku Japończyków na Pearl Harbor, ataku, który zmienił pozycję USA z bezstronnej na zaangażowaną (tak jak pojawienie się Ilsy zmieniło Ricka). Do dziś „Casablanca” pozostaje źródłem chwytliwych filmowych cytatów („Tak sobie myślę, że to początek pięknej przyjaźni”; „Twoje zdrowie, mała”), ale przede wszystkim ponadczasową opowieścią o ponadczasowych tematach: miłości, stracie, odkupieniu.

„To wspaniałe życie” (1946)

 

Jeden z najlepszych filmów Franka Capry („Ich noce”, „Arszenik i stare koronki”) zaraz po premierze spotkał się z raczej chłodnym przyjęciem. Jednak po 75 latach od premiery wciąż pozostaje opowieścią o Ameryce w pigułce. Oto George Bailey (James Stewart) popada w tarapaty finansowe, przechodzi kryzys, chce się zabić. Przed skokiem w zimną rzeczną toń ratuje go anioł stróż, który pokazuje mu, jak wyglądałby świat bez Baileya. „To wspaniałe życie” bezbłędnie chwyta sedno amerykańskiego ducha, jest w końcu opowieścią o tym, żeby nigdy nie przestawać wierzyć, że będzie lepiej – bo kiedyś w końcu będzie. To przesłanie w pandemicznych czasach zyskuje nowy, świeży kontekst. Z drugiej strony film jest listem w butelce z powojennych czasów, gdy mdła słodycz zwycięstwa mieszała się z posmakiem świeżej traumy i lękiem o to, co jutro, niszcząc psychikę mężczyzn niewyposażonych jeszcze wówczas w emocjonalny warsztat. W latach 40. nikt nie mówił o zespole stresu pourazowego i sposobem na próby powrotu do normalności – tak jak w tej historii – bywała sztuka.

Fot. Getty Images

„Tramwaj zwany pożądaniem” (1951)

 

Wielokrotnie adaptowana na scenach całego świata sztuka Tennesseego Williamsa zdobyła popularność dzięki inscenizacji, a potem kultowej ekranizacji Elii Kazana. Opowiada o bolesnym zderzeniu światów w powojennym Nowym Orleanie. Zubożała eksarystokratka, neurotyczna, krucha psychicznie Blanche DuBois (Vivien Leigh) przybywa w odwiedziny do siostry Stelli (Kim Hunter) w nadziei, że odetnie grubą kreską traumy przeszłości: uzależnienie od alkoholu, uwiedzenie nieletniego czy utratę spadku. Na miejscu zderza się z obłędnie przystojnym, ale wulgarnym i maczystowskim mężem siostry Stanleyem Kowalskim (Marlon Brando). Rola w spektaklu teatralnym Kazana uczyniła z Brando, wówczas jeszcze studenta, wielką sensację. „Tramwaj...” w dwóch pokojach mieszkanka Stelli i Stanleya mieści opowieść o przemocowych związkach. O seksualnej atrakcyjności jako kobiecej walucie i świecie, który akceptuje płacenie właśnie tą walutą. O uzależnieniach i obezwładniających emocjach. O ekonomicznych trudnościach i o tym, że amerykański sen zawsze śni się trudno, bez względu na klasę czy pochodzenie. Mimo osadzenia w bardzo konkretnym miejscu i czasie „Tramwaj...” do dziś uznaje się za jeden z bardziej trafnych komentarzy rzeczywistości.

„Pół żartem, pół serio” (1959)

 

Jak z perspektywy 2021 roku ogląda się film, w którym świat bez chwili zawahania wierzy, że dwaj przebrani w damskie fatałaszki heteroseksualni mężczyźni są kobietami? Świetnie, bo Marilyn Monroe, Tony Curtis i Jack Lemon są na ekranie w szczytowej formie. Choć taka fabuła mogłaby trącić homofobią, w przypadku filmu Wildera stało się dokładnie odwrotnie. Jego film miał w poważaniu sztywne, narzucane wówczas przez Kodeks Haysa regulacje. Polemizował z monogamią, otwierał furtkę do normalizacji wówczas piętnowanej homoseksualności, krytycznie oceniał mizoginię i męskie spojrzenie. Był też pełen erotycznych podtekstów, pokazywał drag bez napiętnowania, doceniał wejście w kobiece buty jako potencjalnie transformujące, ubogacające doświadczenie. No i delikatnie, bardzo delikatnie, sugerował, że płeć to konstrukt, kwestia utartych schematów i przekonań. Najlepiej dodać, że napakowane seksem dialogi zaowocowały zakazem emisji w niektórych stanach i do tego stopnia przeraziły amerykański katolicki Legion Przyzwoitości, że wciągnął film na czarną listę „za obrazę chrześcijańskich standardów i moralności”. Brzmi zachęcająco, czyż nie?

„Zawrót głowy” / Fot. Getty Images

„Zawrót głowy” (1958)

 

Najsmutniejsza, najbardziej makabryczna i najbardziej stylowa z filmowych historii miłosnych. Były policjant Scottie (James Stewart) zostaje zatrudniony do śledzenia tajemniczej żony dawnego kolegi Madeline (Kim Novak). Mężczyzna bez pamięci zakochuje się w pani Elster, jednak ostatecznie jego silny lęk wysokości uniemożliwia mu jej uratowanie. Swoje emocje przerzuca więc na inną damę, niepokojąco do Madeline podobną Judy. Mężczyzna popada w obsesję, chcąc zrobić z niej kopię denatki. Film Afreda Hitchocka, potraktowany po macoszemu w momencie premiery, ponad sześć dekad później jest stuprocentowym klasykiem. Nie tylko ze względu na niesamowity gęsty klimat, piękne zdjęcia, fantastyczną muzykę czy innowacyjne wówczas animowane sekwencje. Do statusu legendy przyczyniły się też kostiumy, za które odpowiedzialna była Edith Head – „Zawrót...” uznawany jest za jeden z najbardziej stylowych filmów w historii. Nośny pozostaje także temat: patologiczny voyeuryzm i zgłębianie kulturowo akceptowanej męskiej dominacji jako formy faktycznej przemocy. Film stał się przyczynkiem do – wciąż rozwijanych – badań nad „męskim spojrzeniem” (male gaze), które prowadzili między innymi Michel Foucault czy Laura Mulvey.

Fot. materiały prasowe

„Vintage Day” z „Vogue Polska” nawiązuje do tematu przewodniego listopadowego wydania „Vogue Polska”. Nowy numer można kupić w salonach prasowych i na Vogue.pl.

(Fot. Erdem Moralıoğlu)

 

Anna Tatarska
  1. Kultura
  2. Kino i TV
  3. Złota Era Hollywood: do tych filmów warto wracać (z krytyczną czujnością)
Proszę czekać..
Zamknij