Znaleziono 0 artykułów
28.02.2025

Wieczność w świecie bez przyszłości w powieści Anny Ciarkowskiej

28.02.2025
(Fot. Westend61/Getty Images)

Pisanie o „Splotach” Anny Ciarkowskiej przypomina rozplątywanie misternie utkanej tkaniny – im bardziej zagłębiamy się w jej strukturę, tym więcej odsłania się przed nami znaczeń i elementów składowych świata. To książka o czasie, pamięci i śladach, jakie pozostawiamy po sobie w ludziach i przedmiotach. Przyglądając się jej bohaterkom, obserwujemy, jak życie splata się z przemijaniem, a pragnienie pozostawienia po sobie czegoś wiecznego łączy się z perspektywą tego, że za chwilę może skończyć się świat.

Zanim zagłębimy się w samą opowieść, muszę opowiedzieć co nieco o bohaterkach i bohaterach „Splotów”. Bo opisywanie ich może przysparzać nieco trudności. Dlaczego? Już tłumaczę. Anna Ciarkowska pisze książkę, w której Anna Ciarkowska pisze książkę. Robi to razem z wnuczką, której imienia nie poznajemy, ale pod koniec książki rozwiązujemy pewien splot, dzięki któremu możemy się tego domyślić. Annę Ciarkowską – autorkę, tę z krwi i kości żyjącą w 2025 roku, będę więc nazywać po nazwisku – Ciarkowską. Annę Ciarkowską fikcyjną (chociaż utkaną tam namacalnie, że aż ciężko uwierzyć, że nie istnieje naprawdę) z roku 2084 będę określać jako Annę. Wnuczka pozostanie wnuczką. Babcia Anny – babcią. Legenda zrobiona, możemy ruszać dalej.

Anna ma 98 lat, napisała 11 książek i umiera. Zanim umrze, chce jednak napisać autobiografię. Dyktuje ją wnuczce, co pozwala nam przypatrzeć się ich relacji. Już na początku dowiadujemy się, że „to będzie ostatnia książka. Oficjalnie to mówię, ja, niżej podpisana, Anna Ciarkowska, z ręką na sercu przysięgam, że to koniec. Koniec pisania. Jeszcze tylko ta jedna książka o tym wszystkim, co się zdarzyło przez 98 lat mojego życia”.

O „tym wszystkim”, czyli o czym? Znów posłużę się wypowiedzią samej Anny. „A więc będzie o moich babciach, tej pierwszej i tej drugiej, o mojej mamie i tacie, o moich przyjaciółkach i trochę o mężczyznach, o Dozorczyni i Mariance, o pszczołach i kropli krwi, o paznokciach i rękach, o rybich rękach i niciach, które wypruwa się jedną po drugiej, aż cały misternie opowiadany splot zmienia się w kłębowisko”.

Obserwujemy sploty wzajemnych zależności, tryby czasu, które przesuwają się, a kolejne kobiety oddalają się we wstecznym lusterku. Babcia, mama, a teraz – ona sama.

Starość bez instrukcji – oswajanie nieuchronnego

Anna w trakcie swojego życia częściej myślała o śmierci niż o starzeniu się. O śmierci ze starości, ale też o śmierci na złość – nieprzychylnym krytykom, dziennikarzom, seksistowskim pisarzom i poetom. O śmierci nagłej lub planowanej. Bolesnej lub spokojnej. Ale starość? Przyszła nagle i bez instrukcji obsługi. „Większość z nas nie była przygotowana na przeżywanie starości i nie chciała jej w ogóle przeżywać (…). Wcześniej nie mieściło nam się w głowach, że możemy być inne, niż jesteśmy” – mówi.

W przerwach między lekturą książki podchodziłam do lustra i badałam swoją twarz. Jak będę wyglądać na starość? Czy będę się tej starości opierać? Kiedy pęknę i przyznam (jak Anna), że tak, owszem, jestem w takim wieku, że potrzebuję żyć w jednym pokoju i mieć wszystko pod ręką? Zasiądę w fotelu, jak moja prababcia Leokadia, i już z niego nie wstanę?

