Najważniejsze jest to, żeby takie książki, jak moja, za jakiś czas odeszły w niepamięć, bo doświadczenie queerowej traumy, traumatycznego coming outu i wyrzucenia czy ucieczki z domu stanie się abstrakcyjne – mówi Anouk Herman. Niebinarna osoba autorska queerowej powieści young adult „Nigdy nie będziesz szło samo” godzi karierę literacką z pracą na uczelni.
Pracujesz na Uniwersytecie Śląskim. Czy uczelnia to inkluzywne miejsce?
Nie jest idealnie, ale świadomość ludzi się zmienia. Na naszej uczelni wprowadzono m.in. „plan równości płci”, niektóre wykładowczynie i wykładowcy pytają o zaimki, przyznawane są środki na zajmowanie się kwestiami płci.
Coraz więcej osób, które przychodzą się do nas uczyć, ma podejście feministyczne i inkluzywne, więc siłą rzeczy uniwersytet musi za nimi nadążyć. Hierarchiczna struktura musi odejść w niepamięć.
Mówię to jednak z uprzywilejowanej pozycji, bo zajmuję się gender studies, więc trafiają do mnie osoby obeznane w temacie.
Czym jest feminizm dla osób, które przychodzą do ciebie na zajęcia?
Rok temu broniłom pracy magisterskiej, więc osoby studiujące są zaledwie rok-dwa młodsze ode mnie. A już widzę różnicę między moim rocznikiem a nimi. To są osoby oczytane w literaturze feministycznej, w krytyce feministycznej, w teorii gender. Nie muszę im tłumaczyć, że feminizm jest okej. Są na zupełnie innym etapie.
Zmieniło się też nachylenie feminizmu – to nie jest już feminizm liberalny, tylko socjalny czy marksistowski.
Co ci daje praca na uczelni?
Dydaktyka to moja pasja, uwielbiam uczyć. Podoba mi się, że mogę prowadzić ludzi, ale nie w sposób oparty na hierarchii. Nie zmuszam nikogo do lektury bell hooks, ale mam to szczęście, że mogę opowiadać osobom studiującym o tym, co mnie naprawdę interesuje. Dzięki temu ugruntowuje się moja wiedza. Dlatego nie rozdzielam pracy dydaktycznej i naukowej – one się przeplatają.
Ambicja odgrywa tu jakąś rolę?
Chcę sobie udowodnić, że jestem w stanie utrzymać się w środowisku oceniającym, hierarchicznym, uprzywilejowanym, choć niezdającym sobie sprawy z własnego przywileju. Mam też ambicję, żeby wiedzę, którą zdobyłom, przekazywać dalej.
To trochę misyjne działanie, bo może jestem w stanie wnieść jakiś powiew świeżości do akademii. Ambicja i misja ciasno się więc splatają.
Jak wyglądało twoje przebudzenie feministyczne?
Moja mama jest i zawsze była feministką. Wychowałom się na feminizmie i jednocześnie na medialnym – często tabloidowym – przekazie, że feminizm jest zły, a feministki są grube, brzydkie i zawzięte. Zrozumiałom więc, że to, co wynoszę z domu, nie jest oczywiste.
Naukowo zajmuję się feminizmem właściwie od początku studiów. Na początku ekologicznym, bo chciałom godzić wrażliwość środowiskową z walką o równouprawnienie.
Doświadczyłoś kiedyś dyskryminacji?
Wydaje mi się, że wszystkie kobiety i wszystkie osoby queerowe doświadczyły dyskryminacji. Dziwią mnie osoby, które twierdzą inaczej. Pewnie wiele z nich nie ma świadomości, że pewne rzeczy, które gdzieś nas tam ubodły, były nieprzyjemne, raniące, wynikają z problemu systemowego, np. stereotypowego sposobu, w jaki postrzega się kobiety.
Jak odkrywałoś swoją tożsamość?
W liceum nie myślałom jeszcze o tożsamości płciowej jako o czymś, co się odkrywa. Identyfikowałom się wtedy jako lesbijka. Zastanawianie się nad tożsamością płciową przyszło jakiś czas później.
Ostatnio miałom okazję wrócić do mojego ogólniaka w Świętochłowicach na spotkanie autorskie. I pojawiły się oczywiście tematy queerowe, więc tu też dokonał się fantastyczny postęp.
A teraz jak o sobie mówisz?
Wolność daje mi to, że nie określam się do końca. Wszystko jest u mnie płynne, moja tożsamość jest nieheteronormatywna, najczęściej używam neutralnych zaimków. Wypowiadając się, robię takie coming outy. Mówię też o sobie, że jestem osobą niebinarną, ale to szerokie spektrum, które mnie nie ogranicza.
Oddzielasz życie akademickie od literackiego?
Życie artystyczne nie do końca wpływa na dydaktyczne, ale dydaktyczne na artystyczne tak, bo korzystam z doświadczeń uczenia innych ludzi i dyskutowania z nimi. Natomiast tworząc fabułę, zapominam o tym, że posiadam aparat pojęciowy do tego, żeby coś krytycznie odczytać. Chociaż oczywiście wybór tematów czy kwestie reprezentacji w tym, co piszę, nie są przypadkowe. W tym sensie moje wykształcenie zdecydowanie rzutuje na twórczość.
Jak traktujesz pisanie?
