Podczas tegorocznej edycji wrocławskiego festiwalu wehikułem dla wielu opowieści filmowych staje się ciało – tresowane, zniewolone albo zbuntowane. Miotane popędami, nękane słabościami, ale stanowiące też portal do świata duchowego.
W świecie „na krawędzi nieistnienia” temat ciała wydaje się kluczowy. Począwszy od kwestii nowej niewoli, czyli modelowania ciała tak, by pasowało do ideału, której to presji podlegają głównie kobiety. Ciało, niczym wygenerowany komputerowo awatar, ma być gładkie, bezwłose, pozbawione pryszczy, przebarwień i żył, wiecznie młode, jakbyśmy wszyscy przygotowywali się już do wielkiej podróży w głąb wirtualnej rzeczywistości. Może przeczuwamy zbliżający się koniec świata biologicznego, który funduje sobie ludzkość? Jest więc ciało jako opakowanie, medium dla ducha i kontaktów ze światem wyższym, jako narzędzie emancypacji lub przeciwnie – więzienie, czy przedmiot polityczno-społecznych manipulacji. Współczesne kino z upodobaniem bada te rejony, co udowodni 19. już edycja Nowych Horyzontów, która potrwa we Wrocławiu od 25 lipca do 4 sierpnia. Jedna z głównych festiwalowych sekcji nosi, za Almodóvarem, tytuł „Ciało, w którym żyję”, towarzyszyć jej będzie wystawa sztuki o ciele w stanie brzemiennym – „Życie wewnętrzne: brzuch” (Galeria Studio BWA), a dopełnia je sekcja „Trzecie Oko”, dedykowana czarownicom, magii i duchowości poszukiwanej poprzez ciało. W tworzeniu każdej z tych trzech nowohoryzontowych propozycji brała udział programerka imprezy, a zarazem kuratorka i historyczka sztuki Ewa Szabłowska, która jako przewodniczka poprowadzi nas po cielesno-filmowych meandrach festiwalu.
Ciało, w którym żyję
– To sekcja robiona przez trzy osoby. Oprócz mnie kuratorują ją Małgorzata Sadowska oraz Marcin Pieńkowski. Każde z nas zostawiło w niej piętno odrębnych zainteresowań – wyjaśnia Ewa. – Skupiamy się na filmach z ostatnich sezonów opowiadających o cielesności w różnym wydaniu. Pojawią się więc dzieła, które patrzą przez filtr polityczny, gdzie ciało jest zinstytucjonalizowane i przykrawane do potrzeb społeczeństwa, zwłaszcza ciała kobiet i mniejszości. Będą filmy emancypacyjne, o szukaniu wolności w obszarze genderowym, płciowym czy kulturowym. Można się zastanawiać, na ile wolność, którą bohaterki i bohaterowie starają się osiągnąć poprzez swoje ciała, zaczyna się w ciele, a na ile w głowie. Moim zdaniem, jednak w głowie, a ciało jest jedynie narzędziem służącym do emancypacji. Chodzi może o wyzwolenie ciała, ale póki nie stworzysz przestrzeni wolności w głowie, nie osiągniesz jej.
Wśród filmów, które w świeży sposób podchodzą do rozmowy o ciele, jest m.in. „Okres godowy” Liny Mannheimer. Skromny obraz o romansie dwójki osiemnastolatków, który w całości rozgrywa się w internecie, a kochankowie tylko raz spotykają się fizycznie. – Aby zrealizować „miłosny performance”, ciała nie są im potrzebne. Zgodnie z powiedzeniem, że pożądanie rodzi się w głowie – mówi Szabłowska. Inną nieoczywistą opowieścią jest „autofikcyjny” film Mariny DeVan „Moja nagość nic nie znaczy”. DeVan to francuska pisarka feministyczna, scenarzystka Françoise Ozona i reżyserka, także skandalistka – grała w filmach porno, prowadziła życie na krawędzi, ma za sobą długą historię uzależnienia.
– Dziś jest czysta i zrobiła film, który opowiada o jej samotności: 47-letniej kobiety żyjącej w małym paryskim mieszkanku – opowiada Ewa. – Co ciekawe, kiedy pisze książkę, flirtuje z mężczyznami na Tinderze czy opiekuje się kotami, cały czas oglądamy ją nago. Ale, jak mówi, jej nagość nic nie znaczy, bo ona zyskuje na znaczeniu tylko wtedy, kiedy możesz dzielić ją z drugim człowiekiem. Nagie ciało, które oglądasz na ekranie, a nie możesz go dotknąć, to tylko wizerunek.