Ze starością oswoiła mnie ostatnio książka „Mała empiria” Katarzyny Sobczuk. Ze starością i śmiercią – swoją, bliskich. „Kiedyś każdy będzie musiał przywieźć komuś ubrania i bieliznę do szpitala. Albo o to poprosimy, albo sami zostaniemy poproszeni. Wyobrażam sobie wszystkie szuflady świata nagle otwarte” – pisze Sobczuk, a ja odganiam widmo tego, że kiedyś stracę kogoś bliskiego. Że te szuflady to też o mnie, o mnie z przyszłości. Odpycham te myśli, pamiętając jednak, że Joan Didion w „Roku magicznego myślenia” pisze: „żal po stracie jest niby miejsce, którego nikt z nas nie zna, póki do niego nie trafi”. Czy do nieuniknionego żalu, nieuniknionego braku może przygotować nas literatura, czytanie cudzych opowieści? Zawsze miałam taką nadzieję.

Tego jeszcze nie wiem, ale „Sploty” otworzyły we mnie wiele literackich skojarzeń. Bo Ciarkowska o życiu i śmierci pisze pięknie. Bez przesadnego patosu, z wrażliwością, czułością, ale też pewnego rodzaju chropowatością. Podczas lektury myślałam więc o ukochanej Annie Ernaux (jak pisze w „Latach”: „forma książki wyłoni się jedynie wtedy, gdy kobieta zanurzy się w obrazach ze swojej pamięci” – to o Annie, to o Annie!), Tove Ditlevsen (pamiętam piękny opis płaczu wywołanego przez zapach babci zamieszkały po jej śmierci w kołdrze). O Didion i jej niewyrzucaniu butów zmarłego męża, bo „przecież będzie ich potrzebował, jak wróci”.

Rzeczy – ostatnie dowody czyjegoś istnienia

Niedawna śmierć Marcina Wichy sprawiła, że na nowo sięgnęłam po jego książkę „Rzeczy, których nie wyrzuciłem”. W niej przedmioty odgrywają ogromną rolę w budowaniu relacji. Porządkowanie drobiazgów po zmarłej matce jest przyczynkiem do opowieści o niej samej, o własnym dzieciństwie. Idąc dalej – u Macieja Jakubowiaka, autora „Hanki” – rzeczy są potwierdzeniem własnej obecności i znaczenia. Jak pisze: „Gromadziły się w całym mieszkaniu, na stołach i regałach, w szufladach, kartonach i zakamarkach (…). Ale przede wszystkim dowodziły, że Hanka coś ma. A skoro coś ma, to znaczy, że kimś jest”.

Ojciec Anny także gromadził przedmioty. To dzięki nim po jego śmierci córka „znalazła ojca, którego nie znała”. Odkryła jego miłość wyrażaną w przechowywaniu jej listów do Świętego Mikołaja, wspólnie wykonanych rysunków, pocztówek, które wysyłała mu, gdy była dzieckiem. Ukryta konstrukcja ojca czułego, uważnego, sentymentalnego zbieracza ujrzała światło dzienne. Sama Anna jednak nie przywiązuje wagi do tego, co po sobie pozostawi (chociaż boi się straty „miejsc, twarzy, rzeczy drobnych, zużytych wyrzuconych, zgubionych”) – poza książką na papierze z mikrocelu, autobiografią, która ma dać jej wieczność. Ale czy wieczność jest możliwa?

Zwłaszcza jeśli chodzi o wieczność w świecie, który płonie. W świecie, w którym pojęcie to zdaje się być abstrakcją, bo planeta może nie przetrwać następnych 100 lat. To przecież czas, w którym Anna mówi do wnuczki: „Jak będziesz stara, to…”, a wnuczka myśli o tym, jak wygląda teraz rzeczywistość – pełna czerwonych tobołków unoszących się na rzece, ciał protestujących w Paryżu, ciał zajętych ogniem, ciał zatopionych przez wodę. Czas, w którym ludzie zaczynają uciekać do dzikich miejsc, tworząc wioski, wspólnoty. Byle tylko przetrwać.

