Spróbujmy otworzyć nową erę świątecznych spotkań, zmienić ich rytm z wykresu przedzawałowego elektrokardiogramu na prostą wdzięczność bycia razem. Bez oczekiwań, bez wymagań. Bez wielkich prezentów, poza jednym – wzajemną uwagą.
Już się przyzwyczaiłam przez ostatnie lata, że piątek następuje po kolejnym piątku, zwinnie łykając poniedziałek i środę, ledwie zaznaczając czwartek… i zaraz znowu jest. Piątek, sobota, plecy niedzieli. Nie odwracają się. Gnają jak w młyńskim kole, naśladując jarmarczne zabawy. Ale przecież to nie dotyczy świąt, myślałam. Bo nie dotyczyło. Zwykle noworoczne postanowienia grzały się przez chwilę przy kominku i pozwalały odreagować okołoświąteczne niepokoje. Krótki luty, marzec jak w garncu i już wiosenne bazie. Mniej lub bardziej bolesne przebudzenie. Cierpliwe czekanie na lato i zaraz koniec światła. Kasztany niemal natychmiast po kwitnących słonecznikach. I już szare smugi listopadowych deszczy. Tak mniej więcej kiedyś wyglądał rok. Do gwiazdy betlejemskiej, życzeń zdrowia i lepszego, nowego… Teraz tempo przyspiesza.
Ciągle nie rozwiązałam w sobie pytania, czemu zawdzięczamy uczestnictwo w tej gonitwie? I jak się uchronić od poczucia bezsensownej galopady. Pamiętam, jak w dzieciństwie pędziłam moim pierwszym rowerem po warszawskich podwórkach i nagle przyszło mi do głowy, żeby się zatrzymać. Już, natychmiast. Stanęłam na pedałach i… wysadziło mnie w powietrze z wielką siłą. Cudem uszłam z życiem. Obawiam się, że i teraz mogłoby dojść do podobnego wypadku, gdybym powiedziała „stop”.
Niekiedy próbuję, ale wówczas powrót do gry zajmuje jeszcze więcej czasu. Zdarza się, że unieruchomi mnie choroba, niegroźna, bo ciągle jeszcze uleczalna, a wówczas okazuje się, że da się być obok. Obserwuję wtedy życie z niecodziennego dystansu, jak film przygodowy, który chwilowo mnie nie dotyczy. I wiem, że i beze mnie będzie trwał. Niczyja nieobecność nie zmieniła biegu planet.
Z telewizora – w który mama nie patrzy, a który często jest włączony, żeby jej zapewniał kontakt z rzeczywistością, którego nie chce i którą ignoruje – sączy się głos codzienności. Słychać zwycięski głos demokracji, która zaczyna się budzić po ośmiu latach knebla. Entuzjazm naszego politycznego zwycięstwa – jeśli się uda włączyć odpowiedni kanał. Panie opiekunki nie zawsze się orientują w zawiłościach naszej sceny politycznej, a wtedy zatrzymuję się przez chwilę, zdumiona perwersją manipulacji i skalą podłości, którymi ciągle dysponuje tamta strona. Nie potrafią przegrywać. Może to trudne. W swojej bucie i arogancji trzymają się mocno, resztek stołków, kasy i pożal się Boże złudzeń. Oczyścimy i ten sektor moralnych brudów. Wierzę w to głęboko. Już rwą się obrazy publicznej propagandy.
Co jeszcze widać na ekranie? Marznący front Ukrainy, płonące pustynne tereny Gazy. Ruiny. Rozszarpane i wypatroszone domy i ludzi, którzy nigdy nie wrócą do siebie. Nawet jeśli odbudują życie i odnajdą nowe, własne miejsca, nie będą już nigdy tacy sami. Złamała ich ta wojna. Każda wojna zaraża lękiem. Nawet niepokonanych. Żyje potem długim cieniem w kolejnych pokoleniach. Zapisuje się w DNA, przenika z mlekiem matki. Trudno opisać skalę zniszczeń.
Czytam wiersz Tadeusza Różewicza, żołnierza AK, ku czci dezerterów i zastanawiam się, jak wyglądałaby dziś nasza walka o Polskę. Czy istnieje jeszcze mit obrony ojczyzny? Co znaczy patriotyzm, który romantyczni poeci nieśli na sztandarach przez kolejne dziesięciolecia? Przemiana Gustawa w Konrada, bagnet na broń, alarm dla miasta Warszawy…? Ukraina jest obok. Łatwo się w niej przejrzeć jak w lustrze. Codziennie giną za nią młodzi chłopcy, i starsi, i kolejni. Nie ma już kogo brać do wojska. Idą. Chcą się bić. Mężczyźni i kobiety chcący walczyć o swój kraj.