Obsesje i utopie
Sekcja o ciele rozpięta jest pomiędzy instytucją a doświadczeniem, a we współczesnym doświadczeniu ciała istnieje cała „kultura wellnessu”, obsesyjny kult ciała, sprawiający, że jesteśmy nieustannie na nim skupieni.
– To łączy się z naszym konsumpcyjnym podejściem do życia – twierdzi Szablowska. – Ciało staje się cennym zasobem, którym dysponujesz. Opakowaniem, narzędziem, mechanizmem, który ma być sprawny, bo wtedy możesz się zajmować innymi rzeczami, np. poczytać książkę. Tylko że ciągle musisz je „hodować”, polepszać, troszczyć się o nie, jako o coś drogocennego. To straszna, męcząca pułapka, zasłaniająca to, kim w istocie jesteśmy. Przywołałabym tu obraz „Dirty God” autorstwa młodej holenderskiej reżyserki Sachy Polak, o dziewczynie, która z zazdrości została oblana kwasem przez byłego chłopaka. To film o budowaniu siebie wyłącznie na podstawie atrakcyjnego wyglądu. Dwudziestolatka z robotniczej rodziny, której życie było oparte na cielesnym opakowaniu, po okaleczającym ataku odkrywa, że nie potrafi funkcjonować społecznie. Nie jest w stanie zaakceptować tego, że nie jest już ładną kobietą. Podejmuje desperackie próby poradzenia sobie z sytuacją, ale dopiero relacja z własnym małym dzieckiem przebudowuje ją na nowo. Jedynie ono patrzy na nią jak na osobę, nie na obiekt seksualny, którym już nie jest.
Próbą wymknięcia się z patriarchalnej narracji ciał są „Córki ognia” Albertiny Carri. Ta eksperymentalna artystka i działaczka LGBT, córka lewicowych argentyńskich opozycjonistów, zamordowanych przez juntę, próbuje pokazać alternatywę dla heteronormatywnej rodziny usankcjonowanej przez latynoskie machismo. – Carri jako lesbijka mówi, że chciała zrobić film o pożądaniu i użyć jako narzędzia pornografii, która w rękach artystki może się zmienić w coś, co nie będzie dla kobiet opresją, ale narzędziem wyzwolenia – tłumaczy kuratorka. – Szkicowa fabuła to pretekst, by pokazać różnego rodzaju konfiguracje erotyczne między kobietami, a Carri zdaje się wierzyć w utopijną komunę miłości ciał różnych kształtów i kolorów. Bez mężczyzn i ich przemocy.
Zaszła, donosiła, urodziła
Dwa filmy cielesnej sekcji Nowych Horyzontów zaglądające do wnętrza brzucha są mostem do festiwalowej wystawy „Życie wewnętrzne: brzuch”, o której za chwilę. Po pierwsze, „Księżyc dla mojego ojca” Mani Akbari. Dokumentalny pamiętnik wychodzenia z choroby, a potem walki o zajście w ciążę irańskiej reżyserki oraz artystki wizualnej i jej partnera Douglasa White’a, rzeźbiarza, współtwórcy filmu. W odważny, wręcz ekshibicjonistyczny sposób opowiadają o nowotworze, w wyniku którego Mania musiała usunąć piersi i jajniki, a jednocześnie pokazują jej pełną determinacji walkę o prawa reprodukcyjne, kolejne procedury in vitro.
– Ciało ją zawodzi, ale traktuje je jako narządzie osiągnięcia tego, czego chce. A chce mieć dziecko z tym właśnie facetem, więc podda je brutalnym technologicznym i medycznym zabiegom – mówi Ewa. – I tak będzie happy end – zaszła, donosiła, urodziła, co pokażemy także w jej wyrafinowanych fotograficznych „palimpsestach” na wystawie w galerii Studio.
Drugi film o ciąży to „Boska miłość” Gabriela Mascary, także o niemożności zajścia w ciążę, który to problem zostaje rozwiązany poprzez… niepokalane poczęcie. Dzieje się to w Brazylii bliskiej przyszłości – z jednej strony zaawansowanej technicznie, z drugiej – zfundamentalizowanej religijnie przez protestanckie ruchy neokatechumenalne. W tle obu filmów pobrzmiewa gdzieś bolesne stwierdzenie, że ciało kobiety poddawane jest cudzym wizjom, cudzym politykom, cudzym potrzebom. Kobieta żyje w ciele, ale ono należy do kogoś innego. Przywodzi to na myśl brutalny paradoks, tak namacalnie odczuwany choćby w naszym kraju, gdzie można odmówić zarówno in vitro tej, która go pragnie, jak i aborcji innej, która jej potrzebuje. Miejsca i sytuacje, w których nowoczesne narzędzia nauki i medycyny oraz ramy prawne dotyczące praw reprodukcyjnych dostępne są dla kobiety, to wyjątki należące do tzw. pierwszego świata. W kontekście globalnym są utopią.