Jeśli poprzednie pokolenia nie potrafiły wyobrazić sobie starości, jak mają wyobrazić sobie ją te, które żyją w 2084 roku? Jak mają myśleć o emeryturze, o pozostawionych przez siebie rzeczach, gdy nieuchronnie zbliża się koniec wszystkiego?

Ciarkowska (autorka) tworzy dystopię dyskretnie, między wierszami. Z opowieści wnuczki dowiadujemy się o nurkowaniu w podwodnych piętrach Empire State Building, o uszczelnionych transferach w Europie, izolacji, płonącej Amazonii, transgenetycznych mutacjach gatunków, pustynnych nanoskraplaczach, które mają ratować planetę. O tym, że w Rosji na prezydenta wybrano kobietę, a dzięki sPLOTowi (System Personal Legacy Organic Transfer) można zapisać czyjąś pamięć (ach, jak to pięknie gra z zakończeniem książki, wspaniale to Ciarkowska uplotła).

„A jeśli nie zdążę się zestarzeć, babciu? Jeśli nie zdążę się porządnie nażyć?” – pyta wnuczka i spisując wspomnienia, zastanawia się, czy jej pokolenie dożyje takiej starości – starości spokojnej, skupionej na ponownym przeżywaniu swojego życia, zamkniętej w czterech ścianach, zamkniętej na świat zewnętrzny, który już przestaje być miejscem dającym nadzieję na długie egzystowanie. Lęki wnuczki w tym świecie są inne niż lęki Anny. „Czy ja się boję śmierci” – zastanawia się – „Nie, boję się umierania, po którym nie będzie już żadnych świadków”.

Pisanie jako nadanie znaczenia

Świat płonie, a Anna i wnuczka piszą. „Hankę” Maciej Jakubowiak zaczyna od słów „Mama była nikim”. Nikim ważnym, nikim wartym opowieści. Kimś, kto „nie stawił oporu historii”.
Babcia i mama Anny też były nikim. „Z perspektywy świata nic nie osiągnęły (…). Były, szły ogrodem, siały i zbierały, rodziły i wychowywały”. Mimo usilnego Anny pragnienia, żeby skądś wypłynąć, „być z jakiegoś miejsca, z jakichś ludzi i historii”. Dotrzeć do „czegoś prawdziwego i pradawnego, do korzeni żydowskich, tatarskich, do wioskowych wiedźm i znachorek”. A tu nic. Babcia była najprostszą z prostych, najzwyklejszą ze zwykłych. Jak Hanka. Przycupnięta w życiu na miedzy. Niezapamiętywalna.

Anna buduje więc im książkę pomnik, czy będzie trwalszy niż ze spiżu – nie wiadomo. W końcu nikt nie ma pewności, co stanie się z książkami w postapokaliptycznym świecie, czy zdoła je uratować sPLOT, czy w takiej rzeczywistości będzie jeszcze przestrzeń na czytanie.

Opowieść to uniwersalna, ale – jak pisze wnuczka – „zawsze jest coś, co nie zostało opowiedziane. Podnosi się jedno wspomnienie, a pod tym – całe mrowie nowych”. Więc rozpędzamy się we wspomnieniach razem z Anną, razem z wnuczką, razem z Ciarkowską. Rozpędzamy aż do końca, który zaskakuje. „Ziemia nie stoi na słoniach, ale na opowieściach” – pisze autorka „Splotów”, a ja czuję, że przez tę książkę będzie zapamiętana, ja z pewnością będę tę powieść pamiętać długo.

Aleksandra Pakieła
  1. Kultura
  2. Książki
  3. Wieczność w świecie bez przyszłości w powieści Anny Ciarkowskiej
Proszę czekać..
Zamknij