Pisał Różewicz po najokrutniejszej na terenie Polski wojnie, w której sam brał udział. Wojnie, w której stracił brata. Wojnie, która odmieniła jego los, poetycki język i postrzeganie świata.
Odwaga dezertera
jest ciężka do zniesienia
dla bliźnich
kto uciekł z pola chwały
kto uciekł ze szlachtuza
nie znajdzie przebaczenia
u współczesnych
i potomnych
kto uchylił się od zabijania
sam siebie zabił
i pogrzebał żywcem
w niepamięci
Pani Lesia, pani Nadzia, pani Galina płaczą. Opowiadają o wziętych do wojska synach, szwagrach, kuzynach. O ich ranach, pogrzebach, osieroconych dzieciach. Siedzą przy naszych stołach – ich matki, babki, siostry, przeczekują, pracują, trwają. Myślami na froncie, myślami ze swoimi. Przy swoich. W schronach, za ścianą. Co dalej z nimi? Co dalej za granicą? Dzielimy się wigilijnym poczęstunkiem. I świątecznym słowem. Życzymy sobie spokoju. Jesteśmy razem.
Wspólny stół powinien łączyć. Podobnie jak wspólne wzruszenie. Przy niedzielnym obiedzie, przy chanukowych świecach, pod choinką i wobec Bożego Narodzenia. Coroczne rytuały wyznaczają kroki czasu.
Tyle osób płacze w Wigilię. Opuszczeni, samotni w rodzinach, samotni zamężni i żonaci, dzieci bez rodziców i te z rodzicami tuż obok. Zatrzaśnięci w sobie, niedocenieni, pełni niepokoju. Czego nam brakuje w naszym wspólnym obcowaniu? Zrozumienia, akceptacji, ciszy? Zgody na to, kim jesteśmy i dlaczego. Przyzwolenia na wszelkie niedoskonałości. Ciasto z zakalcem, nieposprzątany pokój, niespełnione ambicje, zapomniane obietnice. Dajmy sobie do nich prawo.
Spróbujmy otworzyć nową erę świątecznych spotkań, zmienić ich rytm z wykresu przedzawałowego elektrokardiogramu na prostą wdzięczność bycia razem. Bez oczekiwań, bez wymagań. Bez wielkich prezentów, poza jednym – wzajemną uwagą. Jeszcze jesteśmy, kiedy inni musieli już odejść. Istnieje jakieś „razem”. Albo tylko „ja”. Jeszcze raz się udało. Ucieszmy się sobą wzajemnie. Spieszmy się z radością. A potem…?
„Marzeń na jutro trzeba namarzyć” – śpiewał przed laty Andrzej Poniedzielski. Spróbujmy. Dla siebie. Dla bliskich. Dla świata.
W kolejne, noworoczne wcielenie wchodzę szeptem.
Agata Tuszyńska – pisarka, poetka, reportażystka. Autorka biografii Isaaca Bashevisa Singera, Ireny Krzywickiej oraz Wiery Gran, a także osobistych „Rodzinnej historii lęku” i „Ćwiczeń z utraty”. W ostatnich latach wydała m.in.: „Oskarżona: Wiera Gran” (2010), „Narzeczona Schulza” (2015), „Jamnikarium” (2016), „Bagaż osobisty. Po Marcu” (2018), „Mama zawsze wraca” (2020), przeniesioną na scenę Muzeum POLIN, oraz „Ćwiczenia z utraty. Po 15 latach” (2021). W 2022 roku miały premierę jej „Żongler. Romain Gary” oraz tomik wierszy „Niesny”. W kwietniu 2023 roku, przy okazji 80. rocznicy wybuchu powstania w getcie warszawskim, nakładem wydawnictwa Osnova ukazała się „Czarna torebka”. – Bohaterką wszystkich moich książek jest PAMIĘĆ. Znikające światy i odchodzący ludzie. Zapisuję, żeby nie przestały istnieć. Wierzę w ocalającą moc słowa – mówi Agata Tuszyńska. Laureatka Nagrody Polskiego PEN Clubu im. Pruszyńskich za wybitne osiągnięcia w dziedzinie reportażu i literatury faktu. W 2015 roku została uhonorowana srebrnym medalem „Zasłużony Kulturze Gloria Artis” i francuskim Orderem Literatury i Sztuki. Jej książki przetłumaczono na kilkanaście języków. Od marca 2022 roku jest felietonistką Vogue.pl.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.