Obcy we mnie
Także towarzysząca festiwalowej sekcji wystawa „Życie wewnętrzne: brzuch” dotyka momentu, gdy ciało jest podniesione do kwadratu i przekracza samo siebie, kiedy dominuje nad wszystkim innym, czyli stanu ciąży. Prezentacja w „galerii-macicy” rozpięta jest pomiędzy ciążą „wyobrażoną”, kulturową z jej tradycyjną ikonografią, a ciążą jako doświadczeniem realnych kobiet. Nie ucieka też przed kontekstem politycznym. Za wystawą stoi małżeństwo: Ewa i Stach Szabłowscy. – Zaprosiliśmy twórców obu płci, bo jest duża różnica między tym, jak o ciąży mówi mężczyzna, a jak kobieta – uśmiecha się Ewa. – My też, przygotowując ekspozycję, sprzeczaliśmy się ze Stachem. On chciał opowiadać o ciąży jako czymś niezrozumiałym, trochę przerażającym. Pierwszym jego skojarzeniem było hasło „obcy we mnie”, czyli filmowa seria Ridleya Scotta o „Obcym – ósmym pasażerze Nostromo” czy „Dziecko Rosemary” Polańskiego. Rzeczywiście coś w tym jest, przecież gdyby ktoś ci powiedział, że są istoty, które się rozmnażają tak, że masz w brzuchu kogoś, kto cię wyżera od środka, a potem cię rozrywa, żeby wyjść, to byś powiedziała, że to science fiction, horror.
Ewę interesowała ciąża jako doświadczenie i prace oparte na realnym przeżyciu artystek. – Przygotowując się do wystawy, czytałam opracowania naukowe i zorientowałam się, że ciąża powinna być w centrum humanistyki zajmującej się ciałem w ogóle. Dlaczego? Bo doświadcza jej połowa ludzkości i ogromnie dużo mówi o tym, gdzie jest granica między twoim ciałem a ciałem kogoś innego, o tym, jak przekraczasz ciało, jak się w nim inaczej czujesz, jak o nie dbasz. Ciąża jest doświadczeniem ekstremalnym, podobnie jak poród, i też zmienia cię na całe życie. Powstało dużo literatury poświęconej obcowaniu męskich ciał z ciałami na wojnie – słynny syndrom posttraumatyczny wśród żołnierzy wracających z frontu. Kobietom ciężarnym i rodzącym miejsca w piśmiennictwie nie zaoferowano, choć to tak ważne i powszechne doświadczenie ludzkości. Odpowiedź tkwi oczywiście w pytaniu: kto kontrolował te opowieści?
Sekrety brzucha
Jeśli chodzi o „aspekt doświadczalny”, to oprócz wspomnianych prac Mani Akabari pojawiają się na wystawie kolaże Magdy Hueckel ze starych atlasów anatomicznych i przyrodniczych, w których ciężarna staje się „matką naturą”, nosząc w brzuchu cały świat roślinny i mineralny, bo przecież zanim dziecko się urodzi, jest „naturą wyobrażoną”, nierealnym widmem. Inna praca, także wykonana jako kolaż, tyle że cyfrowy, to „40 tygodni” Doroty Kozieradzkiej. Konfrontuje się z sytuacją kobiety w ciąży zagrożonej, przykutej do łóżka. – Zamiast odpoczywać, żyjesz w napięciu i nie wiesz, co przyniesie przyszłość, co się stanie z tobą, czy ciążę donosisz, czy urodzisz zdrowe dziecko itp. – mówi kuratorka. – Żeby o tym nie myśleć, artystka wzięła całe swoje komputerowe fotograficzne archiwum i zaczęła wycinać ze zdjęć pełne napięcia „pejzaże wewnętrzne”. Dzieli się humanistyczną refleksją o tych, którzy nie mogą się już ruszać, czyli także o ludziach obłożnie chorych czy po wypadkach, którzy nie mają przyszłości, zostaje im tylko przeszłość, i nawet w wyobraźni mogą się przesuwać w obszarze wspomnień.