Trochę jako ucieczkę, trochę jako sposób na uszczęśliwienie siebie, na pewno jako budowanie nowych światów, lepszych niż ten, w którym przyszło mi żyć.
Jako osoba pracująca naukowo nie miałoś uprzedzeń wobec gatunku young adult?
Jestem przekorne. Kiedy ktoś mówi, że young adult jest niefajne, to dla mnie jest to bodziec, żeby sięgnąć po książki z tego gatunku. Na uniwersytecie właściwie nie omawia się literatury młodzieżowej. Jakby w ogóle nie istniała. Zatem, choć studiowałom filologię polską, większość lektur odkryłom na własną rękę. Potem, studiując twórcze pisanie i marketing wydawniczy, częściej sięgałom po nowości wydawnicze, bo omawialiśmy je na zajęciach.
Pierwszą queerową książką, na którą trafiłom jako dorosła osoba, był „Fanfik” Natalii Osińskiej, dziś już klasyczek, który przetarł szlaki innym. Wcześniej, jako dzieciak, czytałom fanfiki, np. gejowskie historie o Harrym Stylesie. Nie byłoby mnie bez fanfików.
A „Heartstopper” Alice Oseman?
Podoba mi się, że trafia do dzieciaczków dopiero wchodzących w okres dojrzewania i do ich rodziców. W przeciwieństwie do wielu queerowych pozycji, które pokazują trudy coming outu, to jest lekka lektura.
Uważam, że powinniśmy skończyć z narracjami, które dotyczą jedynie traumy, bólu i smutku, tak jakby queerowość była tylko tą traumą, tym bólem i tym smutkiem. Często queerowi bohaterowie służą do wyciskania łez, nasze historie są w ten sposób kapitalistycznie wykorzystywane i monetyzowane. Z drugiej strony nie można po prostu pomijać tego trudnego aspektu, bo to wciąż ważna część doświadczenia osób queerowych. A dobrze, żeby opisywane w książkach problemy były z krwi i kości, żeby były w materialnej rzeczywistości zakorzenione.
Jak pogodzić te postulaty?
Pisać książki, które są nie tylko o tym, że ktoś jest queerowy. Chciałobym, żeby queerowość nie była jedynym elementem spinającym fabułę, ale komponentem tożsamości osoby bohaterskiej, oraz żeby coming out nie okazywał się za każdym razem momentem kulminacyjnym. Żeby to nie były opowieści o abstrakcyjnych wartościach i moralizatorskie bajki z odhaczoną „reprezentacją” i tzw. „ważnymi tematami”, ale historie, które fascynują, wciągają, spełniają rozrywkową i katartyczną funkcję literatury.
Taka jest twoja książka?
Moja książka też się trochę wpisuje w nurt pisania o coming oucie. Te narracje są wciąż potrzebne. Kiedyś brakowało reprezentacji, ale teraz jest jej coraz więcej, więc tego typu literatura w końcu się przeterminuje. Gdy ja sięgam po książki podobne do mojej, moja wewnętrzna osoba nastoletnia, moje wewnętrze dziecko, wciąż się w tym odnajduje i czuje coś w rodzaju ulgi.
Piszę o osobach, które poszukują siebie. Każda osoba bohaterska jest inna. Największy rel mam z Melody, tymczasem Katuchna i Riko są chyba bardziej uniwersalni. Zbudowałom ich na podstawie własnych doświadczeń, doświadczeń moich przyjaciółek i osób, które poznałom w internecie.
Stałym komponentem powieści young adult jest pierwsza miłość.
Tak. To jest doświadczenie uniwersalne. Poszukiwanie tożsamości może to doświadczenie utrudnić, ale – paradoksalnie – czasem jest trochę łatwiej. Ale te pierwsze miłości są rozedrgane, smutne, trudne, bo dopiero uczymy się, kim jesteśmy.
Piszesz też o samotności, odrzuceniu, lęku. O osobach queerowych, których nie akceptują rodzice, które same się nie akceptują.
Pisałom trochę na bazie doświadczeń bliskich mi osób, a trochę szerzej, bo większość osób queerowych na jakimś etapie boryka się z brakiem akceptacji. Moja historia nie była tak traumatyczna, mama zawsze mnie akceptowała. Ale znam wiele osób, które musiały żyć pod jednym dachem z nieakceptującą rodziną.
A problemy psychiczne? To ważny temat twojej książki i wyzwanie, z jakim mierzą się młodzi ludzie.
Pandemia, kryzys klimatyczny i sytuacja polityczna pogorszyły sytuację. Świadomość zaburzeń psychicznych jest coraz większa, co nie oznacza ułatwionego dostępu do leczenia psychiatrycznego i terapii przez NFZ.
Podoba mi się polifoniczność twojej powieści, dopuszczenie do głosu narracji z mediów społecznościowych.
Tego brakowało mi w innych książkach. Jak opisać współczesność bez mediów społecznościowych? Przecież komunikacja odbywa się w dużej mierze właśnie poprzez te kanały.
Z jakim przesłaniem chcesz zostawić młodych czytelników?
Najważniejsze jest to, żeby takie książki, jak moja, za jakiś czas odeszły w niepamięć, bo doświadczenie queerowej traumy, traumatycznego coming outu i wyrzucenia czy ucieczki z domu stanie się abstrakcyjne. To będzie oznaczało, że świat zmienił się w bardziej przyjazne miejsce.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.