Już 11 maja budynki nad laguną znów zapełnią się sztuką, a na mosty i ulice miasta wylegnie artystyczny tłum. Czekając na polski pawilon na 58. Biennale Sztuki w Wenecji, w którym znajdzie się instalacja Romana Stańczaka, przypominamy najciekawsze pawilony ostatniej dekady.
Każdy z pawilonów, które znajdują się w weneckim Giardini, ma powierzchnię od 80 do około 300 mkw. Tyle, ile nowobogacki salon w Polsce. Ten metraż musi wystarczyć, by stworzyć porywającą opowieść, która będzie wizytówką danego kraju. Wielkość pawilonów wymuszają trudna do zagospodarowania i niewielka powierzchnia Giardini, ale też sama formuła, założenie polityczno-wystawiennicze, które stoi za ideą pawilonów narodowych i za samymi ogrodami. Od początku XX wieku pawilony funkcjonują jako czasowe placówki dyplomatyczno-artystyczne, reprezentujące w mikroskali dane państwo. Tutaj wszystko ma być klein, aber fein, czyli malutkie, przemyślane i rzucające na kolana. Wszystko, co zostaje wstawione w mury pawilonu (i namaszczone przez instytucje wybierające artystów do reprezentacji danego kraju – w Polsce jest to jury złożone z kuratorów i ministerialnych urzędników, a konkurs na projekt pawilonu animuje Zachęta Narodowa Galeria Sztuki), staje się mocnym manifestem na temat tego, co się dzieje w sztuce danego kraju, a nawet więcej – pokazuje, jak wygląda życie w danym miejscu, oglądane przez artystyczną soczewkę.
W tym roku Polskę reprezentować będzie Roman Stańczak, rzeźbiarz, eksperymentator, anarchista sztuki, który znany jest z działań z przedmiotami codziennego użytku. Łączy je w abstrakcyjne kompozycje (odkurzacze w pracy „+ ∞ -” ) lub przewraca na drugą stronę (wanna w „Misquic II”). W pawilonie pokaże samolot, tyle tylko że przenicowany, czyli pocięty na kawałki i zespolony na nowo w odwrotnej pozycji. Praca zatytułowana będzie po prostu „Lot”. Powstaje ona w jednej z warszawskich hal magazynowych. Na chwilę przed wielkim wydarzeniem przypominamy najciekawsze pawilony minionej dekady.
Pawilon amerykański z 2009 roku
Prezentacja klasyka amerykańskiej sztuki współczesnej Bruce’a Naumana była w duchu bardzo konserwatywna. Przestrzeń wystawiennicza Stanów Zjednoczonych wypełniona została białymi kubikami, na których wyeksponowano rzeźby artysty. Nie zabrakło również kanonicznych neonowych instalacji Naumana. Całość przypominała wejście do perfekcyjnie zorganizowanego trójwymiarowego katalogu prac artysty. Taki był zresztą zamysł kuratorów, podkreślony tytułem „Ogrody topologiczne”. Co w tym niezwykłego? Próba zbudowania niemal muzealnej wystawy na imprezie, która z natury jest przestrzenią eksperymentów, autokomentarzy, twistów i puszczania oka, i użycie do niej korpusu prac ikony współczesności. To trochę tak, jakby w polskim pawilonie wyeksponować uporządkowane formatami i latami powstawania prace Wilhelma Sasnala. Tak klasycznie do nieklasycznej przestrzeni mogli podejść tylko nie-Europejczycy.
Pawilon niemiecki z 2011 roku
Nagrodzony Złotym Lwem dla najlepszego pawilonu narodowego podczas swojej edycji biennale. O sukcesie świadczyła już kręta kolejka osób, które chciały dostać się do środka mimo że ekspozycja nie zawierała wielu kuratorskich czy technologicznych fajerwerków. Na prostym ekranie wyświetlane były filmy Christopha Schlingensiefa – niepoprawne politycznie slashery, które umownie, obrazoburczo i wizjonersko odnosiły się do niemieckiej historii, ze szczególnym uwzględnieniem wątków dotyczących historii nazizmu i uwikłań II wojny światowej. Obietnicą kontrowersyjnego pokazu była też ingerencja w fasadę pawilonu. Wykuty w kamieniu napis „Germania” na czas biennale zmieniono na „Egomanię”. Frekwencyjny i kuratorski sukces na pewno trzeba dziś odczytywać w kontekście zainteresowania samym artystą, który zmarł w czasie trwania pracy nad pawilonem, ale również jako udaną próbę flirtu z wczesnodwudziestowieczną polityczną ideą biennale.
Pawilon szwajcarski z 2011 roku
Wielki tryumf prowokatora Thomasa Hirschhorna, który modernistyczny budynek szwajcarskiego pawilonu zmienił w składowisko rzeczy dziwnych i różnych, ze szczególnym uwzględnieniem folii spożywczej i kartonu. Tanie materiały i śmietnikowe znaleziska tworzyły we wnętrzu struktury przypominające stalaktyty. Wieloelementowa konstrukcja dzieliła przestrzeń na kilka korytarzy, a zwiedzający gubili się w nich jak w labiryncie. Sam artysta nazywał instalację wielkim sprzeciwem, walką o niepodległość, dawaniem odporu systemowi.
Pawilon portugalski z 2013 roku
Ograniczenia, które niosą ze sobą historia i praktyka biennale, oznaczają, że niemal co roku kraje pozbawione stałej siedziby w ogrodach sięgają po formuły eksperymentalne. Jedną z najciekawszych wcieliła w życie Joana Vasconcelos. Na wenecką lagunę wypuściła starą portugalską barkę, której wnętrze zamieniła w spektakularną iluminowaną instalację. Wejście na barkę przypominało wniknięcie do brzucha bajkowego morskiego stworzenia. Dostrzeżono w jej pracy nawiązanie do nomadyzmu albo ponowoczesnego świata, w którym żadna konstrukcja nie ma stałego miejsca.
Pawilon francuski z 2017 roku
Jak zgodnie stwierdzili krytycy, spektakularna i zupełnie nietypowa prezentacja narodowa. Francuski pawilon za sprawą Xaviera Veilhana zmienił się w eleganckie, trochę przestylizowane i utrzymane w klimacie retro studio muzyczne. Każdego dnia we wnętrzach ćwiczył i nagrywał inny muzyk, a w sesjach mogła uczestniczyć publiczność. Uznanie należało się za bezpretensjonalność, puszczanie oka do designu i do definicji sztuki jako twórczości o funkcji dekoracyjnej, a przede wszystkim za świetne wypunktowanie tego, czym jest efemeryczność trwania prezentacji sztuki w dzisiejszym świecie. Veilhan i jego goście w ultrakrótkiej imprezie, jaką jest biennale (ledwie kilka miesięcy, raz na dwa lata), wygospodarowali jeszcze krótsze fajerwerki – kilkugodzinne przedziały nagrań. Sugerowali przy tym, że jednak jest to coś, co trwa, odłożyć się może w pamięci (poprzez wydanie płyty) i budować masową świadomość.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.