Wśród prac pojawi się instalacja „Artist Dream of a Baby” nagradzanej reżyserki Anny Odell (przypomnijmy słynny „Zjazd absolwentów”, który wygrał Konkurs Filmów o Sztuce na 14. NH). Rozszerza ona wątki filmu „X&Y” (pokazywanego w tym roku w sekcji „Front wizualny”) dotykającego m.in. tematu dziecka jako projektu artystycznego.
Z perspektywy męskiej pojawi się choćby loop z nagradzanego na Nowych Horyzontach filmu Normana Lety „Photon”, który w naukowo beznamiętny sposób opisuje powstawanie wady genetyczne zespołu Downa. To perspektywa badacza, ale pojawi się też aspekt polityczny „ciąży patriotycznej”, sięgający po prace Oskara Dawickiego z serii „Mary”. Autor przewrotnych instalacji pokaże m.in. „Armaturę Polonicę”, zbroję husarską zmodyfikowaną dla kobiety w dziewiątym miesiącu ciąży, wykonaną u płatnerzy, którzy tworzą pancerze do rekonstrukcji historycznych, komentując, w typowy dla siebie prześmiewczy sposób, politykę historyczną kraju nad Wisłą.
Trzecie oko wiedźmy
Skoro ciąża oprócz ekstremalnego doświadczenia cielesnego jest także transferem emocjonalno-mentalnym, a może i, jak chcą niektórzy, duchowym, Ewa Szabłowska postanowiła sięgnąć po duchowe „życie wewnętrzne” w swojej stałej sekcji filmowej na Nowych Horyzontach – „Trzecie Oko”. Tym razem pod hasłem „Duchowość, magia i czarownice”. W tym roku zaprosiła wiedźmy, które wiedzą i widzą.
– „Trzecie Oko” zawsze patrzy z ukosa na to, co w głównym nurcie festiwalu – stwierdza kuratorka. – Bo co z całą sferą, która ciału się wymyka albo do której ciało jest tylko narzędziem? Chciałam pokazać filmy o magicznym myśleniu i poszukiwaniach nowej duchowości, również poprzez ciało. W każdym rytuale magicznym ciało jest kluczowe – jest bramą, portalem, okiem, które musisz otworzyć. W naturalny sposób okazało się, że bohaterkami będą czarownice. Kobiety, które podtrzymują łączność między sferą duchową a cielesną, naturą a metafizyką, reprodukcją a jej kontrolą.
Jak w kolumbijskim filmie „Lapü” (reż. César Alejendro Jaimes, Juan Pablo Polanco), który jest zapisem indiańskiego rytuału ponownego pochówku. To dokument, ale też poetycka opowieść o dziewczynie, która wyrusza na spotkanie ze zmarłą kuzynką, by ją odkopać i pochować na nowo. Rozmawia ze zmarłymi, spotyka duchy, przez kilka tygodni żyje w „międzyświecie”. Inną perspektywę daje „Nóż na skórze” Jennifer Reeder. Reżyserka jest antropolożką magii codziennej, fascynują ją amulety, tatuaże, myślenie magiczne i nasze codzienne rytuały, jak np. „sukienka na szczęśliwy dzień”. Z kolei w filmie „Sophia Antipolis” autorstwa zafascynowanego alchemią i tarotem Vergila Verniera polowanie na czarownice jest metaforą polityczną odnoszącą się do prawicowego backlashu we Francji. To futurystyczna utopia na Lazurowym Wybrzeżu, skomponowana zgodnie z formułą okultystycznego „magicznego kwadratu”.
Czarownica Björk
Prawdziwym hitem tej sekcji będzie jednak „Krzew jałowca”. Nakręcony na Islandii w 1986 roku, a potem odrestaurowany i pokazany na Sundance, film tragicznie zmarłej amerykańskiej reżyserki Nietzchki Keen. Björk, nastoletnia wtedy Islandka, jeszcze zanim zrobiła karierę muzyczną, zagrała w nim charyzmatyczną elficką czarownicę. – To adaptacja „Krzewu jałowca” braci Grimm, hardcorowej opowieści o kanibalizmie, halucynacjach, zjadaniu brata i syna – wylicza Ewa Szabłowska. – Ujęło mnie w tym filmie to, że poza niesamowitą warstwą baśniową pokazuje on, na jak dramatyczne życie w średniowiecznej Islandii, ale też Europie, skazane były kobiety samotne, funkcjonujące poza systemem mężowsko-ojcowskim. Czarownictwo to był zawód, który pozwalał im się utrzymać, ale też ścieżka oporu, jedyny sposób, żeby odzyskać autonomię w świecie, który natychmiast je wykluczał jako osoby niepotrzebne i zagrażające porządkowi społecznemu.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.